Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci - B.V. Larson страница 17

Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66375-90-1

isbn:

СКАЧАТЬ zaskoczony, ale szybko się otrząsnąłem. Podszedłem bliżej i zacząłem ją obłapiać. Oparła się o biurko, a ja zdjąłem z niej to, co miała na sobie, czyli tylko odrobinę cienkiej inteligentnej tkaniny. Kochaliśmy się na jej biurku. Miałem nadzieję, że jej gabinet jest dźwiękoszczelny, bo zdecydowanie nie zachowywała ciszy.

      – Jeszcze jedno, sir – odezwałem się, gdy skończyliśmy. – Czy mogę mówić pani po imieniu?

      Przez chwilę zastanowiła się nad tym.

      – Nie, wolałabym, żebyś tego nie robił.

      – Dobrze, sir.

      Niedługo potem poszedłem sobie, muszę przyznać, że z uśmiechem na twarzy. Można by powiedzieć, że zostałem wykorzystany seksualnie przez swoją przełożoną. Ale cóż, kłamstwem byłoby, gdybym twierdził, że jakoś mi to przeszkadzało.

      8.

      Kolejnego dnia zatrzymaliśmy się w podwójnym układzie gwiezdnym. Z jakiegoś powodu tym razem nie byłem tak napięty jak podczas naszego pierwszego przystanku. Trudno powiedzieć, czy dlatego, że nie miałem już większych nadziei na znalezienie napastników, czy dlatego, że miałem okazję nieco się wyżyć.

      Leeson przyszedł sprawdzić, jak sobie radzę, kiedy akurat zakładałem pancerz bojowy. Oparł ręce o biodra, na ustach miał krzywy uśmieszek.

      – Ty szczwany lisie! – zawołał. – Słyszałem o Turov. Nie wierzę, że udało ci się zatrzymać całą kosmiczną ekspedycję dzięki jednej prywatnej wizycie.

      Spojrzałem na niego, przypinając hełm.

      – Cokolwiek pan słyszał, sir, to wyolbrzymione plotki. Przyznaję, że imperator ponownie rozważyła opcje. Przedstawiłem swoją propozycję, a ona podjęła ostateczną decyzję. Plotki o tym, że doszło do czegoś więcej, to czcze spekulacje.

      – Poszedłeś na złoty pokład i użyłeś nieco perswazji, co? – spytał ze śmiechem Leeson. – Co ja mam zrobić, żeby dostać bilet do biura kobiety na złotym?

      Parsknąłem i pokręciłem głową.

      – Proponuję spytać o to jej osobisty personel. Ma pewną bardzo przychylnie usposobioną adiunkt. Nazywa się Bachchan.

      Leeson skinął głową.

      – Adiunkt Bachchan, tak? Podpytam, dzięki za wskazówki, McGill.

      – Nie ma za co, sir.

      Patrzyłem z uśmiechem, jak odchodzi. Naprawdę miałem nadzieję, że złoży propozycję Bachchan. Zapewne ta baba rozerwie go na strzępy.

      Układ nie miał wielu planet, ale parę było wartych zbadania. Wyłoniliśmy się w normalnej przestrzeni przy gwieździe klasy M i przez pierwsze parę godzin krążyliśmy między jej słabo oświetlonymi planetami. Następnie skierowaliśmy dziób ku gwieździe klasy K i ruszyliśmy w jej stronę.

      Znów musieliśmy sporo się naczekać. Czułem stres i nakazałem swoim ludziom, by wciąż byli w gotowości. Zanim gwiazda znajdzie się w zasięgu czujników, miał minąć niemal cały cykl dobowy.

      Spodziewałem się porażki. W głowie miałem kłąb myśli. I tak sprzedałem już duszę Turov. Jak mogłem ją przekonać, żeby kontynuowała łowy, jeśli i tu nic nie znajdziemy? Z perspektywy czasu żałowałem, że przehandlowałem wszystko, co miałem. Musiałem jakoś sprawić, że poszukiwania nie ustaną, a kończyły mi się i opcje, i czas.

