Название: Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci
Автор: B.V. Larson
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Зарубежная фантастика
isbn: 978-83-66375-90-1
isbn:
– Dobrze myślisz, McGill – powiedział. – Nie sądziłem, że cię na to stać. Masz zgodę! Spraw im piekło!
Zacząłem wprowadzać plan w życie, nikogo nie ostrzegając. Zaraz po obiedzie kazałem swoim ludziom znów pobiec na zielony pokład. Jęknęli, ale wykonali rozkaz. Przez ostatnie kilka tygodni trochę się wprawili.
Był tam Harris, tak jak się spodziewałem. Używał karabinów laserowych o niskiej mocy, każąc swoim żołnierzom strzelać do ruchomych celów. Podszedłem bliżej i stałem za nim, aż skończył instruować jedną z legionistek, jak lepiej celować.
– McGill? – spytał zaskoczony. – Czego chcesz? Mamy ten pokład do czternastej. Spadaj.
– Nie mogę, weteranie – odparłem. – Jestem tu, by rzucić ci wyzwanie.
Harris zmarszczył brwi, patrząc, jak zdejmuję rękawicę i rzucam ją na ziemię u jego stóp. Zamiast ją podnieść, oparł ręce na biodrach.
– Co, do cholery…? Postradałeś rozum, chłopcze?
– Wszystko zatwierdzone, weteranie – wyjaśniłem. – Adiunkt Leeson uważa, że to świetny pomysł.
– To do niego podobne… – Harris nie mógł się powstrzymać przed rozejrzeniem się wokół. Mój oddział stał za mną z ponurymi minami, dysząc po biegu.
Ludzie Harrisa przestali strzelać i podeszli, by zobaczyć, co się dzieje. Wszyscy wkrótce zauważyli rękawicę na ziemi i wiedzieli, co to oznacza. Już od starożytności wyzwanie brano poważnie. Harris nie mógł odmówić podniesienia rękawicy, o ile nie chciał wyjść na tchórza. Chwycił ją gniewnie i rzucił we mnie. Złapałem ją i ponownie założyłem.
– Dobrze – stwierdził. – Niech ci będzie, chłopcze. Jako wyzwany wyznaczam teren i zasady. Wybieram błoto i noże, bez niczego innego.
Zamrugałem. Nie taki miałem plan. Spodziewałem się zwykłej rywalizacji strzelniczej. Zwykle tak wyglądały manewry Varusa. Byliśmy przyzwyczajeni do czajenia się na siebie nawzajem w zaroślach, przejmowania flagi albo strzelaniny do ostatniego żołnierza. Zazwyczaj używano zautomatyzowanego sprzętu, który unieruchamiał „martwych” legionistów. Ale tym razem walka miała być prawdziwa.
– Noże? – spytałem. Zacząłem trochę powątpiewać, czy moje wyzwanie było dobrym pomysłem, ale było już za późno, by się wycofać.
– Tchórzysz? – spytał gniewnie Harris.
– Nie. Przyjmuję warunki. Kiedy zaczynamy?
– Może kurwa teraz, wieśniaku? – I to by było na tyle. Koniec negocjacji.
Oba oddziały zaczęły pokrzykiwać i zdzierać z siebie ubrania. Ruszyliśmy w dwóch luźnych rzędach do dołu z błotem, położonego w najbardziej bagnistym zakątku pokładu zielonego.
Dół z błotem miał jakieś czterdzieści metrów średnicy i metr głębokości na środku. W najgłębszej części każdy krok oznaczał ryzyko utraty butów. Przedzieranie się przez błoto było cholernie męczące.
– Rozbierzcie się do szortów – rozkazałem swoim ludziom. – Bez koszul. Niech nie mają za co złapać. I starajcie się trzymać z dala od środka dołu.
Szybko rozebrali się i stali w samych szortach. Byli wyraźnie nerwowi, ale mimo wszystko gotowi. Poczułem przypływ dumy, ale i nieco żalu. Wiedziałem, że nie wszyscy to przeżyją. Ich gotowość na śmierć na mój rozkaz sprawiła, że zastanowiłem się, czy mój osobisty gniew na świat wart był ich bólu i poświęcenia.
