Była sobie rzeka. Diane Setterfield
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Była sobie rzeka - Diane Setterfield страница 28

Название: Była sobie rzeka

Автор: Diane Setterfield

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 978-83-8125-992-7

isbn:

СКАЧАТЬ bali się go jeszcze bardziej. W rzeczywistości, co doskonale rozumiały wszystkie inne żyjące stworzenia, Robert był nadzwyczaj łagodną duszą. Wystarczyło spojrzeć na Flotkę. Poprzedni właściciele uznali ją za zbyt dziką, by dała się okiełznać, dzięki czemu kupił ją wyjątkowo tanio i gdy tylko usiadł w siodle, wystarczyło pół godziny, aby zostali najlepszymi przyjaciółmi. To samo z kotem. Wychudzone stworzenie bez jednego ucha, które zjawiło się w ich stodole pewnego zimowego poranka, ciskało na prawo i lewo przekleństwa i spoglądało na wszystkich złowrogo. A teraz? Przybiegało do Roberta na podwórzu z uniesionym ogonem, miaucząc, żeby podrapał je pod brodą. Biedronki, które latem buszowały mu we włosach i pełzały mu po twarzy; wiedziały, że Robert nawet nosa nie zmarszczy, żeby je zrzucić, choćby nie wiem jak go łaskotały. Żadne zwierzę, na pastwisku czy w zagrodzie, się go nie bało; za to ludzie… ludzie to całkiem inna historia.

      Pewien człowiek napisał ostatnio książkę – Robert o tym słyszał – w której głosił, że człowiek jest rodzajem inteligentnej małpy. Wzbudził tym całą masę śmiechu i oburzenia, lecz Robert był skłonny w to uwierzyć. Odkrył, że granica dzieląca ludzi od królestwa zwierząt jest nader nieszczelna, a wszystko, co człowiek uważa za wyjątkowe i właściwe tylko jemu, jak choćby inteligencja, dobroć czy porozumiewanie się, dostrzegał również u swoich świń, konia, a nawet u gawronów, które przechadzały się i podskakiwały między krowami. Co więcej, metody, które stosował wobec zwierząt, okazywały się równie skuteczne wobec ludzi. Prędzej czy później potrafił owinąć ich sobie wokół palca.

      Tym razem jednak mieszkańcy Bampton, którzy kręcili się na podwórzach, a chwilę potem znikali nagle w domach, nie ułatwiali mu sprawy, ponieważ nie znał tego miasta. Przeszedł kilka kroków i na skrzyżowaniu, tuż obok znaku drogowego, napotkał chłopca rozpostartego na trawie, z nosem prawie wbitym w ziemię. Był tak pochłonięty studiowaniem szklanych kulek, że zdawał się nie zauważać nawet dotkliwego zimna. Ani zbliżającego się Roberta Armstronga.

      Dwa uczucia przemknęły chłopcu przez twarz. Pierwsze – strach – było przelotne i zniknęło na widok szklanej kulki, która w czarodziejski sposób wyłoniła się z kieszeni Roberta (zawsze nosił ubrania z dużymi i mocnymi kieszeniami, w których przechowywał rzeczy przydatne do oswajania i uspokajania różnych żywych istot; miał więc na podorędziu żołędzie dla świń, jabłka dla koni, szklane kulki dla małych chłopców oraz piersiówkę z trunkiem dla starszych; wobec niewiast polegał na dobrych manierach, starannie dobranych słowach oraz nienagannie wypolerowanych butach i guzikach). Szklana kulka, którą pokazał chłopcu, nie była zwyczajna – miała w środku żółte i pomarańczowe płatki, tak bardzo przypominające płomyki, że człowiek miał wrażenie, jakby mógł się przy nich ogrzać. Chłopiec popatrzył na niego z zaciekawieniem.

      Gra, która się następnie wywiązała, toczyła się z profesjonalnym skupieniem z obu stron. Malec miał tę przewagę, że znał teren, wiedział, w których miejscach kępki trawy się ugną i szklana kulka przetoczy się po nich bez trudu, a w których mocno zbite korzenie skierują ją w bok. Tak więc gra zakończyła się jak zwykle po myśli Roberta – zwycięstwem chłopca, który schował zdobyczną kulkę do kieszeni.

