Bierki. Marcin Szczygielski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bierki - Marcin Szczygielski страница 18

Название: Bierki

Автор: Marcin Szczygielski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-60000-76-2

isbn:

СКАЧАТЬ ja bym cię mogła prosić na chwilę?

      – O co? – pytam niewinnie, nawet niezłego mam LOLa, trzeba przyznać.

      – Nie wkurwiaj mnie!

      Wzdycham ciężko, wstaję, kiwam Księżnej na pożegnanie jak równy równemu. Piołun udaje, że mnie nie ma, patrzy w podłogę. To jednak jest buc. Idę za Aśką do kaloryfera.

      – No tak – mówi Aśka oskarżycielskim tonem.

      – Znaczy? – pytam.

      – Widzę, masz nowych przyjaciół.

      Przez chwilę mam zamiar powiedzieć jej, że tak, że mam. Ale mi się nie chce. „Znów rój czarnych myśli wraca, krąży nad mą głową, niczym stado sępów nad padliną nową” – przypomina mi się kawałek wiersza Kępińskiej, który Aśka odkryła w necie na jakimś blogu poetyckim rok temu, jeszcze w gimnazjum. Zorientowaliśmy się, że to wiersz Kępińskiej, bo idiotka nie ukryła adresu mailowego w profilu. Płakaliśmy ze śmiechu przed kompem i nauczyliśmy się tego wiersza na pamięć. Na drugi dzień w szkole łaziliśmy za Kępą po korytarzu, deklamując co lepsze urywki, szczególnie ten o sępach i drugi: „jestem tak samotna, a nie chcę być sama, chcę być z kimś jak Dolce & Gabbana”. To właśnie dzięki „być jak Dolce & Gabbana” Aśka znalazła wiersz Kępińskiej w Googlach, bo szukała informacji o tej marce. Kępa prawie odeszła wtedy od zmysłów i powtarzała w kółko: ja was zajebię! Zajebię was! Matko, ale się wtedy uśmiałem. Mam wrażenie, jakby to było w innym życiu, a nie raptem kilka miesięcy temu.

      – Daj spokój – mówię ugodowo. – Siedziałem, jak przyszli, i tyle.

      Aśka zastanawia się przez chwilę, zwija usta w ciup i odpuszcza w końcu.

      – Widziałeś jej buty? To od Galliano – mówi półgłosem. – Fajnie zestawione z resztą.

      – Fajnie – odpowiadam. – Oboje dobrze wyglądają.

      – Tak, tyle tylko, że on nie ma nic markowego, znam się na tym. Dobrze dobiera rzeczy, ale to w sumie tanie szmaty. Założę się zresztą, że Księżna mu mówi, w co ma się ubrać. Gdybyś ty mnie w końcu posłuchał, też byś wyglądał jak człowiek.

      – Dobra – mówię, bo już mi wszystko jedno.

      Od ponad roku koniecznie chce mnie przebrać, niech jej już będzie. Jakie to ma teraz znaczenie?

      – Co dobra? – pyta Aśka.

      – No, niech ci będzie. Założę, co będziesz chciała.

      – Naprawdę? – Aśka wybałusza na mnie oczy. – Przecież nigdy nie chciałeś!

      – Ale teraz chcę.

      – Och! – rozpromienia się Aśka. – Wiedziałam, że w końcu zmądrzejesz! Mam kilka zestawów wykombinowanych, pokażę ci po szkole. Nawet z tego, co już masz, coś się da sklecić. I mam genialny pomysł na męską bieliznę, z takimi aplikacjami po bokach, uszyję to, a później porobimy ci fotki. Mój blog wejdzie na wyższy poziom.

      – Jakie zdjęcia? Chcesz mi robić zdjęcia w majtkach? Upadłaś na głowę chyba! Możesz mi powiedzieć, jakie mam spodnie założyć i buty, czy coś, ale nie będę się rozbierał na pewno, a już w życiu do zdjęć!

      – Dobra, dobra – Aśka macha ręką. – Pogadamy jeszcze. Historia teraz, chodź. Nie wiem, co ta Wekiera dziś wymyśli, teoretycznie powinno być coś z dawniejszej, bo ostatnio obrabiała Okrągły Stół. To jest takie denerwujące, że ona nie trzyma się programu, zupełnie niezgodne z przepisami. Przerobiłam wczoraj Jagiellonów na wszelki wypadek. Naprawdę cudnie, że się zgodziłeś! Nie masz pojęcia, jak się cieszę!

