Bierki. Marcin Szczygielski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bierki - Marcin Szczygielski страница 17

Название: Bierki

Автор: Marcin Szczygielski

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Поэзия

Серия:

isbn: 978-83-60000-76-2

isbn:

СКАЧАТЬ żeby się odzywał, i na pewno nigdy nie widziałem, żeby się uśmiechnął. Rzuca mi pochmurne spojrzenie, obcina szybko wzrokiem i odwraca głowę. Wracam na ławkę i siadam na samym brzeżku. To chyba najbardziej zarozumiały gostek, jakiego spotkałem w życiu, ale w sumie trudno się dziwić. Ja też pewnie byłbym zarozumiały, gdybym tak wyglądał. Metr dziewięćdziesiąt wzrostu, bary jak szafa, a do tego twarz młodego Clooneya z opadającą na miodowe oczy gęstą grzywą niemal czarnych, przetykanych rudymi nitkami włosów. Pewny byłem, że to farba, ale Aśka twierdzi, że nie, że on tak ma od urodzenia. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Czuję się przy tym całym Piołunie jak jakiś chudy, garbaty, wypryszczony gnojek z brudnymi paznokciami i krzywymi zębami, chociaż zębów wcale krzywych nie mam i w sumie są całkiem w porządku. Ale tak się czuję. Są tacy ludzie – piękni i doskonali – przy których człowiekowi zawsze wydaje się, że na pewno coś jest z nim nie tak, choćby wyszedł prosto od fryzjera i wystroił się w najlepsze szmaty: że gila ma w nosie, koszulę krzywo zapiętą, portki na dupie wypchane, woszczynę w uszach albo że coś mu się przylepiło do adika. Zwyczajnie człowiek czuje się gorszy i nie ma na to rady, powaga. Taki Piołun, założę się, nigdy w życiu nie pędziłby na złamanie karku po schodach, żeby sobie gruchę zwalić w kiblu. Czy on w ogóle to robi? Zerkam na niego z ukosa – taki pomysł wydaje mi się absurdalny. Nagle Piołun unosi głowę i spogląda centralnie na mnie, chwyta moje spojrzenie, a ja nie potrafię odwrócić wzroku. Wpatruję się prosto w jego oczy, trwa to za długo. Czuję, że policzki robią mi się gorące, na pewno się zaczerwieniły. Już otwieram usta, żeby coś powiedzieć do niego, próbuję się uśmiechnąć, ale wtedy Piołun mruga i odwraca głowę. Wypuszczam oddech i robi mi się głupio.

      Księżna otwiera torebkę od Louisa Vuittona, jedną z tych najdroższych, całą czarną, pokrytą lekko połyskującymi literami. Musiała kosztować majątek, wiem to od Aśki. Wyjmuje ze środka paczkę dunhilli, bierze jednego ze środka i chwyta zębami filtr. Dziś jest wystylizowana na królową potępionych – ciemnoczerwone usta, czarne cienie na powiekach. Oczywiście cała też jest ubrana na czarno – od szpilek Galliano, przez długą, wąską spódnicę, po bluzkę z gorsetem. Gdyby któraś z dziewczyn z pierwszych klas przyszła tak ubrana do szkoły, w ułamku sekundy znalazłaby się za drzwiami. Ale tym z trzeciej wszystko wolno.

      Księżna podsuwa paczkę Piołunowi, który bez słowa wyjmuje papierosa swoimi doskonałymi palcami i sięga po zapalniczkę Zippo.

      – Chce? – dziewczyna wyciąga rękę z pudełkiem w moją stronę.

      Nie bardzo mam ochotę, bo przed chwilą wypaliłem jednego i jeszcze kręci mi się trochę w głowie, ale przecież nie odmówię, skoro mnie Księżna częstuje. Kto by pomyślał, że przyjdzie dzień, kiedy sobie będę siedział na ławce w palarni obok Księżnej i Piołuna i jarał z nimi dunhille? Aśka padnie trupem, jak jej powiem. Na moment humor mi się poprawia, ale po sekundzie dopada mnie przygnębienie. Ostatni papieros przed egzekucją, w celach śmierci też daje się skazańcom dobre rzeczy, zanim ich się wykończy. Wzdycham ciężko, zaciągając się ostrożnie dymem.

      – Zamuła, co? – pyta Księżna.

      Wzruszam ramionami.

      – Nie ma się co dołować – mówi dziewczyna. – Będzie już tylko gorzej.

      Piołun prycha pod nosem cicho, ale nawet nie spogląda w moją stronę.

      VI

      – Dola chłopa – mówię. – Na dwie strony przynajmniej.

