Название: Mistrz i Małgorzata
Автор: Михаил Булгаков
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788311151024
isbn:
Stiopa zachwiał się, serce w nim zamarło.
„Co się dzieje? – pomyślał. – Czy aby nie tracę rozumu? Skąd te odbicia?!” Zajrzał do przedpokoju i zawołał z przestrachem:
– Gruniu! Co za kot się u nas pałęta? Skąd się wziął? I jeszcze ktoś inny.
– Proszę się nie przejmować, Stiepanie Bogdanowiczu – odezwał się głos, ale nie Gruni, tylko gościa z sypialni – to mój kot. Niech się pan nie denerwuje. A Gruni nie ma, odesłałem ją do Woroneża. Skarżyła się, że nie puszcza jej pan na urlop.
Słowa te były tak nieoczekiwane i pozbawione sensu, że Stiopa uznał, iż się przesłyszał. W wielkim popłochu przybiegł do sypialni i zastygł na progu. Włosy mu się zjeżyły, a czoło zrosiły drobne kropelki potu.
Gość w sypialni nie był już sam, lecz w towarzystwie. W drugim fotelu siedział ów typ, który mignął mu w przedpokoju. Teraz był dobrze widoczny: wąsy jak piórka, szkiełko binokli połyskuje, drugiego brak. Ale w sypialni były jeszcze gorsze rzeczy: na pufie jubilerowej w bezwstydnej pozie rozwalił się ktoś trzeci – a dokładnie olbrzymich rozmiarów czarny kocur, ze stopką wódki w jednej łapie i marynowanym grzybkiem na widelcu w drugiej.
W słabo oświetlonej sypialni Stiopie całkiem pociemniało w oczach. „Tak się widać traci rozum!” – pomyślał, chwytając się futryny.
– Zauważam, że jest pan nieco zdziwiony, najdroższy Stiepanie Bogdanowiczu? – zwrócił się Woland do szczękającego zębami Stiopy. – A tymczasem nie ma się czemu dziwić. To moja świta.
Tu kot napił się wódki, a ręka Stiopy popełzła po futrynie w dół.
– A ta świta potrzebuje miejsca – ciągnął dalej Woland – więc ktoś z nas jest w tym pokoju zbędny. I wydaje mi się, że zbędny jest właśnie pan!
– Oni, oni! – koźlim głosem zabeczał dryblas w kratkę, mówiąc o Stiopie w liczbie mnogiej. – W ogóle oni ostatnio strasznie paskudzą. Piją, wykorzystując swoje stanowisko, nawiązują znajomości z kobietami, ni diabła nie robią, zresztą nawet nic nie mogą robić, bo nie mają pojęcia o tym, co im zlecono. Mydlą oczy zwierzchności!
– Samochodem służbowym się rozjeżdża – naskarżył kot, przegryzając grzybkiem.
A kiedy Stiopa już całkiem osunął się na podłogę i osłabłą dłonią drapał futrynę, w mieszkaniu pojawiło się czwarte i ostatnie widziadło.
Wprost z trema wyszedł osobnik malutki, ale niezwykle barczysty, w meloniku na głowie i z kłem sterczącym z ust, szpecącym i tak niesłychanie paskudną gębę. A do tego jeszcze ogniście ryży.
– Ja – włączył się do rozmowy ten nowy – w ogóle nie rozumiem, jak on mógł zostać dyrektorem – ryży mówił coraz bardziej przez nos – taki z niego dyrektor, jak ze mnie archijerej!
– Ty nie jesteś podobny do archijereja, Azazellu – wtrącił kot, nakładając sobie na talerz parówki.
– Właśnie to mówię – powiedział przez nos rudzielec, a odwracając się do Wolanda, dodał z szacunkiem: – Pozwoli pan, że wyrzucimy go z Moskwy do wszystkich diabłów?
– Psik!! – nagle ryknął kot, jeżąc sierść.
Sypialnia zawirowała wokół Stiopy, on zaś uderzył głową o futrynę i tracąc przytomność, pomyślał: „Umieram…”.