      – Słusznie i sprawiedliwie – orzekł Robert. – Niech zwyciężają najlepsi.

      Chłopiec popatrzył na niego skonsternowany.

      – Czy to była pana najlepsza kulka?

      – Mam ich w domu więcej. A teraz powinienem się chyba przedstawić. Nazywam się Armstrong i mam farmę w Kelmscott. Zastanawiam się, czy mógłbyś mi udzielić pewnej informacji. Szukam drogi do domu, w którym mieszka dziewczynka o imieniu Alice.

      – To dom pani Eavis, mama Alice wynajmuje tam pokój.

      – A jak się nazywa jej mama?

      – Pani Armstrong, proszę pana… Och, to tak jak pan!

      Robert przyjął tę wiadomość z ulgą. Jeśli kobieta nosi jego nazwisko, to znaczy, że Robin ją poślubił. Może jednak sprawy nie przedstawiają się aż tak źle, jak się obawiał.

      – A gdzie jest dom pani Eavis? Mógłbyś mnie tam pokierować?

      – Najlepiej, jak pana zaprowadzę. Znam drogę na skróty, bo zanoszę im mięso.

      Robert wziął Flotkę za uzdę i razem ruszyli na piechotę.

      – Przedstawiłem ci się i mogę jeszcze dodać, że ta klacz ma na imię Flotka. A teraz, skoro wiesz, jak się nazywamy, powiesz mi, kim jesteś?

      – Mam na imię Ben i jestem synem rzeźnika.

      Robert zauważył, że Ben ma zwyczaj nabierania powietrza przed każdą odpowiedzią, a następnie wyrzucania z siebie słów jednym ciągiem, bez żadnej przerwy.

      – Przypuszczam, że jesteś najmłodszym synem, bo to właśnie oznacza słowo Benjamin.

      – Znaczy najmniejszy i ostatni. To ojciec mnie tak nazwał, ale mama mówi, że nie wystarczy czegoś nazwać, żeby takie było, więc po mnie przyszła jeszcze trójka, a następne jest w drodze, a przede mną było pięcioro, chociaż tata potrzebuje tylko jednego do pomocy w sklepie, to znaczy mojego najstarszego brata, a cała reszta to zbytek, bo nic nie robimy, tylko przejadamy zyski.

      – I co na to twoja mama?

      – Zwykle nic, ale kiedy coś powie, to na ogół w tym sensie, że lepiej przejadać zyski niż je przepijać, no i wtedy dostaje lanie i przez kilka dni w ogóle się nie odzywa.

      Podczas gdy chłopiec mówił, Robert spoglądał na niego z ukosa. Na jego czole i nadgarstkach widać było sine ślady.

      – To jest niedobry dom, proszę pana – powiedział chłopiec. – Mówię o pani Eavis.

      – W jakim sensie niedobry?

      Chłopiec zastanawiał się przez chwilę.

      – Zły, proszę pana.

      Kilka minut później dotarli na miejsce.

      – Lepiej tu zaczekam i popilnuję panu konia.

      Robert wręczył Benowi cugle Flotki oraz jabłko.

      – Jeśli jej to dasz, będziesz miał z niej przyjaciółkę do końca życia.

      Po czym odwrócił się i zapukał do drzwi dużego, brzydkiego budynku.

      Drzwi się uchyliły i w szparze pokazała się twarz niemal tak samo wąska jak szczelina, przez którą wyglądała. Kobieta spojrzała na ciemne oblicze Roberta i jej ostre rysy zadrgały.

      – A poszedł ty! Precz, brudny diable! My nie dla takich jak ty! Wynocha! – Mówiła głośniej, niż było trzeba, i powoli, jakby zwracała się do wioskowego głupka lub cudzoziemca.

      Próbowała zamknąć drzwi, lecz Robert zablokował je czubkiem buta, a wtedy, czy to za sprawą wypolerowanej kosztownej skóry, czy tylko po to, aby jeszcze raz, tym razem dobitniej, powiedzieć mu coś do słuchu, kobieta otworzyła ponownie drzwi, lecz zanim zdążyła wydać jakiś dźwięk, odezwał się Robert. Przemówił do niej łagodnym tonem, z wielką godnością i szacunkiem, jakby wcale go nie nazwała brudnym diabłem. Jakby jego but nie blokował jej drzwi.

      – Proszę СКАЧАТЬ