Название: Zmierzch bogów
Автор: Michał Gołkowski
Издательство: PDW
Жанр: Детективная фантастика
isbn: 9788379644513
isbn:
F – digamma
czyli rozdział szósty
Jak to oddał?!
– Normalnie. Jak psa się oddaje albo stary stołek.
Waregowie zwijali swoje posłania, pakowali rzeczy. Dziwne: można było odnieść wrażenie, że ich sakwy i torby skurczyły się przez te pół roku w Konstantynopolu! Przecież każdy z nich miał ze sobą, jak zawsze, tylko najpotrzebniejsze przedmioty i utensylia, podstawowy zestaw ubrań, przyborów i w ogóle…
A mimo to patrzyli jeden na drugiego i kręcili z niedowierzaniem głowami: jak my się z tym zabierzemy?!
– Podobno mają wozy przysłać po rzeczy – mruknął Ulfhvatr, który wcześniej zdobył się na odwagę i zapytał jarla o to, jak mają się odbyć ich przenosiny.
Torleif, wyjątkowo źle znoszący sytuację, parsknął, oderwał się od upychania drugiego płaszcza, który nijak nie chciał zmieścić się pomiędzy paradne buty a złożone jedna w drugą miski. Parsknął gniewnie:
– No lepiej żeby! Jeśli sobie ktoś myśli, że będę to na plecach targać, to… I wypraszam sobie z tym stołkiem!
– Taka prawda – odezwał się Ormgyr, który już zdołał się spakować i teraz siedział na miejscu, które jeszcze do niedawna uważał za swoje.
– Ale… jak to tak można, oddać? Przecież jesteśmy wolnymi ludźmi! – żałośnie zawołał Torleif.
Popatrzył po towarzyszach, potrząsnął głową: żaden z nich nie zareagował. Pokornie zwijali koce, troczyli do juków, składali pancerze, wiązali rzemieniami.
– Jesteśmy ludźmi jarla – odezwał się z przekąsem Ingvar. – I jeśli jarl robi z nas sprzedajnych najemników, to jesteśmy sprzedajnymi najemnikami.
Mira musiała usłyszeć tę ostatnią wymianę zdań, jako że akurat wchodziła do sali. Zrzuciła na ziemię naręcze skórzanych pasów do wiązania bagaży, odgarnęła włosy z czoła i powiedziała krótko, patrząc na Ingvara:
– Zahred służy Miastu.
– Miastu – powtórzył tamten z przekąsem. – Służy, powiadasz.
– Owszem, służy. Podobnie jak ty służysz jemu.
Ingvar zamruczał, już robił gest, jak gdyby gotów był wstać do Miry, powiedzieć albo zrobić coś niemiłego – jednak powstrzymał się, widząc, że od pakowania rzeczy oderwał się Gyddi, w każdej chwili gotowy stanąć, słusznie czy niesłusznie, w obronie Miry.
Oprócz niego jednak podniósł się też ze swojego legowiska w kącie Rualdr, który zawarczał teraz głucho i pochylił głowę jak szykujący się do ataku wilk.
Przez chwilę mierzyli się z Ingvarem wzrokiem, ręka berserkera odruchowo powędrowała ku potylicy, zaczęła skrobać po liniach blizn…
– Rualdr, nie.
Wojownik drgnął, popatrzył na Mirę. Skulił się, uśmiechnął na wpół przepraszająco i położył po sobie uszy jak pies, który już ma się rzucić do gardła intruzowi wchodzącemu do zagrody nocą – i w ostatniej chwili rozpoznaje gospodarza, który go karmi.
Mira poklepała go po ramieniu, rzuciła Ingvarowi pełne dezaprobaty spojrzenie i pokręciła głową, jakby chcąc powiedzieć: no wiesz co?…
– I co, kiedy ruszamy? – zapytał ją Gyddi.
– Zaraz. Zahred tylko wróci, ustalał szczegóły jakieś.
– Szkoda – pociągnął nosem Torleif. – Przymieszkałem się tutaj.
Popatrzyli po koszarach: racja. Nie wiedzieć kiedy, jak ani dlaczego, zaczęli uważać to miejsce za – własne. Może nie na tyle, aby mieć je za dom, ale nierzadko tak właśnie mówili, wracając z ulic Miasta: idziemy do domu.
I teraz mieli to zostawić?
– Ruszamy! – odezwał się z zewnątrz Zahred.
Pospiesznie dopchnęli manatki, zarzucili torby na plecy i sapiąc, ruszyli ku wyjściu.
Rzeczywiście, na podwórcu czekały już na nich dwukółki, przygotowane do transportu. Przysłani wraz z nimi tragarze ładowali podawane im manatki, układali tarcze, koce… Zahred stał przy bramie w towarzystwie pana Niketasa i jeszcze jednego urzędnika z Wielkiego Pałacu, przysłanego, aby nadzorować przeprowadzkę.
– A zatem, panie Zahredzie. Nadeszła pora, aby się pożegnać – pokiwał głową Niketas. – Życzę wam na nowym stanowisku powodzenia.
Zahred uśmiechnął się, spojrzał na niego z ukosa.
– Przyda się, jak sądzę. Słyszałem, że nasz wspólny blamaż na murach mesoteichionu odbił się poważnie na waszej karierze… wasza łaskawa przeświatłość.
Świeżo mianowany na to stanowisko protostratilates megas spatharios Niketas przesunął dłonią po rękojeści miecza w złoconej oprawie, poprawił krwistoczerwony płaszcz oblamowany szeroką złotą taśmą.
– Niezbadane są wyroki Boże – powiedział sentencjonalnie.
– Rzeczywiście. Nie boicie się, panie, że udzielona wam nagana z awansem jest trochę zbyt oczywistą woltą?
Niketas westchnął.
– Nawet ja nie twierdzę, że znam czy rozumiem tory, jakimi biegnie myślenie naszego basileusa, Zahredzie. Poza tym czy to aż tak oczywisty awans? W tej chwili to ja mam zarządzać całością obrony Miasta, którego sytuacja jest, delikatnie mówiąc…
– …powszechnie znana.
– Otóż to. Obydwaj, ty i ja, robimy tylko to, co najlepsze dla cesarstwa.
– A jednak… – Zahred zawahał się, pokręcił głową, spuszczając wzrok. – Będzie mi brakować naszych rozmów w łaźniach, Demetriosie.
– Kłótni raczej.
– Dysput, jeśli już.
– Przecież nie jest powiedziane, że mamy się nie widywać. Poza tym będę potrzebował ochrony, prawda?
Zahred zmarszczył brwi, spojrzał na Niketasa z niezrozumieniem. Ten nachylił się do niego, zniżył głos.
– Wracam właśnie od basileusa. Okazuje się, że wasz status ma zakładać coś w rodzaju… elitarnego wojska najemnego. Ekskluzywnego, że tak powiem, ale bez prawa absolutnej wyłączności.
– To chyba wewnętrznie sprzeczne?
– Niekoniecznie. W takim zakresie, w jakim będzie potrzebować was cesarz, macie mu towarzyszyć i wykonywać jego… poręczenia. W pełnym ich zakresie. Natomiast na czas wojny pozostajecie też do mojej uznaniowej dyspozycji.
– Pretorianie СКАЧАТЬ