Paragraf 22. Joseph Heller
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Paragraf 22 - Joseph Heller страница 16

Название: Paragraf 22

Автор: Joseph Heller

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Юмор: прочее

Серия:

isbn: 978-83-8125-631-5

isbn:

СКАЧАТЬ jest jakiś kruczek?

      – Jasne, że jest kruczek – odpowiedział doktor Daneeka. – Paragraf dwudziesty drugi. „Człowiek, który chce się zwolnić z działań bojowych, nie jest prawdziwym wariatem”.

      Był więc tylko jeden kruczek – paragraf 22 – który stwierdzał, że troska o własne życie w obliczu realnego i bezpośredniego zagrożenia jest dowodem zdrowia psychicznego. Orr był wariatem i mógł być zwolniony z lotów. Wystarczyło, żeby o to poprosił, ale gdyby to zrobił, nie byłby wariatem i musiałby latać nadal. Orr byłby wariatem, gdyby chciał dalej latać, i byłby normalny, gdyby nie chciał, ale będąc normalny, musiałby latać. Skoro latał, był wariatem i mógł nie latać; ale gdyby nie chciał latać, byłby normalny i musiałby latać. Yossarian był wstrząśnięty absolutną prostotą działania paragrafu 22, czemu dał wyraz pełnym podziwu gwizdnięciem.

      – Ten paragraf dwudziesty drugi to jest coś – zauważył.

      – Bezbłędna rzecz – zgodził się doktor Daneeka.

      Yossarian widział ów paragraf jasno w całej jego wirującej racjonalności. Była jakaś eliptyczna precyzja w doskonałej symetrii jego części, pełnej wdzięku i wstrząsającej zarazem, niczym w dobrym nowoczesnym malarstwie, i chwilami Yossarian wątpił, czy widział go rzeczywiście, podobnie jak nigdy nie miał pewności, czy widział kiedyś dobre nowoczesne malarstwo albo te muszki w oczach Appleby’ego, o których mówił Orr. Właściwie, jeżeli chodzi o muszki w oczach Appleby’ego, to zdany był całkowicie na słowo Orra.

      – Ma muszki i basta – zapewniał Orr Yossariana po walce na pięści, którą ten stoczył z Applebym w klubie oficerskim – chociaż pewnie sam o tym nie wie. Dlatego wszystko widzi inaczej.

      – Jak to możliwe, że on sam o tym nie wie? – dopytywał się Yossarian.

      – Nie wie, bo ma muszki w oczach – wyjaśniał Orr z przesadną cierpliwością. – Jak może zobaczyć, że ma muszki w oczach, skoro ma muszki w oczach?

      Było to wyjaśnienie równie logiczne jak każde inne, Yossarian zaś godził się tłumaczyć wątpliwe sytuacje na korzyść Orra, ponieważ Orr, mieszkając nie w Nowym Jorku, czyli na wsi, wiedział o całe niebo więcej od Yossariana o życiu dzikiej przyrody i ponieważ Orr, w odróżnieniu od matki, ojca, siostry, brata, ciotki, wuja, teścia, nauczyciela, przywódcy duchowego, prawodawcy, sąsiada i gazety Yossariana, nigdy dotychczas nie okłamał go w żadnej naprawdę istotnej kwestii. Yossarian przez kilka dni medytował w cichości ducha nad tą nową informacją na temat Appleby’ego, aż wreszcie postanowił spełnić dobry uczynek i podzielić się nią z Applebym.

      – Appleby, czy wiesz, że masz muszki w oczach? – szepnął uczynnie, kiedy mijali się przy wejściu do magazynu spadochronów w dniu cotygodniowego spacerowego lotu do Parmy.

      – Co? – zareagował gwałtownie Appleby, zbity z tropu tym, że Yossarian w ogóle się do niego odezwał.

      – Masz muszki w oczach – powtórzył Yossarian. – Pewnie dlatego ich nie widzisz.

      Appleby odsunął się od Yossariana z wyrazem oszołomienia i wstrętu, po czym zapadł w ponure milczenie aż do chwili, gdy znalazł się w jeepie obok Havermeyera na długiej, prostej drodze do namiotu odpraw, gdzie major Danby, ruchliwy szef sztabu grupy, wezwał na odprawę wstępną wszystkich dowódców kluczy wraz z bombardierami i nawigatorami. Appleby odezwał się cicho, tak żeby nie słyszeli go kierowca i kapitan Black, wyciągnięty z zamkniętymi oczami na przednim siedzeniu jeepa.

