Название: Mistrz i Małgorzata
Автор: Михаил Булгаков
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788311151024
isbn:
Tłumacz chętnie wyjaśnił. Zagraniczny artysta pan Woland został uprzejmie zaproszony przez dyrektora Variétés Stiepana Bogdanowicza Lichodiejewa, aby na czas swoich występów, mniej więcej tydzień, kiedy on sam wyjedzie do Jałty, zatrzymał się w jego mieszkaniu, o czym jeszcze wczoraj napisał do Nikanora Iwanowicza z prośbą o zameldowanie cudzoziemca.
– Niczego do mnie nie pisał – powiedział zdumiony przewodniczący.
– To może pan poszuka w swojej teczce – słodkim głosem zaproponował Korowiow.
Nikanor Iwanowicz wzruszył ramionami, otworzył teczkę i znalazł w niej list od Lichodiejewa.
– Jakże mogłem o nim zapomnieć? – wymamrotał, tępo wpatrując się w otwartą kopertę.
– Zdarza się, zdarza się, Nikanorze Iwanowiczu! – zatrajkotał Korowiow. – Roztargnienie, przemęczenie i podwyższone ciśnienie krwi, drogi nasz przyjacielu, Nikanorze Iwanowiczu! Sam jestem roztargniony do niemożliwości. Kiedyś przy kieliszku opowiem panu kilka faktów z mojej biografii, uśmieje się pan!
– Kiedyż to Lichodiejew jedzie do Jałty?
– Ależ on już wyjechał, już wyjechał! – darł się tłumacz. – On, proszę pana, już jedzie! Już jest diabli wiedzą gdzie! – Zamachał rękoma jak skrzydłami wiatraka.
Nikanor Iwanowicz oświadczył, że musi osobiście zobaczyć się z cudzoziemcem, ale tu tłumacz mu odmówił: nie ma takiej możliwości. Zajęty. Tresuje kota.
– Kota, jeśli pan sobie życzy, mogę pokazać – zaproponował Korowiow.
Z tego z kolei zrezygnował Nikanor Iwanowicz, a tłumacz od razu złożył przewodniczącemu nieoczekiwaną, ale bardzo ciekawą propozycję.
Otóż w związku z tym, że pan Woland za nic nie życzy sobie zatrzymać się w hotelu, a przywykł mieszkać bez skrępowania, to czy komitet blokowy nie wynająłby mu na tydzień, dopóki będą trwać występy Wolanda w Moskwie, całego mieszkania, to znaczy również pokojów nieboszczyka?
– Przecież jemu, nieboszczykowi, jest to obojętne – syczącym szeptem przekonywał Korowiow. – Jemu teraz, zgodzi się pan, Nikanorze Iwanowiczu, to mieszkanie jest niepotrzebne.
Nieco zaskoczony Bosy oponował, argumentując, że cudzoziemcy powinni mieszkać w Metropolu, a bynajmniej nie w prywatnych mieszkaniach…
– Mówię panu, kapryśny jak sam diabeł – szeptał Korowiow. – Nie chce i już! Nienawidzi hoteli! Potąd mam tych zagranicznych turystów! – dotykając palcem swojej żylastej szyi, poufnie się poskarżył. – Niech mi pan wierzy, nie mam już sił! Przyjedzie… i albo naszpieguje jak ostatni sukinsyn, albo zamęczy człowieka kaprysami: to nie tak i tamto nie tak! A dla waszego komitetu, Nikanorze Iwanowiczu, to wygoda i oczywisty profit. Grosza on nie poskąpi. – Korowiow obejrzał się, a potem szepnął przewodniczącemu na ucho: – Milioner!
Propozycja tłumacza miała jasny praktyczny sens, była bardzo solidna, ale coś zadziwiająco niesolidnego było w jego sposobie mówienia, ubraniu i w tych idiotycznych, do niczego niepasujących binoklach. W sumie coś nieokreślonego ściskało serce przewodniczącego, ale jednak postanowił propozycję przyjąć. Rzecz w tym, że w komitecie blokowym pojawił się, niestety, nie byle jaki deficyt. Przed jesienią trzeba było zakupić olej opałowy do centralnego ogrzewania, a za jakie dutki – nie wiadomo. Z pieniędzmi zagranicznego turysty zapewne można by się było wywinąć. Jednak praktyczny i ostrożny Bosy oświadczył, że będzie musiał najpierw tę kwestię uzgodnić z Biurem Turystyki Zagranicznej.
