Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbrodnia wigilijna - Georgette Heyer страница 6

Название: Zbrodnia wigilijna

Автор: Georgette Heyer

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788382021578

isbn:

СКАЧАТЬ brak pewności siebie Roydon nadrabiał gadulstwem i trochę zbyt energicznymi ruchami. Mathilda współczuła mu i dzielnie utrzymywała na twarzy minę, która miała świadczyć o zainteresowaniu jego słowami.

      Usiadłszy obok Nathaniela, Paula zaczęła mu opowiadać o sztuce Roydona i całkowicie zapomniała o jedzeniu. Irytowała go nerwowym machaniem chudych ramion i uporczywymi prośbami, aby słuchał, co ma do powiedzenia, choć wcale nie chciał jej słuchać i w ogóle nie interesował się jej problemem. Valerie, która siedziała po jego prawej stronie, była znudzona i nawet nie próbowała tego ukrywać. Początkowo udawała zainteresowanie wywodami Pauli, wykrzykując co chwila: „Moja droga, to jest wspaniałe! Opowiedz mi o swojej roli! Z przyjemnością cię w niej zobaczę!”, lecz Paula nie chciała skupiać na niej swojej uwagi. Traktowała jej wysiłki z taką wzgardą, że Valerie nagle zrezygnowała z grzeczności i przybrała ponurą minę, mogącą konkurować tylko z wyrazem twarzy Stephena. Ciężko westchnęła, poprawiła loki, po czym z niechęcią zaczęła rozmyślać o Pauli, ubranej według niej w sukienkę, która ani trochę nie pasowała do okazji, i niestarannie uczesanej. Dla niej to był kiepski wieczór. Chciała przyjechać do Lexham (w gruncie rzeczy nalegała, żeby Stephen zabrał ją ze sobą), choć wiedziała, że Nathaniel jej nie lubi. Nie wątpiła, że potrafi podbić jego serce, lecz nawet sukienka Chanel, którą włożyła na kolację, nie wzbudziła podziwu w jego oczach, a przecież Valerie była przyzwyczajona do pełnych zachwytu męskich spojrzeń. Owszem, podziwu nie krył Joseph, lecz jego podziw, bardzo dla niej przyjemny, nie przedstawiał żadnej wartości, bo Joseph nie miał pieniędzy ani domu, który mógłby zostawić w spadku.

      Niespodziewane pojawienie się w Manor kolejnego gościa było ekscytującym wydarzeniem, ale ten człowiek wydawał się teraz pochłonięty rozmową z Mathildą. Valerie zastanawiała się, co takiego mężczyźni widzą w Mathildzie, i patrzyła na nią z urazą. Jednak Roydon podniósł głowę i ich spojrzenia się spotkały. W tej chwili jakby po raz pierwszy dostrzegł ją przy stole, a jej widok niewątpliwie nim wstrząsnął. Urwał w połowie zdania, zaczerwienił się i zaczął w pośpiechu kontynuować swój wywód, lecz jego konsternacja w wyraźny sposób poprawiła nastrój Valerie. Dramatopisarze! Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Zdarza się, że ktoś taki zyskuje uznanie i sławę w jeden wieczór, a potem zarabia mnóstwo pieniędzy i obraca się w towarzystwie najsławniejszych ludzi.

      Joseph, którego Nathaniel od początku podejrzewał, że wiedział z wyprzedzeniem o przyjeździe Willoughby’ego, oznajmił, że znów czuje wokół siebie chmurę gwiezdnego pyłu. Sposób, w jaki to zrobił, wyraźnie dał Roydonowi do zrozumienia, że został potraktowany jak artysta cyrkowy. Jednak to, co dalej powiedział Joseph, szybko wyprowadziło go z błędu.

      – Kiedyś w Durbanie grałem Hamleta…

      – To ciekawe, Joe! Przecież ty nigdy w życiu nie grałeś Hamleta! – przerwała mu Mathilda. – Źle zaczynasz.

      – Ach, kiedy byłem młody… – kontynuował Joseph.

      Roydona nie zainteresował jednak Hamlet Josepha. Machnął ręką na Szekspira. Powiedział, że osobiście wiele zawdzięcza Strindbergowi, a komedie Pinero, w których (jakoby) występował Joseph, zbył lekceważącym określeniem:

      – Kiepskie starocie!

