Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci - B.V. Larson страница 14

Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66375-90-1

isbn:

СКАЧАТЬ się wtedy na mnie, ale jej ręce poruszały się powoli. Różnica wynosiła jedynie ułamek sekundy, ale widziałem to. To nie był poważny atak.

      Złapałem ją za nadgarstek i zwaliłem z nóg. Chwilę później przyciskałem jej plecy kolanem, a jej trzymająca nóż ręka była wyciągnięta z dala od naszych ciał.

      – Poddaj się – zażądałem.

      – Nigdy – odparła gniewnie.

      – Nie? Czy nie tego właśnie chciałaś?

      – Nie zrobię tego – syknęła. – Chyba że przyznasz, że mogłam cię zabić.

      Roześmiałem się.

      – Dobrze, przyznaję. Jestem chodzącym trupem. Zadowolona?

      – Nie, ale się poddaję.

      Objąłem jej talię, wyprostowałem się i rzuciłem ją na suchy ląd. Wylądowała na nogach i rzuciła nóż na mokrą od krwi ziemię.

      Walka dobiegła końca. Doszedłem do biosów, którzy cmokając, spryskali mnie środkami odkażającymi i skórą w sprayu.

      Della ruszyła do swoich. Przyjrzałem jej się uważnie. Dotąd nigdy nie rezygnowała z okazji, by mnie zabić. Ludzie gratulowali mi zwycięstwa i nawet wiwatowali na moją cześć, ale nie czułem się, jakbym zasługiwał na ich poklask. Czułem się wyczerpany i niemal tak sfrustrowany jak na początku misji.

      Kilka godzin później Graves znów wezwał mnie do swojego spartańskiego gabinetu. Poszedłem tam z ręką na temblaku i opuchniętym okiem.

      Nie uśmiechał się i nie pogratulował mi zwycięstwa. Stanąłem na baczność, czekając, aż powie, czego ode mnie chce.

      – Spocznij, weteranie – powiedział w końcu. Podszedł do mnie i przyjrzał mi się uważnie. – Jesteś w opłakanym stanie.

      – To nic, czego nie wyleczy parę warstw świeżych komórek, sir.

      – Nie chodzi mi o twoje ciało, tylko o umysł. Myślałem, że jakoś sobie radzisz ze stratą, ale myliłem się. Pozwoliłeś dzisiaj, by kierowały tobą emocje.

      Nic nie odpowiedziałem. Obaj wiedzieliśmy, że ma rację.

      – No cóż – ciągnął Graves. – Mimo wątpliwego wpływu na morale było to skuteczne szkolenie. Walka w błocie do śmierci? Coś takiego zwykle zachowujemy dla rekrutów i kandydatów do awansu. W przyszłym tygodniu nie rzucaj nikomu wyzwań, czy to jasne?

      – Jak słońce, sir. Nic takiego się nie powtórzy.

      – Nie uwierzyłem ci nawet przez sekundę.

      Znów nie odpowiedziałem. Nie lubię kłamać bez dobrego powodu.

      Graves westchnął i wrócił za biurko.

      – Oto coś, co może poprawić ci humor. Postanowiliśmy minąć drugi z układów gwiezdnych. Technicy wykonali obliczenia i uważają, że druga gwiazda, a właściwie układ podwójny, raczej nie stanowi bazy dla napastników. Bardziej prawdopodobne, że znajdziemy ich przy ostatniej z gwiazd, tuż przy granicy z kalmarami.

      Teraz przykuł moją uwagę. Pokuśtykałem do jego biurka, gdzie wyświetlił lokalne gwiazdy. Przycisnąłem podwójny układ, który mieliśmy ominąć. Nazywał się po prostu L-374. Zawierał pomarańczową gwiazdę klasy K okrążaną przez mniejszą, klasy M.

      Ostatnia z gwiazd, ta, którą zamierzaliśmy odwiedzić, była kolejnym czerwonym karłem.

