Zmierzch bogów. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zmierzch bogów - Michał Gołkowski страница 37

Название: Zmierzch bogów

Автор: Michał Gołkowski

Издательство: PDW

Жанр: Детективная фантастика

Серия:

isbn: 9788379644513

isbn:

СКАЧАТЬ – powiedział Zahred. – A moim jedynym życzeniem jest służyć.

      Spojrzał głęboko w oczy człowiekowi, który zupełnie przypadkiem i bez jakiegokolwiek związku z toczącą się właśnie rozmową był nikim innym jak zięciem tegoż basileusa.

      Artabazdes uśmiechnął się.

      – Basileus dostrzegł waszą waleczność, panie. Dlatego też pozwoliłem sobie, za namową mojej pięknej i światłej małżonki, basilissy Anny, rekomendować was na pewną… godność.

      – Jestem zaszczycony, panie. I już teraz, niezależnie od wszystkiego, możecie uważać mnie za swego dłużnika.

      – Och, bez przesady. – Despotes machnął ręką. – Nie myślcie sobie tylko, panie Zahredzie, że to jeden z tych urzędów ceremonialnych, gdzie stoi się i wygląda jak błazen. Bynajmniej.

      – Zamieniam się w słuch, miłościwy panie.

      Artabazdes spojrzał na czekającego pod ścianą z tkaniny urzędnika, ten skinął głową i zrobił zapraszający gest. Despotes dopił wino, wstał z leżanki.

      – Myślę, że lepiej będzie, jeśli przejdziemy od razu do rzeczy, panie Zahredzie.

      Ruszyli drugim wyjściem, pomiędzy parawanami i płachtami materiału. Uczta w chrysotriklinosie nabierała rozpędu, słychać było coraz głośniejsze śmiechy i śpiewy. Pomiędzy leżankami przechadzały się umalowane kobiety, gdzieś po lewej widać było tańczących półnagich mimów i akrobatów.

      Potem jednak przeszli przez drzwi, które zamknęły się za nimi, i wszystko ucichło.

      Eskortowani przez dwóch strażników, minęli pustą, ciemną salę narad. Kroki rozbrzmiały echem, kiedy przecięli na skos potężną kolumnadę, potem jeszcze jedno pomieszczenie, kolejne…

      Gdy weszli, kilku zbrojnych spojrzało na nich naraz. Skłonili się, widząc despotesa – skrzywili, gdy poznali Zahreda.

      – Otwierać – rzucił krótko Artabazdes.

      Stojący przed wrotami cesarski szambelan rozchylił usta, gotów wygłosić zwyczajową formułkę – ale potem tylko usunął się na bok, skinął dwóm odźwiernym, którzy pociągnęli ku sobie skrzydła ciężkich drzwi.

      Gdy tylko weszli, despotes skłonił się nisko, Zahred zaś od razu przyklęknął, schylił głowę.

      Na tronie przed nimi siedział sam basileus.

      Nie było gwardii, nie było straży. Nikogo – tylko cesarz, podchodzący ku niemu właśnie Artabazdes, Zahred wciąż klęczący przy drzwiach…

      …i protospatharios Niketas, stojący nieco z boku.

      – Wstań – rozległ się głos.

      Nieszczególnie władczy, wcale nie donośny czy niski. Bynajmniej nie z tych, którym nie da się sprzeciwić. Głos jak głos… Należący jednak do człowieka, którego słowo było w Konstantynopolu prawem. Namiestnika Bożego w świecie doczesnym.

      Zahred podniósł się, ale nadal nie unosił głowy. Widział tylko stopy, obute w wyszywane perłami czerwone trzewiki, i rąbek szaty.

      – Czy protospatharios Niketas ma jeszcze cokolwiek do dodania? – zapytał basileus Leon.

      – Nie, Wasza Cesarska Wysokość. O negocjacjach z Maslamą powiedziałem wszystko, co miałem do powiedzenia.

      – I nie zaprzecza temu, że to on sprowokował atak na Miasto?

      – Nie, Wasza Cesarska Wysokość.

      – Wcześniej sprowadziwszy do Konstantynopola setkę zbrojnych barbarzyńców, których pochodzenia nawet nie znał? Wbrew mojemu edyktowi o zamknięciu bram i nieprzyjmowaniu tych, co przybywają bez zapasów?

      – Tak, Wasza Cesarska Wysokość.

      – Zahred, tak? – to ostatnie skierowane było do niego.

      Postąpił parę kroków naprzód, znów się skłonił.

      – Tak mnie zwą, Wasza Cesarska Wysokość.

      – Mówią, że to dzięki tobie i twoim ludziom utrzymaliśmy Piątą Bramę. Że ponoć odbiliście z rąk Maslamy cały mesoteichion.

      – Przesada, Wasza Cesarska Wysokość. Byliśmy tylko elementem większej machiny.

      – Kluczowym, jak się okazało. Gdyby nie wy, nieroztropność człowieka, któremu powierzyłem negocjacje, słono by nas wszystkich kosztowała.

      – Wasza Cesarska Wysokość… – zaczął Niketas, ale basileus przerwał mu:

      – Milcz. Zawiodłeś nas, Demetriosie. Jednak tym razem okażemy ci łaskę… Pozwalając ci podzielić się z nami tym, czego i tak nie umiesz właściwie wykorzystać.

      – Jestem jedynie sługą Waszej Cesarskiej Wysokości.

      W ciszy było niemalże słychać huk krwi w skroniach wciąż zgiętego w pokornym ukłonie protospathariosa.

      – Dlatego też z własnej woli oddasz nam, Demetriosie, swoich noszących topory barbarzyńców.

      Zahred drgnął, strzelił oczami ku Niketasowi: jak to odda? Ten jednak padł tylko na twarz, dotknął czołem ziemi.

      – Korzę się przed majestatem. Ci ludzie, podobnie jak i ja, należą do Waszej Cesarskiej Wysokości.

      – Doskonale. Słucham cię, Artabazdesie?

      Despotes odchrząknął, wystąpił krok w przód. Skłonił się.

      – Wasza Cesarska Wysokość! Będąc posłusznym waszemu słowu, pragnąłbym rekomendować tego człowieka na stanowisko, o którym powiedział mi Wasza Cesarska Wysokość. Nie wątpię, że jego talenty i wierność będą najlepiej wykorzystane w bezpośredniej bliskości tronu.

      – Podejdź.

      Zahred podszedł jeszcze dwa kroki, skłonił się.

      – Popatrz na mnie.

      Podniósł wzrok. Przed nim na tronie siedział mężczyzna może trzydziestoparoletni, może młodszy? Bystre, przenikliwe spojrzenie świdrowało uważnie akolouthosa, okolona dobrze utrzymaną brodą twarz wyrażała żywe zainteresowanie… tak bardzo nielicujące z niemalże bezcielesnym, wyobcowanym głosem.

      – Jaką pełnisz teraz funkcję, Zahredzie? – zapytał go cesarz.

      – Akolouthosa przy jego najłaskawszej światłości protospathariosie Niketasie.

      – Od dziś zwany będziesz megas akolouthos i stać będziesz nie przy Demetriosie, ale przy mnie. W dzień i w nocy ty i twoi ludzie będziecie towarzyszyć mnie i tylko mnie… Czy zrozumiałeś?

      Zahred po raz kolejny skłonił się.

      – Słowo Waszej Cesarskiej Wysokości СКАЧАТЬ