Zbrodnia wigilijna. Georgette Heyer
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbrodnia wigilijna - Georgette Heyer страница 5

Название: Zbrodnia wigilijna

Автор: Georgette Heyer

Издательство: PDW

Жанр: Зарубежные детективы

Серия:

isbn: 9788382021578

isbn:

СКАЧАТЬ align="center">

      Dwa

      Paula Herriard zjawiła się w Manor dopiero po siódmej wieczorem, kiedy wszyscy przebierali się już do kolacji. O jej przyjeździe dał znać – nawet tym, którzy zajmowali najbardziej odległe sypialnie – ogromny harmider na parterze. Kiedy Paula gdzieś się pojawiała, wszyscy wokół natychmiast stawali na baczność. I to wcale nie dlatego, że tak sobie życzyła. Miała po prostu nadzwyczaj silną osobowość i mimochodem robiła wokół siebie dużo zamieszania. Ekspresyjna mała twarzyczka i ruchy jej ciała nie pozostawiały obserwatorom cienia wątpliwości: Paula była osobą, z którą bezwzględnie należało się liczyć. A Mathilda mawiała o niej z delikatną ironią, że ma wszelkie cechy doskonałej aktorki charakterystycznej.

      O kilka lat młodsza od swojego brata Stephena, pod żadnym względem nie była do niego podobna. Typem urody przypominała kobiety, które w XIX wieku uwieczniał na swoich obrazach Edward Burne-Jones. Miała gęste, mocne włosy, krótką i pełną górną wargę oraz ciemne oczy, rozstawione szeroko pod brwiami, które układały się tak, jakby ich właścicielka była wiecznie z czegoś niezadowolona. Paula wciąż sprawiała wrażenie, że gdzieś się śpieszy. Widać to było w niespokojnych ruchach, nagłych błyskach rozbieganych oczu i ciągle zmieniającym się układzie ust. Jej piękny głos brzmiał tak, jakby się wydobywał z najdoskonalszego instrumentu smyczkowego. Był łagodny, miękki i zarazem elastyczny, przez co Paula była doskonałą kandydatką do ról szekspirowskich. Zdecydowanie wyróżniał się na tle lekkich, metalicznych tonów, jakie wydawali z siebie współcześni jej Anglicy, którzy w ogóle nie dbali o wymowę samogłosek i wciąż okazywali dziwną obojętność wobec zasad odmiany wyrazów. Paula potrafiła też być stanowcza. O tym wszystkim przypomniała sobie Mathilda, kiedy usłyszała jej głos dobiegający z holu.

      W pewnej chwili uświadomiła sobie też, że Paula wypowiedziała jej imię.

      – W pokoju błękitnym? Och, biegnę na górę!

      Mathilda usiadła na stołku przed toaletką, czekając na wejście Pauli. Mniej więcej po minucie usłyszała jakby zdawkowe pukanie do drzwi i zanim zdołała krzyknąć „proszę!”, Paula wparowała do pokoju, a wraz z nią aura zniecierpliwienia i z trudem hamowanej energii.

      – Mathildo! Kochanie!

      – Uważaj na mój makijaż! – zawołała Mathilda i skutecznie uchyliła się przed jej uściskiem.

      Paula roześmiała się gardłowo.

      – Wariatka! Tak bardzo się cieszę, że cię widzę! Kto tu jest oprócz ciebie? Stephen? Valerie? Co to za dziewczyna… Moja droga, gdybyś tylko wiedziała, co o niej myślę! – Oznajmiwszy to, uderzyła się w piersi, jej oczy na moment zapłonęły, ale potem kilka razy mrugnęła gęstymi rzęsami, znowu się roześmiała i dodała: – Och, nieważne! Moja droga! Przywiozłam ze sobą Willoughby’ego.

      – A kto to jest Willoughby? – spytała Mathilda.

      W oczach Pauli znów pojawił się niepokojący błysk.

      – Nadejdzie dzień, kiedy już nikt nie będzie zadawał takiego pytania.

      – W oczekiwaniu na ten dzień… – powiedziała Mathilda i teraz ona poruszyła długimi rzęsami. – Kim jest Willoughby?

      – Willoughby Roydon. Napisał sztukę…

      Dziwne, ile potrafi zdradzić nagłe drżenie głosu oraz nerwowy ruch rąk.

