Przewieszenie. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przewieszenie - Remigiusz Mróz страница 4

Название: Przewieszenie

Автор: Remigiusz Mróz

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Триллеры

Серия: Komisarz Forst

isbn: 978-83-8075-078-4

isbn:

СКАЧАТЬ westy i zapalił jednego.

      – Spodziewam się, że oskarżony zacznie mówić.

      – Pytanie, co będzie mówił? – odparł Forst z papierosem w ustach. – Na pewno nie to, co chcecie usłyszeć.

      – Zawsze będzie to jakiś początek.

      Komisarz pokręcił głową.

      – Ten facet najpierw mnie opluje, potem będzie próbował zabić, a na końcu oznajmi, że nigdy nie powinienem czuć się bezpieczny, bo ludzie, z którymi współdziałał, nadal są na wolności.

      – Nie da pan sobie rady? O to chodzi?

      – Znoszę takie rzeczy na co dzień w robocie, pani prokurator.

      – Więc zapraszam.

      Wiktor wypuścił dym, zastanawiając się, czy warto tracić czas na Michała Sznajdermana, czy jakkolwiek naprawdę się nazywał. Scenariusz z pewnością będzie dokładnie taki, jak Forst przedstawił. Ten człowiek darzył fanatycznym uwielbieniem swoją przybraną matkę, starszego brata z pewnością też. Zrobi wszystko, żeby uderzyć w tego, który ich zabił.

      Forst wiedział, że nic z niego nie wyciągnie. Nie mógł spodziewać się żadnych wymiernych korzyści z tego spotkania.

      – Jest pan tam? – zapytała.

      – Jestem.

      – Więc jaka będzie decyzja?

      – Mogła pani zadzwonić do mojego dowódcy i sprawić, że to nie byłaby prośba, a rozkaz.

      – Nie działam w ten sposób.

      Forst zaciągnął się głęboko.

      – Mam jeden warunek – powiedział.

      – Jaki?

      – Chcę uczestniczyć w śledztwie.

      – Jeśli mam być szczera, niespecjalnie się pan nadaje.

      – Nie? – mruknął. – O ile mnie pamięć nie myli, to ja trafiłem na trop tej trójki i ich ująłem.

      – Zastrzelił pan dwoje podejrzanych.

      – Wydział kontroli wewnętrznej ustalił, że działałem w granicach obrony koniecznej.

      – I co to zmienia? – zapytała Wadryś-Hansen.

      Zrozumiał aluzję i nie ciągnął tematu. Przed oczami jednak stanął mu widok siedzącego na fotelu starca. Witalij Morawczuk, pseudonim „Łowotar”. Zbrodniarz banderowski, na którym Forst wykonał samosąd. Strzelił mu prosto w głowę, a potem wraz z Olgą zakopali ciało w lesie.

      O tym jednak prokurator nie wiedziała. I nigdy się nie dowie.

      – Potrzebuje pani skutecznego oficera.

      – Mam już zespół, komisarzu.

      – To ten zespół, który działał od samego początku, prawda? – odparował. – Jak wiele udało wam się ustalić?

      Zamilkła, bo pytanie było retoryczne. Dopóki Wiktor i Olga nie odkryli tropu białoruskiego, morderstwa stanowiły zupełną enigmę. Oni dwoje jako jedyni zdołali do czegokolwiek dotrzeć.

      – Porozmawiamy, jak pan przyjedzie – zawyrokowała w końcu Wadryś-Hansen.

      – W porządku. Dokąd mam jechać?

      – Mosiężnicza 2.

      Wiktor pożegnał rozmówczynię zdawkowo, a potem rozłączył się i wprowadził do nawigacji adres Prokuratury Okręgowej w Krakowie. Cudów po tym spotkaniu się nie spodziewał, ale może uda mu się zdobyć choć trochę szczegółów, które pozwolą później działać samemu.

      Przyspieszył, starając się nie myśleć o butelce, którą wyrzucił.

      Nawigacja pokazywała, że na miejscu będzie za trzy godziny i czterdzieści minut. Gdyby wypił jedno małe piwo, nic by się nie stało. Do czasu, kiedy spotka się z Wadryś-Hansen, nie będzie już od niego czuć alkoholu.

      Przejechał jeszcze kilka kilometrów, cały czas patrząc na malejący czas podróży. W końcu uznał, że nie musi gnać. Może przyjechać do Krakowa za cztery godziny. Miał wystarczająco dużo czasu, by wypić. Będzie potem wprawdzie prowadził pod wpływem, ale niespecjalnie się tym przejmował.

      Zjechał na Orlen i kupił czteropak heinekena. Piwo się nie liczy, skwitował w duchu.

      4

      Iwo szedł przed swoją ofiarą, jak tego wymagała sztuka trekkingowa. Wolałby iść za nią, ale zasady były zasadami – bardziej doświadczona osoba zawsze musiała prowadzić. Raz po raz zagadywał dziewczynę, by czuła się pewniej. Bez piwa była znacznie mniej gadatliwa i działała mu na nerwy. Nie mógł doczekać się, aż zakończy jej życie.

      – Mówiłeś, że Eliasz to od nazwiska?

      – Mhm. Eliasiewicz – odparł i obejrzał się przez ramię, uśmiechając się blado.

      Byli już na wysokości tysiąca dziewięciuset metrów i niedaleko zaczynał się trawers na jednym z ostatnich podejść. Iwo powiódł wzrokiem wokół. Nie licząc kilkuosobowej grupy turystów za nimi, nikogo tu nie było.

      – Stańmy na chwilę – zaproponowała Paulina.

      Eliasz zgodził się bez wahania. Miał nadzieję, że idący za nimi ludzie miną ich i zostawią mu wolne pole do działania. Wprawdzie zamierzał wspiąć się co najmniej na dwa tysiące metrów, zanim zabije dziewczynę, ale zawsze może zmienić plany. Już tutaj zaczynała się coraz większa ekspozycja, a skały były surowe, ostre i postrzępione.

      Jej ciało cudownie się na nich rozszarpie.

      Pięćset metrów dalej zaczynało się strome podejście. Iwo podjął decyzję, że odbierze życie ofierze tuż przed zakrętem.

      Przepuścili grupę, witając się i uśmiechając. Po nocnym ochłodzeniu pogoda dopisywała, na niebie były same białe chmury. Nie spadnie z nich śnieg, nie będzie burzy. Wypadało tylko cieszyć się życiem i korzystać z magii gór.

      – Do kiedy zostajesz? – zapytał dziewczynę, by zająć ją rozmową i nie ruszyć zbyt szybko za turystami.

      – Jeszcze trzy dni.

      Nie wiedziała, jak bardzo się myli.

      – Tylko? – zapytał Eliasz. – Myślałem, że już po sesji.

      – Po – potwierdziła z uśmiechem, podpierając się pod boki. – Ale mam trochę spraw do załatwienia w Krakowie.

      – Jakich?

      – Przede СКАЧАТЬ