      VIII

      Wchodzę do klasy chwilę po dzwonku i pierwsze, co widzę, to ta dwójka. Sieniawski głowę ma spuszczoną, pewnie się ze mnie w kułak śmieje pod nosem, a Kapustnicka po prostu otwarcie, triumfalnie, bezczelnie mi prosto w oczy patrzy. Uradowana, jakby dwanaście milionów w lotto ustrzeliła. Tak mnie to wyprowadza z równowagi, że aż mi dech zapiera na moment. Łudziłam się, że może to dla siebie zatrzymał, że nie powiedział, ale przecież jasne, że powtórzył. Ona wszystko wie, dlatego taka uchachana siedzi, bo myśli, że ma mnie w garści. Nie ma mowy, żebym dziś kogoś odpytywała, nie dam rady. Wykład im zrobię, nikogo do słowa nie dopuszczę…

      – Jagiellonowie – oznajmiam słabym głosem, siadając za biurkiem.

      A miałam im Katyń zrobić. Katyń zrobić miałam, nawet odświeżyłam sobie wczoraj, a Jagiellonów nie, ale mi się teraz z tego zdenerwowania poplątało wszystko. Może i rzeczywiście lepiej byłoby chronologicznie materiał przerabiać, po kolei? No, ale wtedy to by mi system rozpracowali, na bieżąco by byli. Nic by im w tych głowach nie zostało. A tak, to przez zaskoczenie, przez ten brak rutyny zaplanowany uwagę muszą skupiać, pilnować, słuchać, o czym mówię. Ale się zdenerwowałam i Katyń mi z głowy wyleciał. Zresztą co tam, Jagiellonów mam w małym palcu, mało to razy Jagiellonów przerabiałam? Żeby tylko ta Kapustnicka przestała się tak na mnie gapić, żeby odwróciła głowę przynajmniej. Nic, zacznę mówić, weźmie się do notatek.

      Rozkręcam się powoli i uspokajam. Zawsze tak jest, kiedy już zacznę mówić, zaraz się robię spokojniejsza. Gładko przechodzę przez unię w Krewie i małżeństwo Jagiełły z Jadwigą Andegaweńską, przez Warneńczyka, Kazimierza IV, Olbrachta i tak dalej – wszystko pobieżnie, po łebkach, bo jak inaczej? Zresztą i tak wrócę do tego później, teraz tylko wprowadzam, potem w tym podłubię, wymagluję ich. Dochodzę do Złotego Wieku, całkiem już jestem spokojna, bo to jasne i klarowne, najbardziej lubię ten okres. Mówię, mówię, gdy nagle ta Kapustnicka w ławce się prostuje i rękę wyciąga błyskawicznie w górę, jakby ją kto prądem poraził. Słowa mi na ustach zamierają i oczy wytrzeszczam. Zapada cisza. Czego ona chce ode mnie? Co chce powiedzieć? Może sikać jej się chce tylko, może okresu dostała, tampon chce iść zmienić? A może ma zamiar wstać teraz i na głos wszystko na wierzch przed całą klasą wywalić o mnie i o Kucharczyku. Cisza się przeciąga, Kapustnicka rękę w górze trzyma, macha dłonią, jakby na peronie stała, gdy ja pociągiem odjeżdżam. Żeby ci ta ręka odpadła!

      – Ka-kapustnicka – odzywam się wreszcie słabym głosem. – Słucham cię, o co chodzi?

      Wstaje, patrzy, oczy jej się śmieją, a ja czuję, że zaraz zemdleję chyba. Osunę się na tę podłogę brudną, między ławki, nogami się nakryję. Naprawdę to zrobi! Naprawdę powie, przeczuwam… Ja mam zawsze trafne przeczucia, jestem z tego znana!

      – Pani profesor, chciałam się tylko upewnić, bo nie jestem pewna, czy informacje, które posiadam, są zgodne ze stanem faktycznym – mówi słodziutkim tonem gówniara, a pode mną ziemia się kołysze i bezwiednie ręka w górę mi wędruje po piersi.

      Osłaniam gardło dłonią i już wiem, co czuła Rozalia Lubomirska, kiedy ją w 1794 roku przywiedziono na szafot, a ostrze gilotyny połyskiwało wesoło w czerwcowym słońcu nad jej odsłoniętym karkiem. Przełykam głośno ślinę, oczy mi z orbit wychodzą i chrypię:

      – Kapustnicka, ty się lepiej zastanów, co chcesz zrobić…

      – Bo СКАЧАТЬ