      – Och! – zawołała Mathilda. – To ten nieznany dramatopisarz?

      – Na razie jeszcze nieznany. Ale jego sztuka! Producenci to głupcy! Koniecznie potrzebujemy dla niej wsparcia finansowego. Czy stryjek Nat jest w dobrym nastroju? A może Stephen zdążył go już zdenerwować? Powiedz mi wszystko, i to szybko.

      Mathilda odłożyła swój tusz do rzęs.

      – Chyba nie przywiozłaś tego człowieka z nadzieją, że dzięki niemu podbijesz serce Nata? Moja biedna Paulo…

      – On musi to dla mnie zrobić – rzuciła dziewczyna, gwałtownym ruchem odgarniając kosmyk włosów znad brwi. – Tu chodzi o sztukę, Mathildo! Kiedy już ją przeczytasz…

      – O sztukę i o rolę dla ciebie? – mruknęła Mathilda.

      Ta kwaśna uwaga trochę zbiła Paulę z tropu.

      – Tak, o rolę. O doskonałą rolę! Została napisana specjalnie dla mnie. Willoughby twierdzi, że byłam dla niego inspiracją.

      – Już widzę te niedzielne przedstawienia i stada intelektualistów na widowni.

      – Stryjek musi mnie wysłuchać, a ja muszę zagrać w tej sztuce! Muszę, Mathildo, słyszysz?

      – Tak, słodziutka, musisz zagrać w tej sztuce. Tymczasem zwróć uwagę, że za dwadzieścia minut zostanie podana kolacja.

      – Przebiorę się w mniej niż dziesięć minut – zawołała Paula niecierpliwie.

      Mathilda doskonale wiedziała, że nie ma w tym zdaniu nawet cienia nieprawdy, bo Paula nigdy nie dbała o to, w co się ubiera. Jej stroje nie były ani eleganckie, ani byle jakie. Po prostu się ubierała i tak jakoś się składało, że nikt na jej garderobę nie zwracał uwagi. Nie miała ona znaczenia, stanowiła po prostu okrycie dla szczupłego ciała dziewczyny. Ludzie przebywający w towarzystwie Pauli interesowali się tylko nią, a nie tym, w co jest ubrana.

      – Nienawidzę cię za to, Paula, mój Boże, jak ja cię nienawidzę! – wykrzyknęła Mathilda, która doskonale zdawała sobie sprawę, że akurat ją zapamiętywano przede wszystkim ze względu na kreacje. – Idź już stąd. Mnie dziesięć minut nie wystarczy.

      Paula oceniła wzrokiem jej suknię.

      – Kochanie, przecież jesteś doskonale ubrana.

      – Wiem. Co zrobiłaś ze swoim dramatopisarzem?

      – Nie mam pojęcia. Na dole zrobiło się straszne zamieszanie! Dom jest dość duży i pewnie w nim zabłądził. Powiedział, że chce się rozejrzeć. Ale Sturry obiecał mieć na niego oko; nie pozwoli mu się zgubić.

      – Mam nadzieję, że nie będzie tu chodził w bawełnianych podkoszulkach, nieuczesany…

      – Czy takie rzeczy mają znaczenie?

      – Dla stryja Nata mają, szybko się o tym przekonasz – przepowiedziała Mathilda.

      I rzeczywiście. Nathaniel, któremu bez słowa ostrzeżenia przedstawiono Willoughby’ego Roydona, wbił zaskoczone spojrzenie w niego i w Paulę, niezdolny do wydobycia z siebie nawet konwencjonalnych słów powitania. Zadanie przeszło więc na Josepha, a on mu sprostał. Świadomy złości Nata stonował ją swoim nad wyraz życzliwym usposobieniem.

      Napiętą sytuację złagodził też Sturry, który oznajmił, że podano kolację. Wszyscy przeszli więc do jadalni. Willoughby Roydon usiadł pomiędzy Maud i Mathildą. Natychmiast poczuł niechęć do Maud, polubił jednak tę drugą. Zaczął z nią rozmawiać o kierunkach rozwoju nowoczesnego dramatu i choć bardzo nudził, Mathilda nie dawała mu tego odczuć, w pełni świadoma, że podsycanie żaru, z jakim nieznany СКАЧАТЬ