Mistrz i Małgorzata. Михаил Булгаков
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Mistrz i Małgorzata - Михаил Булгаков страница 13

Название: Mistrz i Małgorzata

Автор: Михаил Булгаков

Издательство: PDW

Жанр: Контркультура

Серия:

isbn: 9788311151024

isbn:

СКАЧАТЬ bardzo jestem rad – mruknął Berlioz – lecz doprawdy będzie panu niewygodnie… Metropol ma znakomite pokoje, to hotel pierwszej klasy…

      – A diabła także nie ma? – nagle chory radośnie zapytał Iwana Nikołajewicza.

      – I diabła…

      – Nie sprzeciwiaj się! – samymi wargami szepnął Berlioz, chowając się za plecy profesora i robiąc znaczące miny.

      – Nie ma żadnego diabła! – Pogubiwszy się w całym tym zamęcie, Iwan Nikołajewicz krzyknął nie to, co trzeba: – Co znowu! Niech pan nie struga wariata!

      Pomyleniec tak się roześmiał, że z lipy nad głowami siedzących wyfrunął wróbel.

      – No, to już naprawdę ciekawe – uradował się profesor – co to się u was wyprawia, czego się nie tknąć, niczego nie ma! – Nagle przestał się śmiać, a co bardzo zrozumiałe przy chorobach psychicznych, ze śmiechu wpadł w inną skrajność – zezłościł się i krzyknął surowo: – Uważa pan, że nie ma?

      – Spokojnie profesorze, spokojnie – mamrotał Berlioz, nie chcąc denerwować chorego. – Niech pan tu posiedzi chwileczkę z towarzyszem Bezdomnym, a ja tylko skoczę za róg, zadzwonię, a później odprowadzimy pana, dokąd pan zechce. Przecież nie zna pan miasta…

      Plan Berlioza należy uznać za słuszny: trzeba było dobiec do najbliższej budki telefonicznej i powiadomić Biuro do spraw Cudzoziemców, że oto właśnie przybyły zza granicy konsultant siedzi na Patriarszych Prudach w stanie wyraźnie nienormalnym. Trzeba coś zrobić, bo wyjdzie jakaś nieprzyjemna heca.

      – Zadzwonić? No cóż, niech pan dzwoni – ze smutkiem zgodził się chory i nagle poprosił żarliwie: – Ale na pożegnanie błagam pana, niech pan uwierzy bodaj w to, że diabeł istnieje! O nic więcej nie proszę. Niech pan weźmie pod uwagę, że jest na to siódmy dowód, najpewniejszy! I zaraz się pan z nim zapozna.

      – Dobrze, dobrze – z udawaną łagodnością przytaknął Berlioz, mrugnął do zdenerwowanego poety, któremu wcale nie uśmiechało się pilnowanie zwariowanego Niemca, i pośpieszył do wyjścia z Patriarszych na rogu Bronnej i zaułka Jermołajewskiego.

      Profesor zaś jakby od razu wyzdrowiał i stał się weselszy.

      – Michaile Aleksandrowiczu! – zawołał w ślad za Berliozem.

      Literat drgnął, odwrócił się, lecz uspokoiła go myśl, że zapewne jego imię i otczestwo profesor również zna z jakichś gazet. Profesor zaś wołał, złożywszy dłonie w trąbkę:

      – Jeśli pan chce, każę zaraz wysłać telegram do pańskiego wuja w Kijowie.

      I znowu Berliozem wstrząsnął dreszcz. Skąd ten wariat wie o kijowskim wuju? Przecież o tym, z całą pewnością, w żadnej gazecie nie pisali. Czy Bezdomny czasem nie ma racji? A jeśli te dokumenty są lipne? Ach, co za dziwny typ. Trzeba dzwonić! Natychmiast dzwonić! Sprawdzą go raz-dwa!

      I już więcej nie słuchając, Berlioz ruszył dalej.

      Wtem przy wyjściu na Bronną tuż przed nim wstał z ławki dokładnie taki sam obywatel, jak ten, który wcześniej w blasku słońca uformował się z tłustego skwaru. Teraz już nie był ulotny, ale zwyczajny, obleczony w ciało, i w gęstniejącym zmierzchu Berlioz wyraźnie widział, że wąsiki ma jak kurze pióra, oczka maleńkie, ironiczne i z lekka pijane, spodnie zaś w kratę, podciągnięte na tyle, że widać brudne białe skarpetki.

