Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci - B.V. Larson страница 13

Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci

Автор: B.V. Larson

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-66375-90-1

isbn:

СКАЧАТЬ miecze czy pałki, zwłaszcza w błocie. Kluczowy jest tu zasięg. Chociaż próbowali zsynchronizować atak tak, by uderzyć na mnie w tej samej chwili, jeden z nich nieco zamarudził. Pozostali dwaj nie dysponowali moim zasięgiem ramion i nie mogli tak szybko jak ja ruszać nogami. Maksymalnie wyciągniętą ręką wbiłem nóż w szyję ich przywódcy. Wybałuszył oczy i próbował ruszyć na mnie, mimo że praktycznie był już trupem. Byłem pod wrażeniem, ale wycofałem się i pozwoliłem, by padł martwy w błoto, wśród unoszących się wokół jego głowy bąbelków powietrza.

      Drugi z napastników rzucił się na mnie, zanim zdążyłem się wycofać, i udało mu się mnie ciąć. Trafił w żebra, ale po coś je mamy – właśnie po to, by chroniły narządy wewnętrzne. Dostałem, ale nie przebił się zbyt głęboko. Pochwycił mnie i próbował powalić, rycząc przy tym głośno.

      Za ostrze wbite w żebro odwdzięczyłem się, chwytając obiema dłońmi za nóż i wbijając mu go w czaszkę. Bezwładnie stoczył się w błoto.

      Trzeci z nich, ten, który potknął się po drodze, nie mógł nie zauważyć, że pozbyłem się jego kumpli i nadal byłem na nogach. Zawrócił i oddalił się, brodząc w błocie tak szybko, jak tylko mógł. Nie mogłem mieć mu tego za złe.

      Zamiast rzucić się za nim, ruszyłem ku Harrisowi przy brzegu sadzawki, gdzie zmagał się z Carlosem. O Carlosie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że kiepsko radzi sobie w walce wręcz. Byli w klinczu – każdy z nich ściskał trzymającą nóż rękę drugiego. Carlos nie miał szczególnych szans na wygranie tego pojedynku. Widać było, że w końcu Harris go pokona, mimo że sam krwawił już z kilku ran. Carlos potrzebował pomocy i rzuciłem się na nich od tyłu, licząc na szybkie unieszkodliwienie wroga.

      Harris nie dał mi na to szansy. Zahaczył stopą o kostkę Carlosa i powalił go na ziemię. Szybko pochylił się, dźgnął i Carlos wypadł z gry.

      Próbowałem dotrzeć do Harrisa, zanim się odwróci, ale musiał mnie usłyszeć. Obrócił się i uśmiechnął ustami pełnymi krwi.

      – Dlaczego zawsze spotykamy się w takich okolicznościach, McGill?

      – Przynajmniej tym razem to był mój pomysł.

      – Do zobaczenia w piekle, chłopcze! – ryknął i rzucił we mnie nożem.

      Był to zaskakujący, profesjonalnie wykonany ruch. Ostrze obróciło się i poleciało prosto w moją pierś. Nasze noże są ostrzejsze niż zwykła stal i wiedziałem, że jeśli uderzy we mnie z taką siłą, to będzie po mnie.

      Obróciłem się z całą prędkością, z jaką tylko mogłem, i nóż wbił mi się w ramię. Straciłem czucie w prawej ręce, ale udało mi się chwycić nóż w lewą.

      Teraz to ja się uśmiechnąłem. Harris stracił broń. Bez zastanowienia schylił się i wyjął nóż Carlosa z jego martwych palców. Jak udało mu się go znaleźć wśród takiej ilości błota? Nie wiem, ale zawsze uważałem, że Harris walczy jak sam diabeł.

      Bojowe okrzyki i wrzaski bólu ucichły. Wielu z walczących po obu stronach zginęło albo byli zbyt ranni, by kontynuować. Większość z tych, którzy przeżyli, starała się mozolnie wygrzebać z błota. Tylko kilkoro pozostawało w grze. Harris i ja krążyliśmy wokół siebie, niezgrabnie krocząc w błocie. Cofałem się, by zaciągnąć go do głębokiej części dołu, zgodnie z pierwotnym planem. W pewnym stopniu mi się udało. Co jakiś czas próbował się na mnie zamachnąć, ale nie wyeliminował mnie z walki.

