Название: Zbrodnia wigilijna
Автор: Georgette Heyer
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
isbn: 9788382021578
isbn:
Mathilda, która usiadła obok Maud, roześmiała się, zobaczywszy tytuł książki.
– Ostatnim razem, kiedy tu byłam, zaczytywałaś się w Pamiętnikach damy dworu – powiedziała z lekką ironią w głosie.
To sprawiło, że Maud na moment porzuciła sztuczną pozę.
– Lubię książki tego typu – odpowiedziała z prostotą.
Gdy w salonie pojawili się Nathaniel i Edgar Mottisfont, Stephen zerwał się z wygodnego fotela i odezwał się mało uprzejmie:
– Usiądź sobie, stryju.
Nathaniel zareagował dokładnie tak, jak tego oczekiwał jego bratanek.
– Och, nie kłopocz się o mnie, chłopcze. Co u ciebie słychać?
– Wszystko w najlepszym porządku – odparł Stephen. Chciał być trochę grzeczniejszy, więc dodał: – Doskonale wyglądasz i pewnie równie dobrze się czujesz.
– Jeśli tylko uda mi się zapomnieć na chwilę o tym paskudnym lumbago – odrzekł Nathaniel, niezadowolony, że bratanek nie pamiętał o dokuczającej mu chorobie. – A wczoraj miałem atak rwy kulszowej.
– Co za nieszczęście – westchnął Stephen.
– Nasze ciała cierpią, ponieważ jesteśmy śmiertelni – oświadczył Mottisfont i potrząsnął głową. – Latka nam lecą, Nat. Latka lecą.
– Nonsens! – zawołał Joseph. – Popatrzcie tylko na mnie, stare konie! Jeśli przyjmiecie moją radę i codziennie przed śniadaniem trochę się pogimnastykujecie, na pewno będziecie się czuć o dwadzieścia lat młodziej! Wystarczy zrobić rano kilka skłonów, dotknąć rękami palców u nóg, przy wyprostowanych kolanach, i wziąć parę głębokich oddechów przy otwartym oknie!
– Gadasz głupoty, Joe! – warknął Nathaniel. – Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że rano pędzę, aby dotknąć palców u nóg. Nie ma takiej możliwości. Czasami trudno mi się schylić nawet o kilka centymetrów!
Do rozmowy włączyła się panna Dean:
– Moim zdaniem wszelkie ćwiczenia fizyczne są przeraźliwie nudne, nie sądzicie?
– W twoim wieku nie powinny nudzić – mruknął Nathaniel.
– Porcja soli zażyta o poranku to dla większości ludzi najlepszy początek udanego dnia – zauważyła Maud, podając filiżankę i łyżeczkę Stephenowi.
Posławszy swojej szwagierce złe spojrzenie, Nathaniel natychmiast wrócił do rozmowy z Mottisfontem. Niespodziewanie Mathilda wybuchnęła gardłowym śmiechem i oznajmiła:
– A więc sprawa jest jasna!
Zaskoczona Maud popatrzyła na Mathildę, lecz w jej spojrzeniu nie widać było choćby iskierki humoru.
– Sole działają na mnie bardzo dobrze – powiedziała.
Valerie Dean, urzekająco piękna w kamizelce z dżerseju, która doskonale się komponowała z jej niebieskimi oczami, oceniła wzrokiem tweedowy żakiet i spódnicę Mathildy. Taki strój jedynie podkreślał jej brzydotę. Ta rzeczowa konkluzja sprawiła, że w jednej chwili Valerie ją polubiła. Przysunęła swoje krzesło bliżej sofy i zaczęła rozmawiać z Mathildą. Stephen, który mocno się starał być dla wszystkich uprzejmy, przyłączył się do rozmowy stryja z Mottisfontem, a Joseph, ogromnie zadowolony, że jego przyjęcie rozwija się w dobrym kierunku, uśmiechał się do każdego bez wyjątku. Jego zadowolenie było tak oczywiste, że Mathildzie znów zaiskrzyły się oczy. Zdecydowała się pomóc mu po herbatce wieszać papierowe łańcuchy.
– Jestem szczęśliwy, że do nas przyjechałaś, Tildo – powiedział, kiedy ostrożnie wchodziła po stopniach chybotliwej składanej drabiny. – Bardzo bym chciał, żeby nasze rodzinne spotkanie było udane.
– Jesteś najlepszym stryjem na świecie – odparła Mathilda. – Ale na miłość boską, zrób coś z tą drabiną! Przecież ona jest niebezpieczna. Dlaczego tak ci zależało na tej rodzinnej imprezie?
– Pewnie mnie wyśmiejesz, jeśli ci powiem! – stwierdził Joseph, kręcąc głową. – Umocuj koniec tego łańcucha dokładnie nad obrazem, wtedy sięgnie do samego żyrandola. Drugi łańcuch pociągniemy do przeciwnego rogu.
– Według rozkazu, Święty Mikołaju. Ale skąd pomysł tego spotkania?
– Moja droga, czyż nie jest to czas ogólnej dobroci i czy sprawy nie przebiegają tak, jak chciałem?
– To zależy od tego, czego chciałeś – odparła Mathilda, wciskając w ścianę pinezkę. – Jeśli chcesz znać moje zdanie, ktoś w tym domu popełni morderstwo, zanim się rozjedziemy. Cierpliwość Nata wobec małej Val wisi na włosku.
– Bzdura, Tildo! – zawołał Joseph. – Bzdura i nonsens! W tym dziecku nie ma ani odrobiny złości, a jest taka śliczna, że chciałoby się ją schrupać!
Mathilda zaczęła powoli schodzić z drabiny.
– Nie sądzę, żeby Nat lubił blondynki – orzekła.
– Tak naprawdę to nie ma znaczenia, co on sądzi o tej biednej małej Val. Najważniejsze jest to, że nie powinien się głupio kłócić ze Stephenem.
– Jeśli mam przymocować ten koniec do żyrandola, przesuń trochę drabinę, Joe. Dlaczego miałby się z nim nie kłócić, skoro ma na to ochotę?
– Bo naprawdę bardzo go lubi, a sprzeczki w rodzinie to zawsze rzecz godna pożałowania. Poza tym… – Joseph urwał i zaczął przestawiać drabinę.
– Poza tym co?
– Cóż, Tildo, chodzi o to, że Stephena po prostu nie stać na kłótnie z Natem.
– No to mamy zmartwienie – uznała Mathilda. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Nathaniel w końcu spisał testament. Czy to Stephen wszystko odziedziczy?
– Za dużo chciałabyś wiedzieć – stwierdził Joseph i dał jej lekkiego kuksańca.
– Jasne! Jesteś bardzo tajemniczy, mam rację?
– Nie! Jestem tylko pewien, że głupotą ze strony Stephena byłoby pozostawać z Natem w złych stosunkach. Powiesimy ten duży papierowy dzwonek pod żyrandolem czy może bardziej będą tam pasować jemioły?
– Jeśli chcesz znać moje zdanie, Joe, i dzwonek, i jemioła wyglądają tak samo paskudnie.
– Niegrzeczna dziewczynka! Co to za język? – zawołał Joseph. – Wy, młodzi, nie cenicie Bożego Narodzenia tak mocno jak moje pokolenie. Czy te święta dla ciebie w ogóle coś znaczą?
– Nabiorą wielkiego znaczenia, kiedy się skończą – zapewniła go Mathilda, ponownie wchodząc na drabinę.