Название: Korekty
Автор: Джонатан Франзен
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Современная зарубежная литература
isbn: 978-83-7999-974-3
isbn:
str. 36: spojrzeniem, jakby chciał przeszyć na wylot jej piersi
str. 44: bajeczne piersi szorstkim materiałem i
str. 45: wstydliwie zasłaniając piersi ręcznikiem.)
str. 76: jej szczere piersi ukryte teraz pod
str. 83: Tęsknię za twoim ciałem, tęsknię za twoimi cudownymi piersiami,
str. 117: reflektory zanurzały się w mętnej wodzie niczym dwie mlecznobiałe piersi
Przypuszczalnie było tego jeszcze więcej! Więcej, niż mógł sobie teraz przypomnieć! A wszystko zależało od decyzji dwóch kobiet! Chip był niemal pewien, że Julia rzuciła go, ponieważ Akademia fioletu miała nudny początek i zbyt wiele wzmianek o piersiach, i że gdyby udało mu się to zmienić, gdyby udało mu się nanieść poprawki na egzemplarz Julii, a przede wszystkim na laserowy wydruk na kremowym papierze, sporządzony specjalnie dla Eden Procuro, wówczas zachowałby nadzieję nie tylko na poprawienie swego stanu finansowego, lecz także na dalsze odsłanianie i pieszczenie doskonałych mlecznobiałych piersi Julii, i mniejsza o to, że zarówno dzisiaj, jak i niemal codziennie przez kilka minionych miesięcy mógł sobie co najwyżej pomarzyć o tym, żeby w tej właśnie czynności znaleźć pociechę po swoich porażkach.
Wypadłszy z klatki schodowej do głównego holu na parterze, zobaczył windę czekającą na następnego pasażera. Sprzed wejścia właśnie ruszała taksówka z wyłączonym podświetleniem tabliczki na dachu. Zoroaster zbierał mopem wodę z marmurowej posadzki przy drzwiach.
– Do widzenia, panie Chip! – zażartował, bynajmniej nie po raz pierwszy, a Chip wybiegł na zewnątrz.
Wielkie krople deszczu rozbijały się na chodniku, tworząc nad nim rzadką mgiełkę. Przez spływającą z markizy zasłonę z paciorków wody Chip dostrzegł, że taksówka Julii hamuje przed pomarańczowym światłem. Po przeciwnej stronie ulicy ktoś właśnie zwalniał taksówkę; Chipowi zaświtała myśl, że mógłby wskoczyć do niej i kazać kierowcy jechać za tamtym wozem. Pomysł był kuszący – niestety, jego realizacja napotkałaby spore trudności.
Po pierwsze, ścigając Julię, ponad wszelką wątpliwość ponownie dopuściłby się części wykroczeń, których popełnienie zarzuciła mu w ostro sformułowanym liście rada college’u w D. Lista wykroczeń obejmowała między innymi: oszustwo, złamanie zasad kontraktu, uprowadzenie, molestowanie seksualne, podawanie alkoholu niepełnoletniej uczennicy, posiadanie i rozprowadzanie zakazanych środków halucynogennych. Najgorsze były jednak oskarżenia o nękanie obscenicznymi telefonami i próby naruszenia prywatności młodej kobiety. Naprawdę przestraszył się ich i bał się w dalszym ciągu.
Po drugie, tak się akurat niefortunnie składało, że miał w portfelu cztery dolary, niespełna dziesięć dolarów na rachunku bieżącym, wykorzystane do cna dopuszczalne zadłużenie na wszystkich kartach kredytowych i żadnych szans na korektę aż do poniedziałkowego popołudnia. Zważywszy na fakt, iż kiedy ostatnio widział się z Julią sześć dni temu, musiał wysłuchać narzekań na to, że zamiast dokądś pójść, „zawsze” woli, żeby zostali w domu i zjedli makaron, a potem „zawsze” bierze się do całowania i uprawia z nią seks (w związku z tym niekiedy wydaje jej się, że on, Chip, uważa seks za coś w rodzaju lekarstwa, i że nie stosuje innych metod „samoleczenia”, takich jak marihuana albo heroina wyłącznie dlatego, że seks jest za darmo, a on robi się coraz bardziej skąpy; że ona, Julia, czuje się właśnie jak lekarstwo, ale czasem odnosi wrażenie, że sama zażywa je podwójnie, co jest szczególnie nie w porządku, zważywszy na fakt, że to ona za nie płaci i że w rezultacie coraz bardziej traci zainteresowanie seksem jako takim; że gdyby to zależało wyłącznie od niego, pewnie przestaliby nawet chodzić do kina, tylko spędzaliby weekendy, kotłując się w łóżku i odgrzewając makaron), to należało przypuszczać, iż minimalną ceną za rozmowę byłby wystawny lunch ze świeżo grillowanych warzyw uświetniony butelką sancerre, a na to najzwyczajniej w świecie nie było go w tej chwili stać.
