Jeden dobry dzień. Roma Ligocka
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Jeden dobry dzień - Roma Ligocka страница 5

Название: Jeden dobry dzień

Автор: Roma Ligocka

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788308071137

isbn:

СКАЧАТЬ i wszystkim po trochu. Miły, przyjazny, jak ludzie tutaj, powiedział, żebym się nie martwiła i że przyśle kogoś, kto naprawi drzwi. Najszybciej jak się da, jeszcze przed południem.

      Zajęłam więc stanowisko na rozsłonecznionym balkonie, pod niebem już znowu spokojnie błękitnym, i spoglądałam w stronę ulicy, na której miał pojawić się naprawiacz.

      W pewnej chwili ujrzałam niewysokiego, krępego człowieka z wielką szklaną szybą, którą niósł na głowie. Patrzyłam z podziwem, jak balansuje nią, nie tracąc ani na chwilę równowagi.

      W pewnym momencie przed nim pojawiła się dziewczyna. Smagła, ciemnowłosa, stąpała drobnym kroczkiem na bardzo wysokich obcasach. Miała na sobie minispódniczkę, której prawie nie było…

      Mężczyzna przystanął, zdjął szybę z głowy, oparł o drzewo i długo patrzył za dziewczyną. Odprowadził ją wzrokiem, aż zniknęła. Potem spokojnie podniósł szybę, znów położył ją sobie na głowie i ruszył w drogę.

      Po chwili zadzwonił do moich drzwi.

      Szybko uporał się z naprawą – zrobił, co należało.

      Na odchodnym upewnił mnie jeszcze, że tej nowej szyby już żaden wiatr nie rozbije, po czym uśmiechnął się i puścił do mnie oko.

      Uśmiechnęłam się i ja – oboje wiedzieliśmy, że tak się tylko mówi i że to nie musi być prawda. Byłam mu jednak wdzięczna.

      Stałam przed błyszczącą w słońcu nową szybą, która odgradzała mnie od nieskończoności.

      Tu, nad oceanem, tej nocy otworzyły się dla mnie jakieś drzwi, a inne się zamknęły…

      A może jest tak, że od samotności, niewiedzy, od burzy i wiatru może ochronić cię tylko inny człowiek.

      A jeśli nie tylko on?

      Śmierć i miłość

      Czy miłość może uratować przed śmiercią? Sprzeciwić się chorobie, diagnozom, przeznaczeniu? Czy może jej się udać?

      Musi. Bo jeśli nie, to po cóż by była?

      Narodziła się tylko po to, żeby ratować w chorobie. Tylko po to, ale to przecież bardzo wiele.

      …Cierpliwa jest – łaskawa jest… wszystkiemu wierzy… we wszystkim pokłada nadzieję… wszystko przetrzyma…

      Kiedy rozpoczynaliśmy wspólną drogę przez chorowanie, mocno w to wierzyłam.

      Mówi się, że człowiek ma zawsze tyle siły, ile potrzebuje. Może też ma tyle miłości, ile może dać, ile dać trzeba, ile chce dać drugiej osobie.

      W tamtym czasie, w tamtych dniach – nie zastanawiałam się, nie wahałam, nie mierzyłam sił na zamiary. Po prostu byłam. I była choroba.

      Wierzę, wierzymy, wierzysz – odmieniałam to słowo na wszystkie możliwe sposoby.

      To najważniejsze słowo tych dni. Będę wierzyć przez cały czas, aż do końca. Brak wiary byłby zdradą – wobec niego i wobec siebie. Brak mojej wiary chory wyczułby od razu. On, tak wrażliwy, tak wyczulony na wszystko. Wierzę i muszę wierzyć, i może ta wiara utrzyma go przy życiu. Jak łatwo jest kochać chorego, jak łatwo i jakże boleśnie.

      ***

      Nic się nie dzieje. Będzie dobrze. Poczekajmy.

