Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra. Lucyna Olejniczak
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra - Lucyna Olejniczak страница 5

Название: Kobiety z ulicy Grodzkiej. Aleksandra

Автор: Lucyna Olejniczak

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381698313

isbn:

СКАЧАТЬ pisze piękną i poprawną polszczyzną.

      Kochana kuzynko – zaczęła czytać drżącym ze wzruszenia głosem. – Dawno już się nie odzywałem, ale często człowiek nie ma nawet czasu, żeby usiąść nad listem, a jak już ma, to myśli tak rozbiegane, że nie wiadomo, od czego zacząć. Pisałem do Was zaraz po wojnie, ale wygląda na to, że listy zaginęły, bo nie było żadnej odpowiedzi. Tatko bardzo się martwił, że nie żyjecie, więc udawałem, że listy przychodzą, i opowiadałem mu, co u Was.

      – Mój Boże! – Matylda przerwała czytanie – to ten powojenny bałagan. Przecież nic z Wiednia nie dostaliśmy. My też myśleliśmy, że oni tam wszyscy zginęli. Wyrzucam sobie teraz, że nie próbowałam ich odszukać wcześniej…

      – Przestań – przerwał jej Julek, widząc, że za chwilę żona zacznie się obwiniać o obojętność na los rodziny. Znał ją pod tym względem doskonale. – Ważne, że znów nawiązaliście kontakt. Czytaj dalej.

      Matylda westchnęła ciężko, jakby się nie do końca zgadzała z jego słowami, ale posłusznie wróciła do listu:

      Dopiero niedawno przyjechał tutaj znajomy z Krakowa i to od niego wiem, że przeżyliście i nawet mieszkacie nadal pod tym samym adresem. Cieszę się bardzo, bo mogę teraz z czystym sumieniem mówić tatce, że żyjecie. Co u Was? Tyle czasu minęło, pewnie wyszłaś za mąż i masz dzieci, a może i wnuki? Ja też się ożeniłem, z dziewczyną stąd. Ewa mieszka od urodzenia w Wiedniu, ale jej rodzice byli Polakami. Mamy córkę, Wiktorię, urodziła się po wojnie, w czterdziestym dziewiątym, w maju. Jak się zapewne domyślasz, imię dostała po siostrze taty, a Twojej mamie. Tatko bardzo na to nalegał. Jest zakochany we wnuczce, która kończy właśnie studia farmaceutyczne w Wiedniu. Pięknie mówi po polsku, bardzo o to z żoną i tatą dbaliśmy. Jest śliczna i mądra, chociaż pewnie każdy ojciec tak mówi o swojej córce. Ale ona naprawdę taka jest.

      Z przedpokoju dobiegł łoskot wywracającego się drzewka i szybki tupot łapek uciekającego kota.

      – Waldek – zwróciła się do syna Weronika – zabierz choinkę do salonu i zamknij drzwi przed Milką.

      Matylda przerwała czytanie, żeby się napić wody, bo zaschło jej w gardle. Dzieci już dawno znudziły się listem od nieznanego im krewnego i pobiegły do pudła z ozdobami choinkowymi. Z salonu dochodziły teraz odgłosy kłótni o to, co kto ma zawieszać. I w jakiej kolejności.

      – Spójrz, jak on pięknie i poprawnie pisze. – Matylda uniosła kartkę, żeby mąż mógł sam to ocenić. – Zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że Jaś mieszka w Austrii już od tylu lat.

      – Raczej nic dziwnego. – Julek pochylił się i wskazał palcem fragment na dole strony. – Skoro jest nauczycielem polskiego w szkole.

      – Nauczycielem? Naprawdę? Przecież, o ile dobrze pamiętam, był krawcem.

      – A ty, o ile ja dobrze pamiętam, byłaś aktorką. A teraz jesteś nauczycielką.

      – Rzeczywiście. Pewnie to rodzinne. Podobnie jak to, że znów jakaś Wiktoria z naszej rodziny będzie farmaceutką. Aż niewiarygodne, bo przecież tamci wychowywali się zupełnie gdzie indziej, w innych warunkach i w innym otoczeniu…

      – Ale widać macie to coś we krwi.