      Te słowa przybiły Josepha. Miał jeszcze do opowiedzenia czarującą anegdotę z czasów, gdy grywał w Sydney w sztukach Benedicka, doszedł jednak do wniosku, że tym autorem też nie zaimponuje Roydonowi. Przemądrzały młody człowiek, pomyślał, grzebiąc z niechęcią widelcem w pikantnej przystawce.

      Kiedy Maud wstała od stołu, Paula była zmuszona przerwać swoją rozmowę z Nathanielem o twórczości Roydona. Była wściekła, ale wyszła z jadalni razem z pozostałymi kobietami.

      Maud poprowadziła panie do salonu, sporego i dość chłodnego. Oświetlały go tylko dwie lampy ustawione przy kominku, więc pod ścianami panował półmrok. Paula zadrżała i włączyła górne światło.

      – Nienawidzę tego domu – powiedziała. – A on nienawidzi nas. To się daje wyczuć.

      – Właściwie o co ci chodzi? – spytała Valerie, rozglądając się wokół z obawą pomieszaną ze sceptycyzmem.

      – Sama nie wiem. Może wydarzyło się tutaj coś okropnego. Nie czujesz tej złowieszczej aury? Nie, pewnie nie.

      – Nie powiesz, że dom jest nawiedzony? – rzuciła Valerie lekko podniesionym głosem. – Bo jeśli tak, nic mnie nie skłoni do spędzenia tutaj nawet jednej nocy.

      – Nie, wcale nie o to chodzi – odparła Paula. – Jest w nim jednak coś takiego… zawsze to tutaj czuję. Mathildo, zapalisz?

      Mathilda przyjęła od niej papierosa.

      – Dziękuję, kochana. Może usiądziemy przy kominku, dziewczyny, i poopowiadamy sobie o duchach?

      – Och, nie! – Valerie poczuła zimny dreszcz.

      – Nie zaraź się strachem od Pauli! – doradziła jej Mathilda. – Próbuje zgrywać jasnowidza. W tym domu naprawdę nie ma żadnej mrocznej tajemnicy.

      – Szkoda, że w salonie nie ma też kaloryferów – skwitowała to Maud, usadowiwszy się przy kominku.

      – Nie szkodzi – odparła Paula szorstko.

      – Może właśnie dlatego Nat ma lumbago – kontynuowała Maud. – Przeciągi…

      Valerie zaczęła pudrować nos przed lustrem zawieszonym nad kominkiem. Paula, którą energia zdawała się rozpierać, krążyła po całym salonie, paląc papierosa i strząsając popiół na dywan.

      Mathilda ustawiła sobie krzesło naprzeciwko Maud i powiedziała:

      – Paulo, może przestaniesz łazić z kąta w kąt? A jeśli zechcesz się powstrzymać przed zanudzaniem Nata sztuką twojego młodego przyjaciela, nasze rodzinne spotkanie nabierze w końcu rumieńców.

      – Mam to gdzieś. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby dzieło Willoughby’ego trafiło na scenę.

      – Zakochałaś się w tym człowieku? – spytała Mathilda i uniosła brew.

      – Czy ty zdołasz w końcu zrozumiesz, że miłość nie ma z tym nic wspólnego? Chodzi o sztukę!

      – Przepraszam! – mruknęła Mathilda.

      Maud znowu otworzyła książkę i oznajmiła:

      – Słuchajcie! Księżniczka miała tylko szesnaście lat, kiedy Franciszek Józef się w niej zakochał! To była wielka miłość!

      – Jaka księżniczka? – spytała Paula; zatrzymała się pośrodku pokoju i wbiła w Maud zaciekawione spojrzenie.

      – Cesarzowa Austrii, moja droga. Jakoś trudno sobie wyobrazić Franciszka Józefa jako młodego człowieka, prawda? Ale w książce napisano, że był przystojny, a ona zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Oczywiście powinien poślubić jej starszą siostrę, ale najpierw poznał Elżbietę; miała gęste włosy, opadające na plecy, i pewnie to zdecydowało.

      – Do diabła, co to ma wspólnego ze sztuką Willoughby’ego? – spytała Paula z wielkim zdziwieniem.

      – Nic, СКАЧАТЬ