Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwony Pająk - Katarzyna Bonda страница 34

Название: Czerwony Pająk

Автор: Katarzyna Bonda

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Классические детективы

Серия: Cztery żywioły Saszy Załuskiej

isbn: 978-83-287-0953-9

isbn:

СКАЧАТЬ wykręcać.

      – Na twoim miejscu sprawdziłbym jednak PESEL tej małej. Pojawiła się w tym momencie nie bez przyczyny. Skąd wiesz, czy Stokłosa albo Jelcyn ci jej nie podstawili? Ona nie jest taka, jak te poprzednie.

      – No pewnie. Jest brzydsza, starsza, ale ma tyłeczek stworzony do łupania orzechów. I to naturalny rudzielec. Wszędzie.

      – Nie jest durna – westchnął Słoń. – Takie omijasz, żenisz się z nimi albo szybko je zakopujesz. Inaczej zyskują przewagę.

      Tamagoczi ruszył do kuchni. Gosia podała mu porcję gulaszu, ale odmówił. Przy stoliku na dłuższą chwilę zapadła cisza.

      – Skoro praktycznie zgadzamy się we wszystkim – Gutek odchrząknął, widząc zniecierpliwienie na twarzy Popławskiego – mam prośbę o jedną małą przysługę. Jak dla przyjaciela.

      Słoń zdjął okulary, przetarł je jedwabną ściereczką. Wpatrywał się w Gutka oczyma krótkowidza.

      – Wiesz, jaki mam kłopot z tym dżokejem? Tym chłystkiem mojej byłej. Tej kurwy Beaty.

      – To matka twoich dzieci.

      – Tej suki w rui.

      – Chyba już dość napsułeś im krwi. Od pożaru jej sklepu minął ledwie tydzień. Czy jeszcze nie?

      – Stare dzieje. – Gutek machnął ręką. – Wczoraj Taras z Sebą wóz mu naremontowali. Tak dla żartu, kwalifikuje się na szrot. Patrzyłem z radością, jak pukawka dymał do pracy eskaemką.

      – A co ja mam z tym wspólnego?

      – Zutylizujesz go.

      – Ja? – zdziwił się szczerze Słoń. Z trudem ukrywał oburzenie. Nie był przyzwyczajony do słuchania rozkazów. Zwykle sam je wydawał. Wskazał na swój wózek inwalidzki. – Zasadniczo nie mam kompetencji.

      – No przecież, że nie oczekuję aż takiego dowodu przyjaźni, Jerzyku. Poślij tam kogoś solidnego. Zapłacę za robociznę.

      – Masz swojego ruska.

      – Rzuca się w oczy. Poza tym tutaj mi potrzebny. Psa nie mam, a domu ktoś musi pilnować.

      – To braciak już nieaktualny?

      – Akcję wstrzymaj. – Gutek spoważniał. – Do czasu Grubego Psa. To wiele zmieni.

      – To zmieni wszystko.

      – Żebyś wiedział, kumie. – Zadowolony Gutek poczochrał wąsa. – Cały układ sił.

      – Dlatego ja w to nie wchodzę – zdecydował Słoń, a ciszę, która zapadła, można było kroić. – Na twoim miejscu też bym się zastanowił. Będziesz miał na głowie całą psiarnię. Gra moim zdaniem zbyt ryzykowna. Taką wiadomość możesz przekazać swoim mocodawcom. I nie chodzi o Pochłaniacza. Ani o pieniądze.

      Gutek z trudem ukrywał zaskoczenie.

      – Zlecenie jest kryte. Czekamy na wytyczne z MSWiA. Ten, kto zrobi ten dil, będzie królem.

      – Na krótko. Szybko zostanie zutylizowany.

      – Na stare lata zrobiłeś się strachliwy.

      – Po prostu stać mnie jeszcze na dokonywanie wyborów – warknął Słoń.

      Trzasnęły drzwi. Do pokoju wczłapał Ukrainiec. Z siatki wyciągnął kilka oklejonych taśmą pakową prostopadłościanów. Ułożył je rzędem na stoliku. Gutek dał mu znak. Taras wyciągnął zza skarpety swój wojskowy nóż i jednym ruchem rozciął folię, ukazując białe kryształy wielkości mirabelek. Słoń z daleka widział, że towar jest pierwsza klasa.

