Название: Paragraf 22
Автор: Joseph Heller
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Юмор: прочее
isbn: 978-83-8125-631-5
isbn:
Pułkownik Cathcart był człowiekiem odważnym i bez wahania zgłaszał swoich ludzi na ochotnika do ataku na każdy cel. Nie było zadania zbyt niebezpiecznego dla tej grupy, podobnie jak nie było tak trudnej piłki, której Appleby nie przyjąłby na stole pingpongowym. Appleby był dobrym pilotem i nadludzkim wprost pingpongistą, który miał muszki w oczach i nigdy nie stracił punktu. Dwadzieścia jeden serwów wystarczyło Appleby’emu, żeby rozgromić każdego przeciwnika. Jego wyczyny przy stole pingpongowym stały się legendarne i wygrywał wszystkie mecze aż do tego wieczoru, kiedy Orr zalał się ginem z sokiem i rozwalił mu czoło rakietką, po tym jak Appleby ściął kolejno każdy z pięciu jego serwów. Orr cisnął rakietką, a potem wskoczył na stół, odbił się i po pięknym skoku wylądował obiema nogami na twarzy Appleby’ego. Rozpętało się piekło. Upłynęła chyba cała minuta, zanim Appleby uwolnił się od młócących na oślep rąk i nóg Orra i stanął wyprostowany, trzymając go w powietrzu jedną ręką za bluzę na piersi, a drugą cofając dla zadania śmiertelnego ciosu, gdy nagle podszedł Yossarian i odebrał mu Orra. Był to wieczór niespodzianek dla Appleby’ego, który, dorównując Yossarianowi siłą i wzrostem, wymierzył mu tak potężny cios, że przepełniony radosnym podnieceniem Wódz White Halfoat odwrócił się i strzelił w pysk pułkownika Moodusa, co sprawiło generałowi Dreedle’owi tak wielką uciechę, że polecił pułkownikowi Cathcartowi wyrzucić kapelana z klubu oficerskiego i przenieść Wodza White Halfoata do namiotu doktora Daneeki. Przebywając dwadzieścia cztery godziny na dobę pod okiem lekarza, utrzyma się w dobrej formie fizycznej, dzięki czemu będzie mógł walić pułkownika Moodusa w pysk, kiedy tylko generał Dreedle zapragnie. Od czasu do czasu generał Dreedle specjalnie przyjeżdżał z dowództwa skrzydła w towarzystwie pułkownika Moodusa i swojej pielęgniarki tylko po to, żeby Wódz White Halfoat strzelił jego zięcia w pysk.
Wódz White Halfoat wolałby pozostać w przyczepie samochodowej, gdzie mieszkał dotychczas z kapitanem Flume’em, cichym, wystraszonym oficerem propagandowym eskadry, który spędzał całe wieczory na wywoływaniu zrobionych w ciągu dnia zdjęć do swojego serwisu prasowego. Kapitan starał się możliwie jak najdłużej przesiadywać w ciemni, a potem kładł się na łóżku polowym z króliczą łapką na szyi, trzymając skrzyżowane od uroku palce i ze wszystkich sił starając się nie zasnąć. Kapitan Flume żył w śmiertelnym strachu przed Wodzem White Halfoatem. Prześladowała go myśl, że którejś nocy, gdy będzie pogrążony we śnie, Wódz White Halfoat podejdzie na palcach do jego łóżka i poderżnie mu gardło od ucha do ucha. Natchnął go tą myślą sam Wódz White Halfoat, który kiedyś, gdy kapitan Flume drzemał na swoim łóżku, podszedł na palcach i szepnął mu złowieszczo do ucha, że którejś nocy poderżnie mu gardło od ucha do ucha. Kapitan Flume oblał się zimnym potem i nagle otworzywszy szeroko oczy, ujrzał tuż przed sobą błyszczące alkoholem oczy Wodza.
– Dlaczego? – zdołał wreszcie wydusić z siebie kapitan Flume.
– A dlaczego nie? – brzmiała odpowiedź Wodza White Halfoata.
Odtąd kapitan Flume każdej nocy robił wszystko, co mógł, żeby nie zasnąć. Ogromną pomocą były mu w tym nocne zmory Joego Głodomora. Wsłuchując się z napięciem w conocne opętańcze wrzaski Joego, kapitan Flume czuł, jak wzbiera w nim nienawiść i pragnienie, żeby Wódz White Halfoat podszedł którejś nocy na palcach do łóżka Joego i jemu poderżnął gardło od ucha do ucha. W rzeczywistości kapitan Flume zasypiał co noc jak kłoda i tylko mu się śniło, że nie śpi. Te sny były tak realne, że budził się rano całkowicie wyczerpany i natychmiast znów zasypiał.