      – Sir – odezwałem się – naprawdę pominiemy tę pomarańczową gwiazdę? Dlaczego?

      – Dlaczego pominiemy L-374? Bo tak mówi złoty pokład. Pamiętaj, weteranie, nie dowodzę tą ekspedycją… i ty też nie.

      – Ale co, jeśli nie znajdziemy ich w trzecim układzie? Co wtedy zrobimy? Jeśli będziemy musieli wrócić do tej gwiazdy klasy K, mogą się już wymknąć.

      Graves pokręcił głową.

      – Raczej nie będziemy zaprzątać sobie tym głowy. Jeśli miałbym zgadywać, to sprawdzimy ostatni układ i poddamy się. Turov nas zawróci i ruszy z powrotem do domu.

      – Podda się? Naprawdę będzie skłonna wrócić na Ziemię z pustymi rękami?

      Wzruszył ramionami.

      – Co innego byś sugerował?

      – Myślę, że powinniśmy szukać, aż ich znajdziemy – powiedziałem, podnosząc głos nieco bardziej, niż zamierzałem. – Gdzieś dalej na tej linii musi być jakaś czwarta gwiazda.

      Graves przyjrzał mi się przez chwilę.

      – Gdybyśmy nadal lecieli tym kursem, o którym nie wiemy nawet, czy jest prawidłowy, wkroczylibyśmy na terytorium wroga. Po tym, jak przelecielibyśmy przez całe Królestwo Głowonogów, znaleźlibyśmy się po jego drugiej stronie, blisko środka Ramienia Perseusza. Dopiero tam trafilibyśmy na kolejną gwiazdę do sprawdzenia.

      – Tak daleko? – spytałem z rozczarowaniem.

      Przyłożył dwa palce do biurka i powoli je złączył. Mapa zmniejszyła się. Widziałem teraz przedłużenie linii. Rzeczywiście znajdowała się tam czwarta gwiazda, ale bardzo odległa.

      – McGill – powiedział Graves – chcę, żebyś odpuścił, jeśli wkrótce ich nie znajdziemy. To niezdrowe i, co gorsza, bezcelowe. Użyj mózgu, człowieku. Jakie są szanse, że napastnicy przybyli z tak daleka? Czwarta gwiazda znajduje się ponad sto siedemdziesiąt lat świetlnych od Ziemi. Przy takiej odległości nie ma szans, żeby wróg w ogóle wiedział o frachtowcu lecącym z Ziemi na Świat Maszyn.

      Stałem milczący i przygnębiony, aż Graves kazał mi odejść. Wyszedłem z jego gabinetu ogarnięty frustracją i poczuciem, że spełniają się moje najgorsze obawy co do tej ekspedycji. Nie chciałem, żeby okazało się, że uganiamy się za własnym cieniem, ale chyba na to właśnie się zapowiadało. Czułem to.

      Mogłem udać się tylko w jeszcze jedno miejsce i porozmawiać z jedną osobą, która mogła coś zmienić. Z ciężkim westchnieniem ruszyłem ku złotemu pokładowi.

      7.

      Z imperator Turov nie zawsze łatwo było porozmawiać. Po pierwsze, lubiła zasłaniać się różnymi przeszkodami. Po drugie, zawsze była zajęta czymś ważnym, a przynajmniej czymś, co wyglądało na ważne. Dziś było podobnie.

      Żeby spotkać się z Turov, musiałem przedrzeć się najpierw przez troje adiunktów i paru centurionów. Powtarzano mi wielokrotnie, że nasza przywódczyni nie ma czasu dla byle podoficera. Udało mi się zajść całkiem daleko dzięki upieraniu się, że dysponuję informacjami, do których wysłuchania upoważniona jest jedynie sama Turov, ale tylko dlatego, że wiedzieli o naszych nietypowych relacjach.

      W końcu stanąłem przed ostatnią adiunkt o nazwisku Bachchan. Była równie zadufana w sobie jak pozostali. Znów powiedziałem to samo, СКАЧАТЬ