      W nocy leżałem na pryczy, zastanawiając się nad sytuacją. Nie mogłem spać. Rano mieliśmy dotrzeć do większej z gwiazd i albo znaleźć tam wroga, albo, co bardziej prawdopodobne, absolutnie nic. Wtedy wrócilibyśmy do punktu wyjścia. Jak miałem przekonać Turov, żeby poleciała do kolejnej gwiazdy?

      A jeśli to się uda, co, jeśli trzeci układ też będzie pusty? Co byłem gotów zrobić, by sprawić, aby imperator nie zrezygnowała?

      Około pierwszej w nocy w końcu wyskoczyłem z łóżka, w pełni przytomny. Chodziłem w kółko jak tygrys w klatce, po czym ubrałem się i wyszedłem na korytarz.

      Na okręcie panowała cisza, ale nie ciemność. Nocna zmiana załogi Skrullów krążyła po korytarzach i doglądała maszynerii. Spoglądali na mnie, gdy ich mijałem, ale nic nie mówili. Do ich zadań nie należało wypytywanie ludzi, których i tak uważali za wariatów. Po prostu sterowali okrętami i tyle. Czasami zazdrościłem tym pająkowatym kosmitom.

      Zatrzymała mnie adiunkt Bachchan, podobnie jak dzień wcześniej. Ku mojemu zaskoczeniu w środku nocy nadal była na służbie. Być może jej jedynym zadaniem było powstrzymywanie ludzi próbujących odwiedzić imperator Turov.

      Tym razem jednak nie miała na twarzy szyderczego uśmieszku. Podejrzliwie spoglądała na mnie z ukosa.

      – Tędy, weteranie – powiedziała niemal mechanicznym głosem.

      Poszedłem za nią, nie zadając pytań. Wyraźnie nakazano jej, by pozwoliła mi przejść. Nie wydawała się z tego szczególnie zadowolona, ale nie skarżyła się otwarcie.

      Gdy drzwi do gabinetu Turov otworzyły się, nie zastałem imperator.

      – Poczekaj – powiedziała Bachchan.

      Po kilku minutach zjawiła się Turov.

      Znów byłem zaskoczony. Nie ziewała ani nie miała na sobie koszuli nocnej. Wręcz przeciwnie, była w pełni ubrana i wyraźnie zestresowana.

      – Czego chcesz? – warknęła. – Czy nie dość już nabroiłeś?

      – O czym mówisz… pani mówi, sir?

      – Gwiazda klasy K… – powiedziała, po czym zamilkła. Jej oczy zwęziły się. Podeszła do mnie i wbiła mi palec w pierś. – Wiedziałeś, prawda?

      – Uch… O czym, sir?

      – Znowu rżniesz głupa? Tym razem ci się nie uda, McGill. I pomyśleć, że myślałam, że to ja manipuluję tobą… Nie rozumiem tylko, skąd mogłeś wiedzieć… Ale musiałeś! Naciskałeś na to, abyśmy się tu zatrzymali, sugerowałeś, żebyśmy pominęli ten ostatni układ. Wydawało ci się, że nie zapamiętam szczegółów?

      Jak często zdarzało mi się w rozmowach z oficerami, zwłaszcza z Turov i Winslade’em, czułem, że przypisują mi zdolności, którymi nie dysponowałem. Teraz też zastanawiałem się, jak poradzić sobie z sytuacją.

      Początkowo zamierzałem upierać się, że nic nie wiem, bo w końcu tak właśnie było. Nie miałem pojęcia, o czym mówi, a w dodatku twierdziła, że w jakiś sposób ją oszukałem. Ale byłem zdesperowany i potrzebowałem jakiejś karty przetargowej. Mogła zatrzymać misję w każdej chwili, ale wiedziałem, że jeśli uzna mnie za czarodzieja, szanse przekonania jej, by tego nie robiła, wzrosną. Postanowiłem więc udawać, że rzeczywiście mam przewagę.

      – Często bywam niedoceniany, sir – powiedziałem, uśmiechając się pewnie.

      Wydęła wargi i syknęła, СКАЧАТЬ