      – Havermeyer – zaczął Appleby niepewnie – czy ja mam muszki w oczach?

      Havermeyer zamrugał zaskoczony.

      – Okruszki? – spytał.

      – Nie, muszki – usłyszał w odpowiedzi.

      Havermeyer znowu zamrugał.

      – Muszki?

      – W oczach.

      – Zwariowałeś?

      – To nie ja. To Yossarian zwariował. Powiedz mi tylko, czy mam muszki w oczach, czy nie. Wal śmiało. Potrafię znieść prawdę.

      Havermeyer wrzucił do ust kolejną sezamkę i zajrzał z bliska w oczy Appleby’ego.

      – Nie widzę żadnych muszek – oświadczył.

      Z piersi Appleby’ego wyrwało się potężne westchnienie ulgi. Havermeyer miał okruszki z sezamek na wargach, brodzie i policzkach.

      – Masz okruszki z sezamek na twarzy – poinformował go Appleby.

      – Wolę mieć okruszki na twarzy niż muszki w oczach – zaripostował Havermeyer.

      Oficerowie z pozostałych bombowców przyjechali ciężarówkami na odprawę ogólną, która odbyła się pół godziny później. Szeregowcy i podoficerowie, po trzech w każdej załodze, nie brali udziału w odprawie. Odwożono ich bezpośrednio na lotnisko, gdzie czekali wraz z obsługą naziemną, aż przyjadą oficerowie, odrzucą ze szczękiem klapy ciężarówek i nadejdzie czas, żeby wsiadać do samolotów i startować.

      Na stanowiskach w kształcie lizaków zaczynały pracować silniki, początkowo niechętnie, z oporami, potem coraz gładziej, aż wreszcie samoloty ruszały ociężale z miejsca i toczyły się niezgrabnie po żwirowanym podłożu jak ślepe, tępe, kalekie istoty, dopóki nie ustawiły się w kolejce na początku pasa startowego. Tam wzbijały się szybko jeden za drugim z narastającym rykiem, formując się stopniowo w szyk nad pstrymi wierzchołkami drzew i krążąc wokół lotniska ze stałą prędkością, póki nie wystartowały wszystkie klucze po sześć samolotów, i wtedy dopiero ruszały ponad modrymi wodami w pierwszą część swego lotu ku celom gdzieś w północnych Włoszech lub we Francji. Bombowce nieustannie zwiększały wysokość i zanim znalazły się nad terytorium nieprzyjaciela, osiągały pułap trzech tysięcy metrów. Za każdym razem jednakowo zadziwiające było wrażenie spokoju i całkowita cisza, zakłócana tylko przez próbne serie z karabinów maszynowych, czyjąś bezbarwną, suchą uwagę w słuchawkach telefonu pokładowego i wreszcie przez przywracający poczucie rzeczywistości meldunek bombardiera każdego z samolotów, że osiągnęli punkt wyjściowy i biorą kurs na cel. Zawsze świeciło słońce, zawsze czuło się w gardle słaby ucisk spowodowany rozrzedzonym powietrzem.

      B-25, na których latali, były to stateczne, solidne, szarozielone okręty powietrzne, szerokoskrzydłe dwusilnikowe maszyny z podwójnym usterzeniem. Jedyną ich wadą z punktu widzenia Yossariana było ciasne przejście ze stanowiska bombardiera w pleksiglasowej kabinie dziobowej do najbliższego luku awaryjnego. Prowadził tam wąski, kwadratowy, zimny tunel wydrążony pod tablicą przyrządów i duży chłop, taki jak Yossarian, ledwo mógł się tamtędy przecisnąć. Pyzaty nawigator, taki jak Aarfy, z twarzą jak księżyc, gadzimi oczkami i fajką, miał te same kłopoty i Yossarian wypędzał go zawsze z kabiny, gdy tylko zbliżali się do celu, od którego dzieliły ich teraz już tylko minuty. Następowała chwila napięcia, chwila oczekiwania, w której niczego się nie słuchało, na nic się nie patrzyło i nic się nie robiło; czekało się tylko, aż działa przeciwlotnicze tam w dole nastawią celowniki i zaczną dokładać wszelkich starań, aby ich wszystkich posłać СКАЧАТЬ