Piąta ofiara. J.D. Barker
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Piąta ofiara - J.D. Barker страница 32

Название: Piąta ofiara

Автор: J.D. Barker

Издательство: PDW

Жанр: Современные детективы

Серия: Sam Porter

isbn: 9788381430517

isbn:

СКАЧАТЬ notorycznie lądująca w areszcie, z ustaloną, acz nie najlepszą reputacją w kręgach towarzyskich.

      – Obrzuca mnie błotem w mediach społecznościowych i we wszystkich wywiadach, przy każdej możliwej okazji – powiedziała Emory. – Nazywa mnie Nieślubną Suką. Takim hasztagiem kończy każdego posta. Nigdy jej nawet nie spotkałam, a ona się zachowuje tak, jakby miała wydłubać mi oczy długopisem, gdybyśmy wpadły kiedyś na siebie na ulicy.

      Po tych słowach nie udało jej się już powstrzymać łez. Porter objął ją ramieniem.

      Jakąś minutę później otarła oczy.

      – Straszna ze mnie egoistka, ciągle mówię tylko o sobie. A co u pana? Jak sobie pan radzi? – zapytała Emory. – Słyszałam o tych dziewczynach. Gazety twierdzą, że to 4MK. Że nie zostałyby uprowadzone, gdyby nie pan. W „Tribune” napisali wprost, że go pan wypuścił, co za bzdura. Ja chyba wiem najlepiej.

      – To nie jest 4MK.

      – Nie?

      – Nie – odparł Porter.

      Emory otrząsnęła się z płaczu i zmusiła do uśmiechu.

      – Znajdzie je pan. Mnie pan znalazł.

      Porter miał wielką nadzieję, że dziewczyna ma rację.

      Minęła już prawie godzina. Powinien się zbierać.

      Emory jakimś sposobem się tego domyśliła. Wstała z kanapy, a kiedy on też się podniósł, objęła go i uścisnęła.

      – Nie mogę rozmawiać z psychiatrami. Może my moglibyśmy czasem pogadać? Jeśli ma pan ochotę słuchać?

      – Tak, chyba też bym chciał.

      – No to świetnie.

      Kiedy Porter wychodził z Flair Tower, dziura w jego sercu zdawała się nieco mniejsza.

      22

Dzień drugi, 12.19

      – Nie! Już nie chcę! – wrzasnęła Lili.

      Mimo jej protestów mężczyzna wyciągnął ku niej swoje duże dłonie i zaczął ciągnąć za narzutę, którą była owinięta.

      – Musimy kontynuować – powiedział.

      Lili rzuciła się do ucieczki, ślizgając się na wilgotnej posadzce, próbując się nie przewrócić na beton. Dotarła do kąta klatki i znalazła się pod ścianą, dosłownie i w przenośni.

      – Dosyć, proszę! – Nie miała już żadnej drogi ucieczki.

      Mężczyzna podniósł paralizator i wycelował go w jej stronę. Nacisnął guzik, Lili zobaczyła małą błyskawicę między metalowymi wypustkami, poczuła w powietrzu zapach ozonu.

      – Proszę mi dać jeszcze godzinę, potem możemy to zrobić, obiecuję. Obiecuję. – Próbowała to powiedzieć, ale trzęsła się tak mocno, że z jej ust wydobyła się tylko garść pojedynczych sylab, fragmenty słów.

      Jeśli zrobiliby to znowu, to byłby już czwarty… nie, piąty raz. Zaraz, a może trzeci. Nie była pewna. Nie mogła składnie myśleć. Plątały jej się wątki, mózg nie chciał sprawnie funkcjonować. W polu widzenia wirowały jej białe płatki, więc z trudem mogła się zorientować, co się dzieje dookoła, burza śnieżna w piwnicy, tak to wyglądało, zawieja, szara mgła.

      On jednak przez tę zamieć wyciągnął po nią rękę, lewą dłoń z wyprostowanymi palcami.

      – Teraz, jesteśmy już blisko.

      Drugą rękę, tę z paralizatorem, przysunął blisko do niej, prawie dotykając jej szyi. Lili nie zniosłaby bólu wywołanego kolejnym porażeniem. To było jak ogień żujący jej kości, wygryzający ją od środka. Ból gorszy od śmierci.

      Bo teraz wiedziała już, jak to jest umrzeć, jakie to uczucie.

      Podsunął jej paralizator pod twarz i znowu nacisnął włącznik, tym razem w pobliżu jej oka.

      – Okej! – krzyknęła. A przynajmniej próbowała krzyknąć. Tylko głosce „k” udało się opuścić jej gardło, wydobyć się gdzieś zza szczękających zębów.

      Mężczyzna cofnął się, ale zaledwie o krok czy dwa. Wolną ręką podrapał się przez czapkę po jątrzącej się ranie pod spodem.

      Lili próbowała wstać, ale stopy odmówiły jej posłuszeństwa, nogi się pod nią ugięły, jakby były z galarety.

      Wyciągnął dłoń, żeby jej pomóc. Paznokcie miał obgryzione do żywego ciała, opuszki palców czerwone i spuchnięte.

      Lili splotła palce z jego palcami. Jego dłoń była zimna i wilgotna. Nie chciała go dotykać, ale wiedziała, że nie da rady sama ustać, nie teraz. A musiała stać. Musiała robić to wszystko dobrowolnie, bo inaczej tylko bardziej by bolało. On by dopilnował, żeby bardziej bolało.

      Wyprowadził ją z klatki. Lili opierała na nim większość ciężaru ciała, żeby utrzymać się w pozycji pionowej.

      Kiedy dotarli do zbiornika z wodą, spojrzała na niego błagalnie. Zajrzała w te mętne, pozbawione życia oczy.

      – Pół godziny, proszę. Muszę trochę odpocząć.

      – Jesteśmy już zbyt blisko.

      Lili patrzyła na niego długo, sekundy ciągnęły się jak godziny. W końcu skinęła głową. Przestała trzymać narzutę pod szyją i wystrzępiona tkanina opadła na podłogę, zbierając się wokół jej nóg jak kałuża. Nie ubierała się po ostatnim razie. Nie było sensu, skoro powiedział, że za kilka minut powtórka. Otuliła się więc tylko narzutą, miękką zieloną narzutą, jej narzutą. Skuliła się pod narzutą w klatce i czekała. Widziała ubrania, które jej zostawił – należały do jego córki, jak twierdził – złożone równo w klatce, tuż przy drzwiach. Musiał je pozbierać w którymś momencie po tym, jak rzuciła je na podłogę koło zbiornika.

      Wcześniej Lili myślała, że są w tym domu sami. Ostatnim razem, jakąś godzinę temu, Lili wołała głośno jego córkę, ale nikt nie odpowiedział. Wyobraziła sobie swoją rówieśniczkę, która siedzi sama w małej sypialni na górze, zatyka uszy palcami i nie chce przyjąć do wiadomości, co jej ojciec robi kilka pięter niżej. Jak mogła? Jak ktokolwiek by mógł? Z początku Lili nie chciała uwierzyć, że dziewczyna wie, co się dzieje, ale wkrótce doszła do wniosku, że musi wiedzieć – budynek nie był wcale taki duży. Dom Lili był znacznie większy, a była pewna, że i tak usłyszałaby wrzaski z piwnicy. Ta dziewczyna, córka tego mężczyzny. Świetnie wiedziała, co się dzieje, a nic nie zrobiła.

      – Wchodź – rozkazał mężczyzna.

      Lili spojrzała na wodę. Wiedziała, że jest ciepła, cieplejsza niż powietrze w piwnicy, przyjemnie, kojąco СКАЧАТЬ