      Jeszcze nie wiedziałam, że nasze dni naznaczone będą ciągłym oczekiwaniem.

      Że będziemy czekać na wieczór, na sen, na wynik badań, na wynik terapii, na wynik jakikolwiek, na cud.

      ***

      Kiedy spotkałam go tamtej jesieni, poczułam tylko, że chcę mu jakoś pomóc, że chcę, żeby żył i był na świecie – to było wszystko.

      Zima schodzi nam na milczącym, trochę sennym oczekiwaniu. Jeszcze każde z nas jest pogrążone w swoich sprawach. Każde osobno. Tylko od czasu do czasu rozmawiamy. O książkach, o sztuce, o muzyce. Jeszcze choroba nie jest tematem naszych rozmów, jeszcze umiemy się od niej oddalić. Jeszcze jesteśmy tymi dawnymi przyjaciółmi, którzy teraz częściej się spotykają.

      Nie liczymy miesięcy, dni, godzin…

      W marcu wszystko się zmienia – zaczynam rozumieć, że jestem potrzebna. Tu i teraz, i że odtąd będziemy we troje: on, choroba i ja.

      I nic innego się nie liczy.

      „Bo mąż nie jest stworzony dla niewiasty, ale niewiasta dla męża…” – nagle zaczynają mi się podobać te biblijne słowa, mnie tak wolnej, nowoczesnej, świadomej.

      ***

      W marcu spotykamy się często i już wiadomo, czym będą naznaczone nasze dni.

      Jeszcze nie poznaliśmy rutyny choroby. Nie wiemy, że dobre chwile przeplatają się ze złymi, i każdy dobry dzień uznajemy już za ostateczne zwycięstwo. Jeszcze stoimy przed wejściem do tunelu – trzeba go będzie tylko wspólnie przejść – a po drugiej stronie ciągle widzimy jasne światło dnia.

      To tylko tunel, a za nim jest życie…

      – Wyzdrowiejesz – powtarzam mu codziennie. – Jakże mógłbyś nie wyzdrowieć?

      ***

      „Roma! jestem po wizycie u onkologa” – pisze z Warszawy w jednym z pierwszych SMS-owych komunikatów, które będzie potem do mnie wysyłał sumiennie, jakby informowanie mnie o wszystkim pomagało mu uporządkować tę niepojętą rzeczywistość.

      „Jestem po wizycie u onkologa. Rak niby ten sam, ale chcą mnie dalej badać. Stoję przed terapią, która jest wyborem między dżumą a cholerą…”

      Naradzamy się nad rodzajem terapii – ciągle wydaje się nam, że wygrana z chorobą jest tylko kwestią właściwego wyboru, kwestią czasu. Że to od niej zależy, jak szybko wyzdrowieje. Ale wyzdrowieje na pewno.

      Z końcem marca, z pierwszymi ciepłymi promieniami słońca, przypływa do nas fala nadziei.

      Tymczasem robimy plany. To pomaga. Bo przecież tylko zdrowi ludzie robią plany.

      Mówimy o wakacjach. Najpierw on pojedzie w te swoje ukochane austriackie góry, będzie tam spacerował, słuchał muzyki, czytał.

      Będzie robił notatki w ulubionych małych notesikach, ważne notatki, bo przecież habilitacja czeka…

      Ja pojadę nad ciepłe morze – tylko na chwilę, żeby trochę się ogrzać. A potem razem pojedziemy do Wiednia, planowaliśmy to przecież już od lat, w każdej prawie rozmowie. Będziemy oglądać obrazy, nasze wybrane w Kunsthistorisches Museum – Breughla, Cranacha. Będziemy pić wino, jeść Wienerschnitzel, potem ciastka, całe morze ciastek mit einen kleinen Braunen. Tym razem pojedziemy na pewno. Musi się udać. A jesienią on znów zacznie wykłady. Wiem, jak mu brak studentów, jak stale myślami do tego СКАЧАТЬ