Starałem się odepchnąć te myśli. Teraz nie zdawały się na nic. Teraz stanowiło to kwestię honoru i najlepsze, co mogłem zrobić dla swoich żołnierzy, to poprowadzić ich ku zwycięstwu.
Oba oddziały stanęły przy brzegu z wyciągniętymi nożami. Niektórzy warczeli na siebie, inni tylko patrzyli z determinacją w oczach.
Doświadczeni legioniści Varusa są inni od zwykłych ludzi. Jesteśmy zabójcami. Każdy z obecnych zginął przynajmniej kilkanaście razy i zabił wielokrotnie więcej wrogów.
W żołnierzach, którzy tyle razy patrzyli śmierci w oczy, jest coś szczególnego, ale nie można zrozumieć tej różnicy, jeśli nie zobaczy się doświadczonego legionisty w walce. Jasne, wiedzieliśmy, że po wszystkim zostaniemy wskrzeszeni, ale dla naszych ciał i umysłów było to marnym pocieszeniem. Ożywiona wersja była jedynie kopią. Mięso, w którym siedzieliśmy tu i teraz, miało właśnie zostać pokiereszowane. To się dla nas liczyło i wiedzieliśmy, że to wszystko jest naprawdę. Żołądki podchodziły nam do gardeł.
Zanim zaczęliśmy, zauważyłem, że nad nami latają drony. Parę grupek oficerów i żołnierzy z innych jednostek przyszło obserwować walkę na żywo. Wieści szybko się rozchodziły. Wyglądało na to, że odegramy przedstawienie dla całego „Minotaura”.
Harris uniósł nóż, na którego ostrzu błysnęło światło gwiazdy, docierające przez kopułę nad nami. Na kopule wyświetlało się niebo, wraz ze sztucznym słońcem odpowiadającym najbliższemu w prawdziwej przestrzeni. Czułem się jak w bladym świetle poranka.
Harris podniósł ostrze wyżej, dając mi znak, że pora zaczynać. Spojrzałem na swoich ludzi. Ciężko oddychali i mieli ponure miny. Większość z nich ochlapywała się błotem, żeby wrogom trudniej było ich chwycić. Kobiety miały nagie piersi, ale teraz nikogo to nie obchodziło – czekała nas walka na śmierć i życie.
Żadne z nich nie potrzebowało zachęty ani pomocy z mojej strony, więc odwróciłem się, by spojrzeć w oczy wrogowi. Tym właśnie byli teraz Harris i jego oddział – wrogami.
Uniosłem nóż na tę samą wysokość co Harris, dając znak, że jesteśmy gotowi. Z mojego gardła wydobył się ryk i skoczyłem w błoto, prowadząc szarżę. Drugi oddział ruszył na nasze spotkanie, pryskając szlamem na wszystkie strony. Zaczęło się.
6.
Mimo że swoim ludziom rozkazałem inaczej, sam ruszyłem na środek dołu. Jak wiecie, jestem cholernie wysoki. To oznacza, że podczas gdy komuś niskiemu błoto podchodziło do bioder, mnie sięgało jedynie nieco powyżej kolan, dając mi znaczną przewagę, jeśli chodzi o mobilność.
Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że Harris też ruszy na środek, by zmierzyć się ze mną, ale tego nie zrobił. Zamiast tego poruszał się wokół brzegu, gdzie musiał zanurzyć jedynie kostki. Dorwał moich najsłabszych żołnierzy, tych, którzy niepewnie trzymali się na tyłach.
Harris chciał dać mi nauczkę – zdałem sobie z tego sprawę po dziesięciu sekundach od rozpoczęcia walki. Był doświadczonym wojownikiem, ale to nie oznaczało, że lubił umierać. Celowo wybrał scenariusz, który musiał skończyć się tragicznie dla niejednego z nas, a także taki, który dawał mu osobiście przewagę. Lubił noże i walkę wręcz, bo z bliska był śmiertelnie groźny.
Harris dorwał Gormana przy brzegu okrągłej sadzawki i Gorman padł po trzech cięciach. Harris odszedł jedynie СКАЧАТЬ