      Michaił Aleksandrowicz aż się cofnął, ale uspokoiła go myśl, że to głupi zbieg okoliczności i że w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać.

      – Turnikietu szukacie, obywatelu? – skrzeczącym tenorem spytał typ w kratkę. – Proszę tędy! Prosto i wyjdziecie, gdzie trzeba. Dalibyście za pokazanie na ćwiartkę… na kaca… byłemu chórmistrzowi! – Typek błazeńskim gestem zdjął dżokejską czapeczkę.

      Berlioz nie słuchał żebraka zgrywającego się na regenta chóru cerkiewnego, podbiegł do turnikietu i chwycił zań ręką. Obróciwszy kołowrotek, już miał wejść na szyny, gdy błysnęło mu w oczy czerwone i białe światło, a w szklanej puszce zapalił się napis: „Strzeż się tramwaju!”.

      W tej samej chwili zza zakrętu nowej trasy z Jermołajewskiego na Bronną wyjechał tramwaj. Gdy skręcił i wyszedł na prostą, nagle w środku rozjarzył się światłem elektrycznym, zawył i ostro przyspieszył.

      Ostrożny Berlioz, chociaż stał w bezpiecznym miejscu, postanowił cofnąć się za turnikiet, położył dłoń na kołowrotku i zrobił krok wstecz. I nagle ręka mu się ześlizgnęła, noga pojechała po bruku nachylonym w stronę toru jak po lodzie, druga noga poleciała do góry i Berlioza wyrzuciło na szyny.

      Usiłując chwycić za cokolwiek, literat upadł na wznak, niezbyt mocno uderzył głową o kamień i zobaczył w górze, ale czy z prawa, czy z lewa już sobie nie uświadomił – złocisty księżyc. Zdążył przekręcić się na bok, szaleńczym zrywem przyciągnął nogi do brzucha i obrócony ujrzał mknącą ku niemu w niepowstrzymanym pędzie zbielałą z przerażenia twarz kobiety-motorniczego i jej czerwoną chustkę. Berlioz nie krzyknął, ale dookoła niego przerażonymi kobiecymi głosami wrzasnęła cała ulica. Tramwajarka szarpnęła hamulec elektryczny, wagon zarył przodem w torowisko, po czym podskoczył i z jego okien z łoskotem i brzękiem poleciały szyby. W mózgu Berlioza ktoś krzyknął rozpaczliwie: „Czyżby?!” Jeszcze tylko po raz ostatni błysnął księżyc, ale już rozpadał się na kawałki, a potem zapanowała ciemność.

      Tramwaj najechał na Berlioza i pod ogrodzenie alei Patriarszej wypadł na bruk okrągły, ciemny przedmiot i potoczył się po pochyłości, podskakując na kocich łbach Bronnej.

      Była to odcięta głowa Berlioza.

      Rozdział 4

      Pogoń

      Ucichły histeryczne krzyki kobiet, zamilkły gwizdki milicji, jedna karetka pogotowia odwiozła do kostnicy pozbawione głowy ciało oraz odciętą głowę, druga – poranioną odłamkami szkła śliczną tramwajarkę, dozorcy w białych fartuchach posprzątali rozbite szyby i zasypali piaskiem krwawe kałuże, a Iwan Nikołajewicz, który nie zdążył dobiec do turnikietu, klapnął na ławkę i tak już na niej pozostał.

      Kilka razy próbował wstać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa: Bezdomny zaniemógł na coś w rodzaju paraliżu.

      Poeta rzucił się w stronę wyjścia, gdy tylko usłyszał pierwszy krzyk i zobaczył na jezdni podskakującą głowę. Tak się zdenerwował, że upadł na ławkę i ugryzł się w rękę do krwi. O szalonym Niemcu, oczywiście, zapomniał i starał się zrozumieć tylko jedno – jak to może być, że przed chwilą rozmawiał z Berliozem, a po chwili głowa…

      Obok Iwana biegli zdenerwowani ludzie, coś wykrzykiwali, ale on nie rozumiał ich słów.

      Nieoczekiwanie tuż przed nim wpadły na siebie dwie kobiety. Jedna z nich, ostronosa i z gołą głową, nad samym uchem poety zawołała do drugiej:

      – Annuszka, nasza Annuszka! Z Sadowej! To jej robota! Kupiła w spożywczym olej słonecznikowy i rozbiła litrówkę o kręciołek! Całą spódnicę СКАЧАТЬ