      Siedzę za biurkiem, noga mi lata. Wyjmują kartki i zaczynają pisać. IIf, najgorsze głąby, matematyczno-fizyczna, ale przynajmniej nie ma z nimi kłopotu. Boją się mnie. Tylko ciekawe, jak długo jeszcze? Kiedy wszystko się wyda, gdy

      Sieniawski z Kapustnicką otworzą jadaczki i zaczną opowiadać o mnie i o Kucharczyku, za nic mnie będą mieli. Bo dam sobie rękę uciąć, że Kapustnicka też w tym siedzi, o zakład idę. Jak mogło do tego dojść? Jakim cudem się dowiedzieli? A tak uważałam, nigdy z nim nawet na korytarzu nie rozmawiałam, a jak byliśmy w izbie, to dziesięć razy sprawdzałam, czy drzwi aby zamknięte. Kamery mogli założyć, mikrofony, to niewykluczone, oni teraz na takich sprawach się znają, w każdym komputerze jest mikrofon i kamera. Rany boskie, nagrali mnie! Nagrali, jak ja na tej gablocie, a Kucharczyk przede mną, we mnie… Czuję to, tak musiało być. Bo skąd inaczej by się dowiedzieli?

      Puszczą to przez internet, oni teraz wszystko przez internet puszczają! Zdjęcia pokazują. Ta Kapustnicka ma swoją stronę, na której widać, co ma w domu, jakie majtki zakłada, spódnice, co w szafie trzyma. U nich teraz wszystko na talerzu, wszystko live i online! Pokażą mnie! Biolożkę przecież nagrali na komórkę, gdy jej się kiecka zadarła na dupie i w rajstopy weszła za gumkę. Wszyscy to oglądali na YouTubie, a potem, kiedy szła korytarzem, to jeden śmiech był za nią. Mało się wtedy z okna nie rzuciła, a przecież tylko tyłek jej było widać w rajstopach, odsłonięty, kieckę zadartą, nic nadzwyczajnego, nieszczęśliwy przypadek, i tyle. A ja? Na gablocie w izbie pamięci pod sztandarem szkoły rozkraczona z wuefistą. I to z takim kurduplem w dodatku, niższym ode mnie. Co ja mam zrobić?

      I nagle dociera do mnie, że chociaż tej szkoły nie lubię, tych matołów, onanistów nastoletnich nie cierpię, to jednak wcale nie mam ochoty swojego życia do góry nogami wywracać. Przyzwyczaiłam się do tego wszystkiego, jakoś mi się żyje – wygodnie, spokojnie, bezpiecznie. A teraz przez własną głupotę, przez nieostrożność to się może skończyć.

      Muszę iść do izby natychmiast, sprawdzić, poszukać, upewnić się, czy nie ma tam gdzieś kamer pochowanych, mikrofonów poprzylepianych po kątach. Niech już wreszcie ten dzwonek będzie!

      Dzwoni. Kończą pisać, kartki na biurko mi składają, a ja nawet nie sprawdzam, czy każdy oddał pracę. Zgarniam papiery byle jak, wciskam pod pachę i wypadam na korytarz. Pędzę do izby pamięci na złamanie karku, przekręcam za sobą klucz w zamku i szukam. Na czworaka chodzę, pod wszystkie meble zaglądam, za wertikale, za obrazy, za sztandar. Po krzesłach skaczę niczym sarna, ściany macam. Nic. Nic tu nie ma. Staję na środku izby, uspokajam się powoli. Ale czy ja bym się właściwie połapała, nawet jakbym coś znalazła? Pojęcia przecież nie mam o takich rzeczach.

      Boże, jak mi się chce papierosa. A trzy lata już nie palę, w sierpniu minęło. I wcale mi tego nie brakowało, a teraz duszę oddałabym za papierosa. Przerwa się zaraz skończy, nie mogę tu siedzieć tyle czasu. Muszę po dziennik iść, która to teraz będzie… Żołądek mi się zaciska, bo uświadamiam sobie, że będę teraz miała lekcje z Ic. Z Sieniawskim i Kapustnicką.

      VII

      – Dlaczego nie byłeś na polaku? – pyta Aśka, przystając obok ławki i ze wszystkich sił starając się nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie robi na niej to, że tak sobie tu siedzę ramię w ramię z Księżną i Piołunem i jaram z nimi szlugi, jakbym nigdy w życiu niczym innym się nie zajmował.

      – Nie chciało mi się – mówię obojętnym tonem.

      – Pisałam do ciebie.

      Sięgam do kieszeni po komórkę i faktycznie widzę, że mam dwa esy od niej w skrzynce. Musiał mi się przypadkiem telefon wyciszyć.

      – Sorki.

      Aśka robi do mnie wielkie oczy i lekko kiwa głową w stronę Księżnej, zezując pytająco. Wzruszam ramionami.

      – Zaznaczyła mi nieobecność? СКАЧАТЬ