Ale nie umarł. Rozchyliwszy nieco powieki, zobaczył siebie siedzącego na czymś kamiennym. Wokół niego coś szumiało. Gdy szerzej otworzył oczy, zrozumiał, że to szumi morze i co więcej, fala kołysze się u samych jego stóp, on zaś siedzi na końcu mola, nad sobą ma błękitne, połyskliwe niebo, a za plecami – białe miasto na wzgórzach.
Stiopa nie wiedział, jak się postępuje w takich okolicznościach, stanął więc na trzęsących się nogach i ruszył ku brzegowi.
Na molo był jakiś człowiek, palił i spluwał do morza. Spojrzał na Stiopę błędnym wzrokiem i przestał spluwać.
Wtedy Stiopa wykręcił taki numer: ukląkł przed nieznajomym palaczem i odezwał się:
– Błagam, niech pan powie, co to za miasto?
– No nieźle! – odparł bezdusznie tamten.
– Nie jestem pijany – wychrypiał Stiopa. – Coś się ze mną stało… jestem chory… Gdzie ja jestem? Co to za miasto?
– No, Jałta…
Stiopa westchnął cicho, zwalił się na bok i uderzył głową o nagrzany kamień mola. Świadomość go opuściła.
Rozdział 8
Pojedynek profesora z poetą
W chwili gdy w Jałcie Stiopę opuściła świadomość, to znaczy około dwunastej w południe, odzyskał ją i obudził się z głębokiego, długiego snu Iwan Nikołajewicz Bezdomny. Przez pewien czas zastanawiał się, w jaki sposób trafił do białego, nieznanego pokoju, z dziwnym nocnym stolikiem z jakiegoś jasnego metalu oraz białymi zasłonami, przez które prześwitywało słońce.
Iwan potrząsnął głową, upewnił się, że nic go nie boli, i przypomniał sobie, że jest w lecznicy. Ta myśl pociągnęła za sobą wspomnienie o zgonie Berlioza, ale dzisiaj już nie wywołało ono silnego wstrząsu. Iwan wyspał się, poczuł się spokojniejszy i mógł jaśniej myśleć. Poleżał jakiś czas w czyściutkim, miękkim i wygodnym łóżku na sprężynach i zobaczył obok siebie guzik dzwonka. Przyzwyczajony do dotykania rzeczy bez potrzeby, nacisnął go. Spodziewał się jakiegoś dźwięku albo pojawienia się kogoś, ale stało się coś zupełnie innego. W nogach łóżka zaświecił matowy cylinder, na którym było napisane: „Pić”. Nieruchomy przez jakiś czas cylinder zaczął się obracać, aż pojawił się napis: „Salowa”. Przemyślny aparat, rzecz jasna, zadziwił Iwana. Napis „Salowa” zmienił kolejny: „Wezwać lekarza”.
– Hm… – mruknął Bezdomny, nie wiedząc, co z tym fantem począć. Pomógł przypadek. Przy słowie „Felczerka” nacisnął przycisk po raz drugi. W odpowiedzi cylinder cichutko zadzwonił, zatrzymał się, zgasł, a do pokoju weszła pulchna, sympatyczna kobieta w czystym białym fartuchu i odezwała się do Iwana:
– Dzień dobry!
Nie odpowiedział, ponieważ w danej sytuacji uznał to pozdrowienie za niestosowne. W rzeczy samej, wpakowali zdrowego człowieka do lecznicy i jeszcze udają, że tak trzeba!
Tymczasem kobieta, nie zmieniając życzliwego wyrazu twarzy, jednym naciśnięciem guzika podniosła zasłony i przez sięgającą podłogi szeroką, lekką kratę do pokoju chlusnęło słońce. Za kratą ukazał się taras, dalej brzeg krętej rzeki, a za nią wesoły sosnowy bór.
– Zapraszam do kąpieli – zwróciła się do Iwana kobieta i pod dotknięciem jej ręki rozsunęła się wewnętrzna СКАЧАТЬ