      Moja prawa ręka zwisała niemal bez życia. Lewa również krwawiła, rozcięta gdzieś po drodze.

      – Teraz to ty się wykrwawisz – powiedział Harris z wrednym uśmiechem.

      Gdy ostatnio walczyliśmy na noże, miał nade mną przewagę, ale wykrwawił się na tyle, że stracił przytomność. Tym razem wyglądało na to, że to mnie czeka ten los.

      Miałem jednak coś w rodzaju planu. Wciąż się cofałem, wabiąc go w głębokie błoto. Szedł za mną z błyskiem w oku. Chciał zobaczyć, jak padnę trupem.

      Gdy uznałem, że głębiej już nie zajdę, wykonałem swój ruch. Natarłem na niego mocno, zamaszyście machając nożem. Według każdego kolegi z klasy, z którym zdarzyło mi się tłuc, mam ręce dłuższe niż małpa i moich ciosów trudno jest uniknąć.

      Musicie zrozumieć coś, jeśli chodzi o Harrisa: nie lubi poważnych ran, woli zwyciężać gładko. Instynktownie więc wycofał się przed moim natarciem, szukając otwarcia na własny atak, który mnie wykończy.

      Gdy wykonał pierwszy krok w tył, jego nogi ugrzęzły głęboko w błocie, spowalniając go. Zmieniłem taktykę i zamiast szerokich zamachów rzuciłem się na niego. Zobaczyłem szok w jego oczach. Wbiłem mu ostrze w serce. Mimo wszystko jednak udało mu się wbić swój nóż w moje plecy, ale nie na tyle głęboko, by mnie wyeliminować. Harris osunął się powoli w błoto.

      Z uśmiechem i rykiem uniosłem nóż i obróciłem się, szukając kolejnych przeciwników. Z początku pomyślałem, że nikt już nie został. Około połowa walczących nie żyła. Większość z pozostałych leżała na brzegu wokół dziury, z trudem oddychając. Skądś wyłonili się biosi. Byli jak sępy, czekające, aż ktoś umrze. Zajęli się tymi, których dało się łatwo zreperować, a pozostałych odnieśli do recyklingu.

      Wtedy jednak zauważyłem pewną sylwetkę. Znajdowała się dość blisko, ale nie zwróciłem wcześniej na nią uwagi, bo czaiła się nieruchomo jak tygrys wśród zarośli.

      Była to Della.

      Poczułem ukłucie w sercu i zrobiło mi się nieco niedobrze. W całym swoim gniewie i frustracji zapomniałem, że należy do oddziału Harrisa.

      Ruszyła w moją stronę, zdając sobie sprawę, że ją wypatrzyłem. Przyglądała mi się drapieżnymi oczami i poruszała jak kot tropiący zwierzynę. Jakimś cudem nawet z nagimi piersiami i cała pokryta błotem była pełna gracji.

      Pozwoliłem jej się zbliżyć. Obracałem się tylko, gdy zaczęła krążyć wokół mnie. Kroczyła ostrożnie i pomyślałem, że może rzucić we mnie nożem tak jak Harris, ale nie zrobiła tego. Wpatrywała się we mnie śmiertelnie poważnymi oczami.

      Rzuciłem broń na bok, ku krawędzi jamy, i stanąłem w bezruchu. Jej wzrok podążył za ostrzem, a następnie spojrzała na mnie, wyraźnie zaskoczona. Przekrzywiła głowę. Ostrożnie podeszła bliżej i odważyła się odezwać:

      – Co ty robisz? Wszyscy na nas patrzą. Tysiące oczu.

      – Nie obchodzi mnie to. Nie mogę zabić matki własnego dziecka.

      Oblizała wargi i podkradła się bliżej. Stałem, przyglądając się jej i zastanawiając się, co zrobi.

      – Hańbisz honor nas obojga – syknęła.

      – W takim razie dlaczego mnie po prostu nie zabijesz? – spytałem. – Boisz się?

      Della przyglądała się moim dłoniom, raz jednej, raz drugiej. Widziałem, że zdecydowanie mi nie ufa. To nie była w końcu nasza pierwsza walka.

      – Troszkę – odparła. – Ale prawdziwy problem polega na tym, że ja też СКАЧАТЬ