Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-66375-90-1
isbn:
– To maszyny robocze – dodała Della. – Pracują za metal, ale wydobywają więcej, niż potrafią zjeść. Czy James wam o nich opowiedział?
Moi rodzice spojrzeli na nią z konsternacją.
– James woli zachowywać szczegóły kampanii dla siebie.
Della skinęła głową i spojrzała na mnie z podziwem.
– Przezorny jest bezpieczny – stwierdziła, cytując przysłowie Pyłowców. – Nawet w domu dotrzymujesz tajemnic? Wciąż się od ciebie uczę.
To był doskonały przykład tego, jak wyglądały rozmowy z Dellą. Nie zawsze rozumiała, co się do niej mówiło, a my nie zawsze rozumieliśmy ją.
Prawdziwym powodem, dla którego nie opowiedziałem rodzicom o szczegółach kampanii na Świecie Maszyn, było to, że była krwawa jak cholera. I… cóż… po prostu dziwaczna. Ale Della uznała, że siedziałem cicho z paranoicznego poczucia poufności, bo ona by tak postąpiła.
Uznałem, że lepiej nie wyprowadzać nikogo z błędu, i zamiast tego zmieniłem temat.
– Zamierzacie pojechać? – spytałem rodziców. – To znaczy na ceremonię w porcie kosmicznym?
– Z wielką chęcią – odparła mama, zanim tata zdążył choć otworzyć usta. Zamknął je z powrotem z niewyraźną miną.
– To spory kawał drogi… – mruknął.
– Żaden problem – naciskała mama. – Dello, nie widzę żadnego pojazdu przed domem…?
– Podwiózł mnie człowiek z Atlanty – powiedziała. – Wielokrotnie nagabywał mnie o kontakt seksualny, ale odmówiłam, bo wydał mi się nieprzyjemny.
Moja mama odchrząknęła i skinęła głową.
– Rozumiem… Cóż, w takim razie będziemy musieli cię podwieźć. Kiedy ma być ta ceremonia, James?
– Uch… Chyba w czwartek.
Jako że już był wtorek, moja mama uniosła brwi.
– Dobrze… W takim razie do tego czasu zostaniesz u nas, Dello. Przygotowałam pokój gościnny na piętrze. Rzadko przyjmujemy gości.
– Nie, dziękuję – odparła Della. – Wolę zostać z Jamesem na jego kanapie.
Moi rodzice zamilkli na sekundę. Spoglądali to na mnie, to na nią. Wiedzieli, że od czasu do czasu przyjmowałem w swojej chatce różne kobiety, ale to było coś innego.
Spodziewałem się, że moja mama z dezaprobatą zmarszczy czoło, ale tego nie zrobiła. Zamiast tego uśmiechnęła się.
– W porządku – powiedziała.
Zrozumienie tego zajęło mi chwilę. Mama o dziwo chciała, żebym spał z Dellą. Może już fantazjowała o tym, że weźmiemy ślub. Mogłem powiedzieć jej, że szanse na to są nikłe, niezależnie od dziecka. Cholera, ta kobieta dopiero co niemal zabiła mnie we śnie!
Kolejne dni były bardzo miłe, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Dzieliłem pokój i łóżko z dziewczyną, a rodzice traktowali nas jak parę królewską. To była bezprecedensowa sytuacja. Moi starzy nie zadawali niewygodnych pytań, nie wspominali o Anne, mama nie spoglądała na Dellę z dezaprobatą. Starali się sprawić, by było nam miło i wygodnie, i nalegali, abyśmy spożywali posiłki w głównym domu. Cała nasza czwórka spędziła razem sporo czasu.
Mimo wszystko nie mogłem się doczekać czwartku. Nie zrozumcie mnie źle, kocham rodziców. Ale chociaż wyglądałem na jakieś dwadzieścia cztery lata, to zbliżałem się do trzydziestki i przywykłem do tego, że mam przestrzeń dla siebie.
W dzień wielkiej parady pojechaliśmy do Atlanty i otrzymaliśmy sprzęt w Kapitularzu. Stara ciężarówka ledwie zipała z naszą czwórką i bagażami w środku, ale dotarliśmy do kosmodromu i zostawiliśmy moich rodziców za bramą. Dołączyli do publiczności tłoczącej się przy ogrodzeniu.
W środku spotkaliśmy Carlosa Ortiza na jego składanym, wykonanym przez obcych monocyklu. Wykupił go, zanim Hegemonia zaczęła konfiskować kredyty galaktyczne i wysysać środki z naszych legionowych kont.
Zaskoczył mnie nie sam pojazd, ale to, że wiózł pasażerkę. Rozpoznałem ją i zauważyłem, że mocno przytulała się do Carlosa.
– Kivi? – zawołałem zaskoczony.
Carlos skręcił w naszą stronę i niemal nas przejechał. Miał tylko częściową kontrolę nad monocyklem, jako że było to pozaziemskie urządzenie.
Po tym, jak pojazd niemal rozbił się, hamując, Kivi zeszła z niego i lekko uderzyła kierowcę.
– Nie mówiłeś, że będzie mnie od tego bolał tyłek – jęknęła.
– Pozwól, że go ucałuję, od razu zrobi się lepiej – odparł Carlos.
Przez chwilę ganiali się, podczas gdy Della i ja kręciliśmy jedynie głowami.
Gdy w końcu się uspokoili i podeszli bliżej, Kivi przyjrzała się uważnie Delli.
– Och, nie jesteś Anne, prawda? – spytała, jakby właśnie przyszło jej to do głowy.
Mocno poczułem tę szpilę. Kivi zawsze miała zmienne nastroje i ten dzień nie stanowił wyjątku. Gdybym miał to jakoś nazwać, uznałbym, że tym razem jest w nastroju uszczypliwym.
Spojrzałem na Dellę z nadzieją, że nie wzięła do siebie przytyku Kivi. Niestety, Della wydawała się rozumieć aluzję i zmarszczyła brwi.
– Jestem Della, specjalistka, i przewyższam cię stopniem – powiedziała.
Kivi uśmiechnęła się i uniosła palec.
– Już nie. Ja też jestem teraz specjalistką. Techniczną.
– A ja jestem biosem w trakcie szkolenia – dodał Carlos. – Ktoś chce odwrócić głowę i odkaszlnąć?
Głośno klasnąłem. Wszyscy na mnie spojrzeli. Póki dziewczyny licytowały się na stopnie, uznałem, że mogę sam się pochwalić. Byłem weteranem legionu, co stawiało mnie wyżej od nich wszystkich.
– Chodźmy do punktu zbiórki – powiedziałem stanowczo. – Musimy się przebrać i zabrać z magazynu nasze smoki. Według mejla informacyjnego są na barkach.
Razem przemierzyliśmy niemal niekończący się przestwór asfaltu i doszliśmy do kolejki przed barkami.
Okręty transportowe były szerokie, niskie i zbudowane raczej z myślą o użyteczności niż stylu. Wraz z kilkudziesięcioma innymi legionistami weszliśmy na metalową rampę i jakąś godzinę później ustawiliśmy się w naszych smokach z resztą Legionu Varus. Staliśmy wszyscy na baczność. Jako najstarszy podoficer, weteran Harris СКАЧАТЬ