Stał więc bez ruchu, patrząc, jak światło na skrzyżowaniu zmienia się na zielone i taksówka z Julią znika z pola widzenia. Deszcz łomotał w chodniki i jezdnie białymi niezdrowymi kroplami. Z taksówki po drugiej stronie ulicy wysiadła młoda długonoga kobieta w obcisłych dżinsach i eleganckich czarnych kozakach. To, że owa kobieta była jego młodszą siostrą Denise – czyli jedyną atrakcyjną istotą płci żeńskiej na planecie, której widok nie mógł i nie powinien go podniecać – Chip uznał za jeszcze jedną niesprawiedliwość w długim szeregu niesprawiedliwości, jakie spotkały go tego przedpołudnia.
Denise niosła czarną parasolkę, bukiecik oraz przewiązane wstążką pudełko z ciastkami. Omijając kałuże i płynące chodnikiem wezbrane strumienie, podeszła do Chipa stojącego pod markizą.
– Posłuchaj – odezwał się od razu z nerwowym uśmiechem, unikając jej wzroku. – Mam do ciebie wielką prośbę: zajmij moje miejsce w okopach, a ja w tym czasie poszukam Eden i zabiorę jej scenariusz. Muszę natychmiast wprowadzić parę drobnych poprawek.
Denise wręczyła mu parasolkę, zupełnie jakby był portierem albo szoferem, po czym strzepnęła z dżinsów wodę i błoto. Miała ciemne włosy oraz jasną cerę matki i roztaczała wokół siebie taką samą przytłaczającą atmosferę moralnej wyższości jak ojciec. To ona poleciła Chipowi, żeby podczas pobytu rodziców w Nowym Jorku zaprosił ich na lunch. Uczyniła to w taki sposób, w jaki Bank Światowy mógłby dyktować warunki spłaty kredytów jakiemuś zadłużonemu po uszy środkowoamerykańskiemu państewku – i miała ku temu wszelkie powody, ponieważ Chip, niestety, siedział u niej w kieszeni. Krótko mówiąc, był jej winien tyle, ile otrzymałoby się po dodaniu dziesięciu tysięcy, pięciu i pół tysiąca, czterech tysięcy i tysiąca dolarów.
– Eden chce przeczytać go dzisiaj po południu, a ze względu na sprawy finansowe to bardzo ważne, żebym…
– Nie możesz teraz zniknąć – przerwała mu Denise.
– Załatwię to w godzinę, najwyżej w półtorej.
– Julia już jest?
– Nie, wyszła. Przywitała się i wyszła.
– Zerwaliście ze sobą?
– Nie wiem. Nałykała się jakichś leków, więc nawet…
– Zaczekaj chwilę. Chodzi ci o to, żeby pojechać do Eden, czy o to, żeby gonić za Julią?
Musnął koniuszkami palców nit w lewym uchu.
– W dziewięćdziesięciu procentach o to, żeby pojechać do Eden.
– Chip, posłuchaj…
– Nie, to ty posłuchaj. Ona posługuje się słowem „zdrowie” w taki sposób, jakby miało jakieś znaczenie ponadczasowe.
– Julia?
– Od trzech miesięcy łyka jakieś pastylki, które ją przymulają, a ona uważa, że to jest właśnie pełnia zdrowia psychicznego! To tak jakby ślepotę uważać za wzór doskonałego wzroku. Skoro СКАЧАТЬ