Название: Mistrz i Małgorzata
Автор: Михаил Булгаков
Издательство: PDW
Жанр: Контркультура
isbn: 9788311151024
isbn:
– Mogę przeciąć ten włosek.
– Również i w tej kwestii się mylisz – uśmiechając się promiennie i zasłaniając dłonią twarz od słońca, zaprzeczył pojmany. – Zgodzisz się chyba, że przeciąć ten włosek może tylko ten, kto to życie na nim zawiesił?
– No tak – odezwał się Piłat z uśmiechem – teraz nie mam wątpliwości, że gapie i nieroby w Jeruszalaim łazili za tobą krok w krok. Nie wiem, kto cię uczył, ale język masz obrotny. A przy okazji, powiedz, czy to prawda, że przybyłeś do miasta przez Bramę Suzyjską wierzchem na ośle w otoczeniu motłochu wiwatującego na twoją cześć, jakbyś był prorokiem? – Tu prefekt skinął w stronę zwoju pergaminu.
Więzień spojrzał ze zdziwieniem.
– Hegemonie, przecież nie mam żadnego osła – odparł. – Rzeczywiście wszedłem do Jeruszalaim przez Bramę Suzyjską, ale pieszo, tylko w towarzystwie Mateusza Lewity i nikt niczego na moją cześć nie wykrzykiwał, gdyż nikt mnie wtedy w tym mieście nie znał.
– A czy znasz – ciągnął dalej Piłat, nie spuszczając oczu z więźnia – niejakiego Dismasa oraz Gestasa, a także Bar Rabana?
– Nie znam tych dobrych ludzi.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
– To teraz powiedz, dlaczego ciągle mówisz „dobrzy ludzie”? Czy wszystkich tak nazywasz?
– Wszystkich – odpowiedział Jeszua. – Nie ma na świecie złych ludzi.
– Pierwszy raz słyszę coś takiego – odparł Piłat z uśmiechem – ale pewno za mało znam życie. Możesz nie zapisywać – zwrócił się do sekretarza, chociaż tamten już nie notował, i dalej mówił do aresztanta: – Wyczytałeś to w którejś z greckich książek?
– Nie, doszedłem do tego własnym rozumem.
– I to właśnie głosisz?
– Tak.
– No, a powiedzmy centurion Marek, zwany Szczurojadem, też jest dobry?
– Tak – potwierdził więzień – chociaż to człowiek nieszczęśliwy. Od czasu, gdy dobrzy ludzie okaleczyli mu twarz, stał się okrutny i bezlitosny. Chciałbym wiedzieć, jak to się stało?
– Z chęcią ci wyjaśnię – odparł Piłat – bo widziałem to na własne oczy. Dobrzy ludzie rzucili się na niego jak psy na niedźwiedzia. Germanie wczepili mu się w kark, ręce i nogi. Manuał piechoty wpadł w okrążenie i gdyby kawaleryjska turma, którą dowodziłem, nie uderzyła z flanki, nie miałbyś przyjemności, filozofie, rozmawiać ze Szczurojadem. Było to w boju pod Idistavizo, w Dolinie Dziewic.
– Gdyby z nim porozmawiać – nagle marzycielsko odezwał się aresztant – jestem pewien, że bardzo by się zmienił.
– Przypuszczam – rzekł na to Piłat – że legat legionu niezbyt by się ucieszył, gdybyś próbował rozmawiać z którymś z jego oficerów lub żołnierzy. Na szczęście do tego nie dojdzie i ja będę pierwszy, który o to zadba.
Nagle pod kolumnadę wleciała jaskółka, zatoczyła koło pod złoconym stropem, obniżyła lot, omal nie musnęła ostrym skrzydłem twarzy stojącego w niszy posągu i znikła za kapitelem kolumny. Może pomyślała o zbudowaniu tam gniazda.
