Mistrz i Małgorzata. Михаил Булгаков
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mistrz i Małgorzata - Михаил Булгаков страница 26

Название: Mistrz i Małgorzata

Автор: Михаил Булгаков

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788311151024

isbn:

СКАЧАТЬ słuchała poety.

      – Piłata? Piłat to ten, który żył za czasów Jezusa Chrystusa? – mrużąc oczy, spytał Strawiński.

      – Ten sam.

      – Aha – powiedział Strawiński. – A ten Berlioz zginął pod tramwajem?

      – No właśnie, jego wczoraj przy mnie przejechał tramwaj na Patriarszych, przy czym ten zagadkowy obywatel…

      – Znajomy Poncjusza Piłata? – wtrącił Strawiński, z pewnością wyróżniając się dużą pojętnością.

      – Właśnie on – potwierdził Iwan, przypatrując się Strawińskiemu. – Tak więc wcześniej powiedział, że Annuszka rozlała olej słonecznikowy… A on właśnie poślizgnął się w tym miejscu! Jak się to panu podoba? – z naciskiem spytał Iwan, w nadziei, że jego słowa wywołają wielkie wrażenie.

      Ale tego wrażenia nie wywarł, bo Strawiński zadał mu następne proste pytanie:

      – A któż to jest ta Annuszka?

      To pytanie trochę zdenerwowało Iwana, przez twarz przebiegł mu skurcz.

      – Annuszka nie ma z tym nic wspólnego – zaprzeczył nerwowo. – Diabli wiedzą, co za jedna. Jakaś idiotka z Sadowej. Ważne jest to, że on wcześniej, rozumie pan, wcześniej wiedział o oleju słonecznikowym! Pan mnie rozumie?

      – Rozumiem doskonale – poważnie odparł Strawiński i dotknąwszy kolana poety, dodał: – Proszę się nie denerwować i mówić dalej.

      – Mówię dalej – kontynuował Iwan, starając się naśladować ton Strawińskiego, a wiedział z gorzkiego doświadczenia, że tylko spokój może mu pomóc. – Tak więc ten straszny typ kłamie, że jest konsultantem, ma jakąś niezwykłą moc… Na przykład pobiegniesz za nim, ale dogonić go nie można. Jest z nim jeszcze parka, też niezła, ale w swoim rodzaju: jakiś długi w rozbitych szkłach i nieprawdopodobnych rozmiarów kot, samodzielnie jeżdżący tramwajem. Poza tym – Iwan Nikołajewicz, któremu nikt nie przerywał, mówił z coraz większą werwą i przekonaniem – on był osobiście u Poncjusza Piłata, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Co to w końcu jest? Co? Trzeba go natychmiast aresztować, bo inaczej narobi strasznych kłopotów.

      – Tak więc pan chce, żeby go aresztowano? Dobrze pana zrozumiałem? – dopytywał się Strawiński.

      „Mądry jest – pomyślał Iwan – trzeba przyznać, że wśród inteligentów też trafiają się mądrzy jak rzadko. Temu się nie da zaprzeczyć!” – i odpowiedział:

      – Absolutnie prawidłowo! Jakże mam tego nie chcieć, niech pan sam pomyśli! A tymczasem zatrzymano mnie tutaj siłą, świecą mi w oczy lampą, kąpią w wannie, wypytują o wujka Fiedię! A jego już dawno nie ma na świecie! Żądam, żeby mnie natychmiast wypuszczono!

      – No cóż, znakomicie, znakomicie! – odezwał się Strawiński. – Więc wszystko się wyjaśniło. Rzeczywiście, jakiż sens jest zatrzymywać w lecznicy zdrowego człowieka? W porządku. Ja pana natychmiast stąd wypiszę, jeśli mi pan powie, że jest pan normalny. Nie udowodni, ale tylko powie. Tak więc jest pan normalny?

      Nastała zupełna cisza i pulchna kobieta, która rano krzątała się przy Iwanie, z uwielbieniem popatrzyła na profesora, a Iwan jeszcze raz pomyślał: „Zdecydowanie mądry”.