– Rozumiem! – krzyknął Korowiow. – Jakże bez uzgodnienia? Absolutnie! Proszę, oto telefon, Nikanorze Iwanowiczu, i niech pan zaraz uzgadnia. A z pieniędzmi niech się pan nie krępuje – dodał szeptem, wyciągając przewodniczącego do przedpokoju – od kogo brać, jak nie od niego! Gdyby pan widział, jaką ma willę w Nicei! Na przyszły rok, jak pan pojedzie latem za granicę, niech pan specjalnie wstąpi, żeby popatrzeć – oko panu zbieleje!
Przewodniczącego poraziła niebywała szybkość, z jaką w Biurze Turystyki Zagranicznej udało się załatwić sprawę przez telefon. Okazało się, że tam już wiedzą, że pan Woland zamierza zatrzymać się w prywatnym mieszkaniu Lichodiejewa, i nie mają nic przeciwko temu.
– No to pięknie! – entuzjazmował się Korowiow.
Trochę oszołomiony jego trajkotaniem, Bosy oświadczył, że zarząd komitetu blokowego zgadza się wynająć mieszkanie pod pięćdziesiątką na tydzień artyście Wolandowi za opłatą… Nikanor Iwanowicz trochę się zawahał i powiedział:
– Pięćset rubli dziennie.
Wtedy Korowiow ostatecznie zadziwił przewodniczącego. Mrugnąwszy po złodziejsku w stronę sypialni, skąd dochodziły odgłosy miękkich skoków ciężkiego kota, wyszeptał:
– To znaczy wychodzi trzy i pół tysiąca za tydzień?
Bosy pomyślał, że Korowiow doda: „Ale ma pan apetycik, Nikanorze Iwanowiczu!”, ale ten powiedział zupełnie coś innego:
– Co to za pieniądze! Niech pan powie pięć, on da.
Nikanor Bosy uśmiechnął się zmieszany i ani się spostrzegł, jak stał przy biurku nieboszczyka, zaś zręczny Korowiow błyskawicznie sporządził umowę w dwóch egzemplarzach. Skoczył z nią do sypialni i już obydwa egzemplarze miały zamaszysty podpis cudzoziemca. Przewodniczący również podpisał kontrakt, po czym Korowiow poprosił o pokwitowanko na pięć…
– Słownie, słownie, Nikanorze Iwanowiczu, tysięcy rubli… – I ze słowami jakoś nielicującymi z powagą chwili: – Ein, zwei, drei! – położył przed przewodniczącym pięć nowiutkich paczek, prosto z banku.
Odbyło się przeliczanie, przeplatane żarcikami i powiedzonkami Korowiowa w rodzaju „pieniążki lubią liczenie”, „pańskie oko” i dalej w tym guście.
Po przeliczeniu pieniędzy Nikanor Iwanowicz wziął od Korowiowa paszport cudzoziemca, aby zameldować go na pobyt czasowy, włożył razem z kontraktem i pieniędzmi do teczki i jakoś nie mogąc się powstrzymać, wstydliwie poprosił o wejścióweczkę…
– Nie ma sprawy! – wrzasnął Korowiow. – Ile pan chce bilecików, Nikanorze Iwanowiczu, dwanaście, piętnaście?
Oszołomiony przewodniczący wyjaśnił, że chce tylko dwie wejściówki, dla siebie i Pełagei Antonowny, swojej małżonki.
Korowiow natychmiast wyciągnął notes i gracko wypisał zaproszenie dla dwóch osób w pierwszym rzędzie. Tłumacz podał kartkę przewodniczącemu lewą ręką, prawą zaś wsunął mu w dłoń grubą, chrzęszczącą paczuszkę. Rzuciwszy na nią okiem, Bosy mocno poczerwieniał i zaczął ją odpychać.
– Tego nie wolno… – mruknął.
– Nawet nie chcę słuchać – zaszeptał mu Korowiow do ucha. – U nas nie wolno, ale u cudzoziemców wolno. Obrazi go pan, Nikanorze Iwanowiczu, a to byłoby niezręczne. Pracował pan…
– Grozi СКАЧАТЬ