Podczas jej lotu w jasnej już teraz i lekkiej głowie prefekta ułożyła się sentencja. Była ona następująca: hegemon rozpatrzył sprawę wędrownego filozofa Jeszui, przezwiskiem Ha-Nocri, i nie znalazł w niej znamion przestępstwa. W szczególności nie dopatrzył się najmniejszego związku między postępowaniem Jeszui i zajściami, które niedawno nastąpiły w Jeruszalaim. Wędrowny filozof okazał się pomyleńcem. Toteż kary śmierci, na którą skazał włóczęgę Mały Sanhedryn, prefekt nie zatwierdza. Jednak mając na uwadze, że bezsensowne i utopijne przemówienia Ha-Nocri mogą stać się przyczyną zamieszek w Jeruszalaim, prefekt wydala Jeszuę z miasta i skazuje go na osiedlenie w Cezarei Stratonica nad Morzem Śródziemnym, to znaczy tam, gdzie znajduje się rezydencja prefekta.
Pozostało podyktować to sekretarzowi.
Skrzydła jaskółki zafurkotały tuż nad głową hegemona, ptak poszybował w stronę fontanny i wyleciał spod kolumnady. Prefekt skierował wzrok na więźnia i zobaczył, że obok niego zawirował słup pyłu.
– Czy to wszystko o nim? – zwrócił się Piłat do sekretarza.
– Niestety, nie – nieoczekiwanie odparł sekretarz i podał Piłatowi inny kawałek pergaminu.
– Co jeszcze? – spytał Piłat i nachmurzył się.
Przeczytawszy to, co mu podano, jeszcze bardziej zmienił się na twarzy. Ciemna krew uderzyła mu do głowy, a może stało się jeszcze coś innego, bo wtem jego skóra utraciła zwykłą żółtą barwę i poszarzała, a oczy jakby się zapadły.
Z pewnością winna temu była krew, która uderzyła do skroni i pulsowała, ale też coś się stało ze wzrokiem prefekta. Uroiło mu się, że głowa aresztanta gdzieś odpłynęła, a zamiast niej pojawiła się inna. Na tej łysej głowie znajdował się wieniec z rzadko rozmieszczonymi złotymi liśćmi. Na czole widniał okrągły wrzód rozdzierający skórę, posmarowany maścią. Zapadłe bezzębne usta miały kapryśnie odętą wargę. Piłatowi wydało się, że zniknęły różowe kolumny tarasu i zwykle widoczne daleko w dole, za ogrodami dachy Jeruszalaim, i wszystko wokół utonęło w gęstej zieleni cyprysowych gajów. Również coś dziwnego stało się z jego słuchem – jak gdyby w oddali z cicha zabrzmiały trąby i wyraźnie dał się słyszeć nosowy głos rozciągający słowa: „Dekret o obrazie majestatu…”.
Zawirowały myśli krótkie, bezładne, niezwykłe: „Zginął!”, później „Zginęli!”. I wśród nich zgoła bezsensowna myśl o jakiejś mającej bezwzględnie nastąpić nieśmiertelności – a czyjej?! – przy czym nieśmiertelność z jakiegoś powodu wywołała nieznośny smutek.
Wysiłkiem woli Piłat odpędził widziadło, zwrócił spojrzenie na taras i znowu stanęły przed nim oczy więźnia.
– Słuchaj, Ha-Nocri – powiedział prefekt, jakoś dziwnie spoglądając na Jeszuę. Twarz Piłata była groźna, ale oczy miał pełne niepokoju. – Czy kiedykolwiek mówiłeś coś o wielkim cezarze? Odpowiadaj! Mówiłeś?… Czy… nie… mówiłeś? – Rozciągnął słowo „nie” nieco bardziej, niż to wypada w sądzie, i w swoim spojrzeniu przesłał Jeszui jakąś myśl, jakby chciał mu ją zasugerować.
– Mówić prawdę jest łatwo i przyjemnie – zauważył więzień.
– Nie muszę wiedzieć – tłumiąc złość, odezwał się Piłat – czy przyjemnie, czy nieprzyjemnie jest ci mówić prawdę. Ale będziesz musiał ją powiedzieć. Jednak mówiąc, rozważ każde słowo, jeśli nie chcesz nie tylko nieuniknionej, ale i okrutnej śmierci.
Nikt nie wie, co się stało z namiestnikiem Judei, który pozwolił sobie unieść dłoń, jakby zasłaniając się przed promieniem słonecznym, i za tą dłonią jak za tarczą posłać aresztantowi СКАЧАТЬ