      Taras każdą czynność wykonywał precyzyjnie i powoli, jakby świat zewnętrzny zbytnio go rozpraszał. Popławski z zadowoleniem przyglądał się poczynaniom Ukraińca, doceniał jego ukryty intelekt, trzymanie emocji na wodzy i wyuczony spryt. Cudzoziemiec nikomu nie patrzył w oczy. Z nikim nie zadzierał. Doskonale wyczuwał, kto jest kim w tym pomieszczeniu i jaka jest obecnie jego własna pozycja. Ale ona się zmieni. Bo facet miał swoje zasady. W przeciwieństwie do Lalusia przy drzwiach, który aż się pienił na widok nowej flamy Gutka. Słoń czuł, że młody kocha się w dziewczynie, i doświadczenie podpowiadało mu, że z tym dwojgiem będą jeszcze kłopoty, choć ten idiota Gutek zdawał się niczego nie dostrzegać. Zdobył się więc na miły wyraz twarzy i wyciągnął dłoń do Tarasa.

      – Miło pana poznać. Jerzy Popławski. Dla przyjaciół Słoń.

      – Rad poznakomitsa – odparł człowiek niedźwiedź.

      W tym momencie ludzie Słonia przestali jeść. Wszyscy obserwowali tę scenę w napięciu. Był to nieczęsty widok. Słoń nie zwykł spoufalać się z żołnierzami. Być może żaden z nich nie dostąpił tego zaszczytu. A jednak gangster zrobił wyjątek dla sobaki Gutka, jak nazywano za plecami Tarasa w ich ścisłym gronie. Jeśli dodać do tego, że działo się to w domu człowieka, którego Słoń, gdyby mógł, udusiłby dziś własnymi rękoma za bezczelną potwarz, stała się rzecz absolutnie niebywała.

      Taras zdawał się nie dostrzegać wagi tej wiekopomnej chwili. Ledwie wysunął swoją potężną grabę i przyłożył ją do ręki Popławskiego, wstał, oblizał ostrze z narkotyku i odszedł na swoje legowisko przy kaloryferze.

      – Bardzo dobrze wychowany siepacz – pochwalił go Słoń. – Polubiłem go.

      – To mój cyngiel. – Gutek skorygował zazdrośnie słowa rywala, kładąc nacisk na słówko „mój”, po czym przesunął paczki z narkotykami w kierunku Popławskiego. – Czyściutki. Zrobisz sobie jeden do trzech. Doskonała jakość. O taką zawsze ciężko w biznesie. To gościniec dla twoich chłopców i zachęta do przemyśleń. Żebyś wiedział, że myślę perspektywicznie o naszej współpracy.

      Prokurator Dariusz Norin wyłączył z prądu maszynę do pisania i zaczął układać akta. W biurze pozostały już niedobitki. Tylko młoda asesor Janka Rudnicka ślęczała nad dokumentami wrzuconymi jej rano przez szefa, by w trybie pilnym wezwała na przesłuchanie nieoczekiwanego świadka. Norin zdziwił się, bo był piątek, kwadrans po piętnastej, a w polskiej prokuraturze nie było zwyczaju zostawania po godzinach, jeśli ktoś nie miał dyżuru. Taką przywarę z jego wydziału miał tylko on, o co żona od lat ciosała mu kołki na głowie i nijak nie mogła go tego oduczyć. Dziś jednak nie zamierzał podtrzymywać tej niechlubnej tradycji. Renata od rana czekała na niego na Mazurach. Był pewien, że ma już na sobie te poszarpane spodenki z dżinsu, które tak lubił. Zadzwoniła, gdy tylko przybyła do Sztynortu, i pochwaliła go, że tango, które wynajął, jest piękne, a żagle całe, nie tak jak w ubiegłym roku. Policzyła też garnki i sztućce. Wszystko się zgadzało. Pogoda szykowała się idealna. Wiało tak, że bez Norina nie weźmie się do halsowania. Kazała mu przywieźć tę dużą latarkę i sprawdzić, czy płyn na komary jest w bocznej kieszeni jego torby, a potem skończyła jej się widać karta, bo połączenie przerwano. Znał wystarczająco żonę, by wiedzieć, że sprawę uznała za załatwioną i ruszyła na zakupy. Liczył, że zgromadzi СКАЧАТЬ