Название: Ukochany wróg
Автор: Kristen Callihan
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Остросюжетные любовные романы
isbn: 978-83-287-1622-3
isbn:
Wiedziałam. Jestem w piekle.
Rozdział 8
Macon
Kierownica wbija się mocno w policzek, poduszka powietrzna uderza w twarz, gorący metal – w nogę. Deszcz zacina przez wybitą szybę, wszystko rozmazując. Krew zalewa mi oczy. Ból. Wszędzie.
Cichy głos kogoś z serwisu samochodowego dobiega z góry.
– Panie Saint? Jest pan ranny? Panie Saint?
Czuję w ustach metaliczny smak krwi.
– Panie Saint?
Jestem tu. Nie zostawiaj mnie.
– Macon? – Słodki ton. Taki rozgrzany, kleisty miód. Chcę go spróbować, chcę, żeby oblepił mi skórę. – Macon?
Oślepia mnie błysk fleszy.
– Ty, zobacz. Jest nieźle poharatany. Może wezwijmy pomoc?
– Jeszcze jedna fota. Tylko dotknij jego ramienia. Mięsień jak skała.
Robią zdjęcia, jak jestem uwięziony w samochodzie. Kurwa, ktoś mnie maca, a ja jestem wbity w samochód. Czyjaś ręka łapie mnie za ramię. Krzyczę i robię gwałtowny zamach. Uderzam w coś twardego, słyszę łoskot.
– Macon! Do diabła, co się z tobą dzieje?
To jej głos, ale już nie słodki, tylko ostry, zirytowany. Ten, którego nie zdołałem wyrzucić z głowy. To on wydobywa mnie z mgły. Po dłuższej chwili dociera do mnie, gdzie jestem. Delilah klęczy na podłodze, zbierając resztki tego, co miało być wieczorną przekąską.
– Cholera, przepraszam – mówię przerażony, że się na nią zamachnąłem.
– Co z tobą, do licha? – pyta, posapując. – Wołałam cię kilka razy, a ty siedziałeś i gapiłeś się w okno.
– Spałem. – Przesuwam ręką po twarzy mokrej od potu. – Uderzyłem cię?
– Nie, nic mi nie jest. Ale taca nie miała tyle szczęścia. – Gromi mnie wzrokiem i już szykuję się na kolejną burę, ale jej twarz łagodnieje. – Jakiś koszmar?
– Chyba tak. Jestem oszołomiony. Te środki przeciwbólowe trochę mnie ogłupiają.
Patrzy na mnie inaczej.
– Powinnam najpierw sprawdzić, czy nie śpisz. Tata mówił, że to niebezpieczne wybudzać ludzi z koszmaru.
– To nie koszmar – rzucam oschle. Pewnie dlatego, że kłamię. No cóż, nie chcę widzieć litości w jej oczach. – Ale zgadzam się, że łapanie ludzi za ramię, kiedy śpią, jest raczej słabe. – Macon, zamknij ryj. Zachowujesz się jak bydlak, dźwięczy mi w głowie. Co zrobić, przy tej kobiecie nie umiem się opanować.
Marszczy nos.
– Zaczynam myśleć, że w tyłku ci się przewróciło i że to stan permanentny.
– Znów mówimy o moim tyłku. – Silę się na uśmiech. – Dużo o nim myślisz, prawda?
Robi zdegustowaną minę.
– Za każdym razem, gdy jesteśmy blisko siebie, myślę, żeby cię w niego porządnie kopnąć.
Parskam śmiechem, czuję ból żeber.
– No, to na pewno. Czekaj, pomogę. – Odruchowo nachylam się i od razu tego żałuję. Ból jest straszny.
Słyszy, jak syczę, i widzi, jak szybko odchylam się na wózek.
– Macon, kiedy wreszcie przyznasz, że cię boli? – Wstaje, żeby mi pomóc.
Przeszywa mnie dreszcz. Na samą myśl, że mogłaby się nade mną litować, lodowacieje mi skóra.
– Nie – warczę. Mózg krzyczy, że tylko pogarszam sprawę, ale usta nie chcą się zamknąć. – Nie dotykaj mnie.
Staje jak wryta z ręką wyciągniętą w moją stronę. Ma takie szczupłe palce, krótko obcięte paznokcie, maleńkie blizny i odciski. Dłonie szefa kuchni. Teraz zaciska je w pięść.
– Mam cię nie dotykać? – powtarza głucho, ale słychać w tym ból i wściekłość. – Serio?
Czuję żar na szyi. Nie umiem jej wytłumaczyć, dlaczego nie mogę jej teraz pozwolić na jakikolwiek kontakt fizyczny.
– Nie potrzebuję pomocy.
Patrzy przez chwilę, a mnie zalewa wstyd. Nie czułem go tak dawno, że prawie się nim dławię.
To właśnie robi Delilah: obnaża mnie, wyciąga te wszystkie emocje, które chcę i muszę ukryć.
Cały czerwony próbuję się wycofać. Koła wózka z trzaskiem najeżdżają na tacę.
– Szlag!
– Zaczekaj, pozwól… – Znów wyciąga rękę, ale gwałtownie się odsuwam.
I uderzam w róg biurka bolącym bokiem.
– Psiakrew!
Delilah chce mi pomóc.
– Jedziesz w złą stronę.
– Ja…
Nagle oboje odstawiamy jakiś groteskowy taniec. Ja tłukę na oślep w przyciski na wózku i uderzam nim we wszystko, Delilah podskakuje, żebym nie rozjechał jej palców, i krzyczy, żebym nie odrzucał pomocy.
– Dam sobie radę – warczę. – Jak się odczepisz.
Jej policzki purpurowieją.
– Kręcisz się w kółko jak rozzłoszczona osa. Uspokój się.
– Nie mów mi, co… – Z biurka spada lampa, szkło rozbija się w drobny mak. – Do diabła! – krzyczę w końcu. – Zostaw mnie!
Słowa uderzają z siłą bicza, Delilah wzdryga się. Oboje zastygamy; dyszymy ciężko. Patrzę na nią przez jedną straszną sekundę. Jej rozchylone usta łapią powietrze, oczy się rozszerzają. Pojawia się w nich wściekłość, którą tak dobrze pamiętam, choć nie widziałem jej już od dziesięciu lat.
– Co się, do ciężkiej cholery, z tobą dzieje?! – wrzeszczy, podpierając się pod boki.
Stoi nade mną jak nauczyciel, gotów walnąć kazanie. Napięcie w mojej piersi nie słabnie.
– Nic, czego odrobina samotności nie mogłaby naprawić.
Prycha głośno.
– Chyba jednak nie tego potrzebujesz. СКАЧАТЬ