      Propozycja profesora spodobała mu się, jednak przed odpowiedzią bardzo, ale to bardzo się zastanowił, marszcząc czoło, a wreszcie oznajmił zdecydowanie:

      – Ja jestem normalny.

      – No to znakomicie! – ucieszył się Strawiński. – A jeśli tak, to pomyślmy logicznie. Weźmy pański wczorajszy dzień. – Tu się odwrócił i natychmiast podano mu kartę Iwana. – W poszukiwaniach nieznanego człowieka, który przedstawił się panu jako znajomy Poncjusza Piłata, wczoraj wykonał pan następujące działania. – Strawiński zaczął zginać długie palce, spoglądając to na kartę, to na Iwana. – Zawiesił pan na piersi ikonę. Tak było?

      – Było – posępnie przyznał Bezdomny.

      – Spadł pan z parkanu, skaleczył sobie twarz. Tak? Zjawił się w restauracji z zapaloną świecą w ręku, w samej bieliźnie i kogoś pobił. Przywieziono pana tutaj związanego. Trafiwszy tu, dzwonił pan na milicję i prosił o przysłanie karabinów maszynowych. Następnie podjął pan próbę rzucenia się z okna. Tak? Należy więc spytać: czy postępując w ten sposób, można kogoś schwytać albo aresztować? I jeśli jest pan człowiekiem normalnym, to sam sobie odpowie: w żaden sposób! Chce pan stąd odejść? Bardzo proszę. Ale proszę mi łaskawie powiedzieć, dokąd się pan uda?

      – Oczywiście, że na milicję – odpowiedział Iwan już nie tak twardo i nieco speszony spojrzeniem profesora.

      – Bezpośrednio stąd?

      – Aha.

      – A do swojego mieszkania pan nie wstąpi? – szybko spytał Strawiński.

      – Nie mam czasu wstępować! Zwieje, jeśli się będę rozjeżdżał po mieszkaniach!

      – Tak. A cóż pan powie milicji w pierwszej kolejności?

      – O Poncjuszu Piłacie – odparł Iwan i jego oczy przysłoniła mroczna mgiełka.

      – Znakomicie! – zawołał rozbrojony Strawiński i zwracając się do tego z bródką, polecił: – Fiodorze Wasiliewiczu, proszę wypisać obywatela Bezdomnego. Ale tego pokoju proszę nie zajmować, pościeli można nie zmieniać. Za dwie godziny obywatel Bezdomny będzie tu z powrotem. No cóż – zwrócił się do poety – nie będę panu życzył sukcesu, ponieważ w sukces ani krzty nie wierzę. Do rychłego zobaczenia! – Wstał, a jego świta także się poruszyła.

      – A niby czemu miałbym tu być z powrotem? – zaniepokoił się Iwan.

      Strawiński jakby czekał na to pytanie, natychmiast znów usiadł i zaczął mówić:

      – A dlatego, że gdy tylko pojawi się pan na milicji w kalesonach i powie, że widział się z człowiekiem znającym osobiście Poncjusza Piłata, od razu przywiozą pana tutaj i znowu znajdzie się pan w tym pokoju.

      – Co tu mają do rzeczy kalesony? – spytał Iwan, rozglądając się niepewnie.

      – Przede wszystkim Poncjusz Piłat. Ale kalesony również. Przecież bieliznę szpitalną z pana zdejmiemy i wydamy panu własny przyodziewek. A przywieziono pana do nas w kalesonach. A tymczasem do mieszkania pan bynajmniej nie zamierzał wstąpić, chociaż o tym napomknąłem. Potem pójdzie Piłat… i gotowe!

      Wtedy z Iwanem Nikołajewiczem stało się coś dziwnego. Jego wola jakby się rozdwoiła i poczuł, że jest słaby i potrzebuje rady.

      – Cóż więc robić? – spytał, tym razem nieśmiało.

      – Znakomicie! – ucieszył się Strawiński. – To najwłaściwsze pytanie. Teraz powiem, co naprawdę panu się przydarzyło. Wczoraj ktoś pana mocno wystraszył i zdenerwował opowieścią o Poncjuszu Piłacie i innymi rzeczami. I oto pan, zdenerwowany i roztrzęsiony, poszedł do miasta, opowiadając СКАЧАТЬ