Wódz White Halfoat prawie polubił kapitana Flume’a od czasu jego zadziwiającej metamorfozy. Kapitan Flume położył się owej nocy do łóżka jako pogodny ekstrawertyk, wstał zaś następnego ranka jako ponury introwertyk i Wódz White Halfoat z dumą spoglądał na nowego kapitana Flume’a jako na swoje dzieło. Wcale nie miał zamiaru podrzynać kapitanowi gardła od ucha do ucha. Był to po prostu jeden z jego żartów, podobnie jak umieranie na zapalenie płuc, walenie pułkownika Moodusa w pysk lub wyzywanie doktora Daneeki na indiańskie zapasy. Jedynym marzeniem Wodza White Halfoata, gdy co wieczór wtaczał się pijany do swojej przyczepy, było natychmiast zasnąć, co Joe Głodomór często uniemożliwiał. Wodza White Halfoata cholera brała na te jego nocne wrzaski i często budziło się w nim pragnienie, żeby ktoś zakradł się na palcach do namiotu Joego Głodomora, spędził kota Huple’a z jego twarzy i poderżnął mu gardło od ucha do ucha, tak żeby cała eskadra z wyjątkiem kapitana Flume’a mogła się nareszcie porządnie wyspać.
Wódz White Halfoat, mimo że ku radości generała Dreedle’a walił po pysku pułkownika Moodusa, nadal nie cieszył się względami przełożonych. Podobnie zresztą jak major Major, który przekonał się o tym w tej samej chwili, kiedy się dowiedział, że został dowódcą eskadry. Obie wiadomości przywiózł mu pułkownik Cathcart, który wpadł do eskadry swoim podrasowanym jeepem nazajutrz po śmierci majora Dulutha nad Perugią. Pułkownik zatrzymał się z piskiem hamulców tuż przed wykopem kolejowym, na wprost wyboistego placu do koszykówki, z którego major Major został po tej nominacji wypędzony wśród kopniaków, poszturchiwań, gradu ciosów i kamieni przez ludzi, z którymi prawie się już zaprzyjaźnił.
– Jest pan nowym dowódcą eskadry – ryknął do niego pułkownik Cathcart z drugiej strony wykopu. – Ale niech się panu nie zdaje, że to ma jakieś znaczenie, bo tak nie jest. Znaczy to tylko tyle, że jest pan nowym dowódcą eskadry.
I pułkownik Cathcart z rykiem motoru odjechał równie raptownie, jak przyjechał, zawracając swojego jeepa tak złośliwie, że buksujące koła wyrzuciły strugę drobnego żwiru prosto w twarz majora Majora. Majorowi Majorowi odjęło mowę. Stał bez słowa, chudy, długi, z wyrazem ogłupienia na twarzy i wytartą piłką w rękach, podczas gdy ziarna niechęci, posiane tak błyskawicznie przez pułkownika Cathcarta, zapuszczały korzenie w umysłach otaczających go żołnierzy, z którymi przed chwilą grał w koszykówkę i z którymi był tak bliski zaprzyjaźnienia się, jak mu się to jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło. Białka jego tęsknych oczu powiększyły się i zasnuły mgłą, usta zaś po krótkiej walce ułożyły się w dobrze znany trwały wyraz samotności, która otoczyła go jak dusząca mgła.
Pułkownik Cathcart, podobnie jak wszyscy oficerowie ze sztabu grupy poza majorem Danbym, przepojony był duchem demokratyzmu: wierzył święcie, że wszyscy ludzie są równi, traktował więc wszystkich lotników spoza sztabu z jednakową pogardą. Nie znaczyło to wcale, że nie miał zaufania do swoich ludzi. Jak im często powtarzał na odprawach, wierzył, że są co najmniej o dziesięć lotów bojowych lepsi od wszystkich innych, i uważał, że każdy, kto nie podziela jego zaufania, może się wynosić do diabła. Jednak żeby się wynieść do diabła, trzeba było najpierw – jak się dowiedział Yossarian, kiedy poleciał odwiedzić byłego starszego szeregowego Wintergreena – zaliczyć te dodatkowe dziesięć lotów.
– Wciąż jeszcze nie rozumiem – skarżył się Yossarian – czy doktor Daneeka ma rację, czy nie?
– A co on mówi?
– Że czterdzieści.
– Daneeka ma rację – potwierdził były starszy szeregowy Wintergreen. – W Dwudziestej Siódmej Armii wymaga się tylko czterdziestu lotów.
Yossarian triumfował.
– Więc mogę wracać do kraju, tak? Mam już czterdzieści osiem lotów.
– Nie, nie możesz wracać СКАЧАТЬ