      Matylda wróciła do listu:

      Co do mnie, to po wojnie skończyłem studia i zostałem nauczycielem. Krawców u nas wielu, co drugi w dzielnicy to krawiec, więc za dużą miałem konkurencję. A nauczycieli wciąż mało, więc już od lat uczę w Wiedniu języka polskiego. Przykładam dużą wagę do tego, żeby dzieci Polaków, osiadłych tu przed wojną i później, poznały język, kulturę i historię kraju swoich przodków.

      Na koniec Janek napisał jeszcze kilka bardzo ciepłych słów o swojej żonie, Ewie, zapewniając, że lepszej nie mógłby znaleźć na całym świecie. Wyraził też nadzieję, że teraz kontakt z rodziną w Polsce zostanie odnowiony, głównie ze względu na tatę Stefanka, którego największym marzeniem jest odwiedzenie, jeszcze przed śmiercią, grobu swojej ukochanej siostry Wiktorii i poznanie jej rodziny.

      – Tylko mi tu nie płacz teraz. – Julek popatrzył na żonę. – Jak się pokażesz naszym gościom wieczorem z takimi czerwonymi oczami? Jeszcze pomyślą, że cię biję albo co, nie daj Boże.

      Matylda pociągnęła nosem ze wzruszenia, ale roześmiała się na widok miny męża.

      – Nie, nie będę płakać. Chociaż, prawdę mówiąc, gdybyś mnie nie rozśmieszył, to byłam już bliska łez. Jaki piękny list, jaki dobry i wspaniały człowiek z tego Janka! Tak się cieszę, że się odezwał. Musimy ich zaprosić, żeby Stefanek mógł odwiedzić grób mamy, prawda? Przecież nie jest jeszcze taki stary. Ileż on może mieć lat? – Zaczęła liczyć na palcach. – Czekaj, bliźniacy byli młodsi od mamy o trzy lata, więc teraz miałby… zaraz… no tak, teraz ma siedemdziesiąt pięć lat. To jeszcze nie taki podeszły wiek, żeby nie móc się wybrać w podróż do Krakowa.

      – Porozmawiamy o tym choćby przy Wigilii – powiedział Julek. – A teraz…

      – Ojej! – Matylda zerwała się z krzesła. – Masz rację, Wigilia, a ja jeszcze prawie w lesie!

      ROZDZIAŁ 2

      Dochodziła już czwarta po południu i za oknami panowała ciemność, kiedy dźwięk dzwonka zelektryzował wszystkich domowników. Dzieci, już odświętnie ubrane i uprzedzone przez matkę i babcię, że mają być wyjątkowo grzeczne, zaglądały podekscytowane do przedpokoju, trącając się przy tym znacząco. Julek obciągnął tweedową marynarkę w jodełkę, poprawił szeroki krawat i z całych sił usiłował przybrać uprzejmą minę, chociaż był spięty i z góry niechętnie nastawiony do zapowiedzianego gościa. Matylda czujnym spojrzeniem gospodyni domu ogarnęła pięknie nakryty stół, a Weronika, która, usłyszawszy dzwonek, poczuła lekkie ukłucie niepokoju, nerwowo poprawiła włosy i sprawdziła swój wygląd w lustrze. Efekt był całkiem zadowalający. Od kilku dni nosiła modną teraz skoś­nie przyciętą grzywkę, dzięki której wyglądała bardzo dziewczęco. Zrobiła dzisiaj tylko delikatny makijaż, uznając, że na całego zaszaleje dopiero w sylwestra, na którego wybierała się wspólnie z Pawłem. Wtedy podkręci rzęsy i nawet narysuje sobie kreski na powiekach.

      No dobrze, miejmy to już za sobą, pomyślała teraz, podchodząc do drzwi.

      Otworzyła je i goście weszli do mieszkania.

      – Dzień dobry – powiedział Paweł. – Nie za wcześnie?

      Był w kożuchu, takim, jaki w filmach nosili Łapicki i Olbrychski. Nie miał czapki. Półdługie włosy zrobiły się teraz wilgotne od padającego deszczu. Pachniał dobrą wodą kolońską.

      – W samą porę.

      – Dzień dobry – odezwała się pani Maria, ukryta za jego plecami.

      ***

      Dużo zachodu kosztowało Weronikę, żeby przekonać starszą panią do przyjęcia zaproszenia. Tamta wymawiała się brakiem czasu, odpowiedniego stroju, a nawet bólem głowy.

      – Już pani wie, pani Mario, że w Wigilię СКАЧАТЬ