Ukochany wróg. Kristen Callihan
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ukochany wróg - Kristen Callihan страница 20

Название: Ukochany wróg

Автор: Kristen Callihan

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-287-1622-3

isbn:

СКАЧАТЬ przestaje być zgorzkniały czy surowy, znów jest niemal chłopięcy – i wygląda powalająco. Jestem tak porażona, że prawie przegapiam jego odpowiedź.

      – Mam też czadowy blender, jeśli chcesz wiedzieć. Robię zarąbiste koktajle z wodorostów.

      – Jarasz się zielonymi smoothie? Prawie mi cię żal, Saint.

      W jednej chwili jego uśmiech przygasa.

      – Nie nazywaj mnie tak. Nie podoba mi się sposób, w jaki to mówisz.

      Odwracam się gwałtownie i zaczynam badać lodówkę. Prawie zapomniałam, że Macon i ja nie jesteśmy kumplami. Tak łatwo o tym zapomnieć… Zawsze mnie to frustrowało, bo jeśli chciał, potrafił być ujmujący, zabawny, zaangażowany. Ludzie lecieli do niego jak ćmy do światła, ale tylko ja wychodziłam z tego poparzona. Wszyscy inni byli szczęśliwi i gotowi zacieśniać więzi.

      – Powiedz, jak ci serwować posiłki? – pytam, skupiając się na tym, co właśnie robię. – Życzysz sobie, żeby je dostarczać na tacy? Nakrywać stół w jakimś konkretnym miejscu? – Czuję za sobą jego obecność; wiem, że mnie obserwuje. Nie jest łatwo. – I podaj produkty, na które możesz być uczulony – ciągnę, gdy nie reaguje. – Przeczytałam wszystkie restrykcje, które nałożyli na ciebie dietetycy ze studia. Będę musiała się wysilić i włączyć turbokreatywność, bo nie ma zbyt dużego pola do popisu. Później pojadę na zakupy.

      Kuchenny zegar odmierza sekundy, tykając głośno.

      – Obraziłaś się? – odzywa się w końcu Macon.

      Zaciskam zęby tak mocno, że bolą mnie szczęki; czuję dreszcze na skórze. Gdy mam pewność, że na niego nie wrzasnę, odpowiadam zdawkowo:

      – Podtrzymuję zawodowe stosunki z pracodawcą.

      – To czemu na mnie nie patrzysz?

      Bo mogłabym złapać z koszyka któryś z tych pięknych pomidorów i rozwalić ci go na głowie?

      – Nie wiedziałam, że potrzebujesz nieustannej atencji – warczę.

      – Teraz wiesz – odpowiada spokojnie.

      Jak ja go… Wypuszczam powietrze przez zaciśnięte zęby, odwracam się powoli i widzę, jak się krzywo uśmiecha, jakby świetnie wiedział, że doprowadza mnie do szewskiej pasji.

      – Jest takie stare powiedzenie: nie gryź ręki, która cię karmi – przytaczam uprzejmym tonem.

      Patrzy na mnie, wyraźnie bardzo z siebie zadowolony.

      – Ja wolę: darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

      Pomidory kuszą coraz bardziej. Widzi moje spojrzenie; wydaje się wniebowzięty.

      – Spróbuj – zachęca jedwabistym tonem, który niesie ze sobą nadzieję. – Sprawdź, co się stanie.

      O, niczego bardziej nie pragnę. Wyobrażam sobie, jak rozciapane kawałki zsuwają się po jego policzkach, ziarenka przywierają do zarostu. Ale tego by właśnie chciał. Uwielbia się ze mną kłócić, muszę o tym pamiętać. I zignorować fakt, że ja też to lubię.

      No dobra, może „lubię” to nie najlepsze słowo. „Doznaję niejakiej satysfakcji” – byłoby bliższe prawdy.

      Długo wciągam do płuc powietrze, odwracam się, wyjmuję z lodówki jajka i biorę pomidora.

      – Usmażę ci jajecznicę z pomidorami i awokado, z dodatkiem ziół.

      Włączam kuchenkę, potem szukam patelni. Boże, wszystko miedziane. I francuskie. Jestem w niebie.

      Macon wydaje taki dźwięk, jaki zwykle wydają mężczyźni, gdy uważają, że kobiety zachowują się irracjonalnie.

      – Brzmi… puszyście.

      – I taka będzie. – Wszystko w tej kuchni jest idealnie zorganizowane, szybko namierzam kilka misek, trzepaczkę.

      – Delilah.

      Spinam się. Rozbijam skorupki, oddzielam żółtka od białek.

      Wzdycha znowu.

      – Mnóstwo ludzi nazywa mnie „Saint”. Ty jedna mówisz do mnie „Macon”… tym miodowym głosem z goryczką.

      Miodowym głosem? Z goryczką? Ten opis wzbudza niechciane emocje, dekoncentruje mnie. Kładę dłonie na chłodnym blacie, nie odzywam się, ale już tego złamasa tak demonstracyjnie nie ignoruję.

      W tonie Macona nie ma czułości, ale mówi ciszej, jak gdyby to wyznanie nie chciało przejść mu przez gardło, jakby nie mógł go wypchnąć.

      – I ja to lubię.

      Trochę mniej się spinam. Niestety wciąż nie wiem, jak zareagować.

      On jednak jeszcze nie skończył.

      – Co powiesz na to? Obiecasz, że nie będziesz zwracać się do mnie „Saint”, a ja odpiszę trzy miesiące z naszej umowy?

      Odwracam się do niego gwałtownie.

      – Co? Zwariowałeś? No raczej. Uszkodziłeś sobie mózg w czasie wypadku?

      Uśmiecha się diabolicznie.

      – Mam cię.

      Przez chwilę gapię się na niego oniemiała. Ma mnie? Ma mnie! Żar zalewa mi twarz.

      – Ty… ty… – wykrztuszam w końcu, bez namysłu łapię pomidora i rzucam.

      Nie porusza się zbyt szybko na tym wózku, ale udaje mu się skręcić; ostatecznie obrywa miękkim pociskiem nie w głowę, tylko w ramię. I śmieje się jak wariat.

      – Wynocha z mojej kuchni, złamańcu! – wrzeszczę, grożąc mu trzepaczką.

      – Już dobrze, dobrze – rży na całego, odwraca się i wyjeżdża z kuchni. Prawie go nie widzę, gdy jeszcze woła przez ramię: – Też mi ciebie brakowało, Ziemniaczku.

      Ma szczęście, że jest poza zasięgiem. Biorę kolejne jajko, wracam do pracy. I uśmiecham się nad trzepaczką.

      Rozdział 7

      Delilah

      Między komponowaniem menu, zakupami, rozpakowywaniem się i urządzaniem w nowej kuchni następnego dnia miałam niewiele do czynienia z Maconem. Wysłał wiadomość, że nie chce śniadania, lunch zjadł na górze (sałatkę z pieczonym kurczakiem i awokado z cytrynowym winegretem zaniósł mu North), a ja zajęłam się swoimi sprawami. Dostałam też informację, że do pracy asystentki przystąpię później, więc udało mi się pojechać do ulubionego dostawcy owoców morza i wrócić z soczystymi krewetkami i przegrzebkami.

      Moja kuchnia cateringowa była sterylną przestrzenią industrialną ze stalowymi blatami, z betonową podłogą, szarą wykładziną, ostrymi światłami i rzędami wiatraków СКАЧАТЬ