Название: Zbrodnia wigilijna
Автор: Georgette Heyer
Издательство: PDW
Жанр: Зарубежные детективы
isbn: 9788382021578
isbn:
– Litujesz się nad nim? Nie spodziewałem się tego po tobie.
– Nie, głuptasie. Przecież on nie ma szans. To będzie wyglądać tak, jakbyśmy się znęcali nad dzieckiem. A Roydon jest śmiertelnie poważny.
– I trochę zbyt nadęty – zauważył Stephen. – W końcu mnie zdenerwuje.
– I to bardziej, niż się spodziewasz. Ale do takich niezrównoważonych, neurotycznych typów trzeba podchodzić z rozwagą.
– Nigdy do nikogo nie podchodzę z rozwagą.
– Przestań błaznować! – powiedziała Mathilda cierpko. – To naprawdę nie robi na mnie wrażenia.
Stephen się roześmiał i wrócił na swoje miejsce na sofie, obok Nathaniela. Tymczasem Paula głośno rozprawiała o sztuce Roydona, a jej nawiedzone spojrzenie niemal nie pozwalało nikomu opuścić salonu. W końcu Nathaniel, który był wyraźnie znudzony, zarządził:
– Jeśli mamy czegoś wysłuchać, to wysłuchajmy. Nie mów już tak dużo, dziewczyno. Potrafię ocenić tę twoją sztukę bez niczyich uwag. W swoim czasie obejrzałem na scenie więcej dobrych, złych i nijakich dramatów, niż mogłoby ci się przyśnić. – Niespodziewanie zwrócił się do Roydona: – Do której z tych kategorii należy pańskie dzieło?
Jedyną skuteczną bronią przeciwko Herriardom – Mathilda doskonale o tym wiedziała – była dorównująca im brutalna prostota w zachowaniu. Gdyby Roydon szybko zareagował zuchwałym okrzykiem „o Boże!”, zadowoliłby Nathaniela. Ale on czuł się w tym towarzystwie zagubiony i było tak już od chwili, w której jeden ze służących po raz pierwszy rzucił w jego stronę pogardliwe spojrzenie. Miotał się pomiędzy niechęcią wynikającą z kompleksu niższości, pogłębianego jeszcze przez niegrzeczne zachowanie pana domu, a świadomością, że koniecznie musi się wszystkim pokazać w jak najlepszym świetle.
Czerwony na twarzy odpowiedział, jąkając się:
– Cóż, nie mnie to oceniać.
– Ale chyba pan wie, czy wykonał dobrą, czy złą robotę. – Nathaniel odwrócił się od dramatopisarza.
– Jestem pewien, że wszyscy będziemy się doskonale bawić – wtrącił się Joseph z najbardziej promiennym ze swoich uśmiechów.
– Ja również – dodał Stephen. – Przed chwilą powiedziałem Mathildzie, że za nic w świecie nie chciałbym przegapić takiego wydarzenia.
– Mówisz tak, jakby Willoughby miał nam przeczytać jakąś głupiutką, naiwną farsę! – zaoponowała Paula. – A to przecież sztuka wzięta prosto z życia.
– To chyba jest sztuka problemowa, prawda?1 – spytał Mottisfont i roześmiał się bezmyślnie. – Swego czasu panowała wielka moda na takie produkcje. Nat, chyba to pamiętasz?
Mottisfont rzucił pytanie w taki sposób, jakby wręcz błagał o odpowiedź, lecz Nathaniel, który zdawał się nadal żywić urazę do swojego wspólnika, udał, że go nie słyszy.
– Ja nie opisuję problemów – wyjaśnił Roydon trochę zbyt wysokim tonem. – A doskonała zabawa jest ostatnią rzeczą, jaką bym sugerował odbiorcom tej sztuki. Będę natomiast usatysfakcjonowany, jeśli zdołam państwa sprowokować do myślenia.
– Wspaniała autoreklama – skomentował to Stephen. – Nie powinien nam pan jednak sugerować, że chodzi o dzieło, które niekoniecznie potrafimy zrozumieć. Takie zachowanie uważam za niegrzeczne.
Co zrozumiałe, ta cięta riposta wprawiła Roydona w jeszcze większe zakłopotanie. Mocniej się zaczerwienił i zaczął się plątać w grzęzawisku sprostowań i wyjaśnień. Rozparty na sofie Stephen obserwował jego wysiłki z zainteresowaniem uważnego badacza przyrody.
Ocaliło Roydona pojawienie się w salonie Sturry’ego, za którym wszedł także lokaj. Obaj zaczęli bez pośpiechu zbierać naczynia po herbacie. Dla wszystkich było oczywiste, że uwaga Stephena wstrząsnęła i tak już rozedrganą psychiką literata. Paula coś szeptała do Stephena przez kilka przedłużających się minut, Valerie zaś, która czuła się ignorowana, powiedziała, że nie rozumie, o co chodzi w całym tym zamieszaniu. Ujawniając coś, co Mathilda potrafiła określić jedynie jako szósty zmysł, Joseph wyraził przypuszczenie, że sztuka Roydona może się okazać dziełem w wątpliwym guście, ale też zapewnił w imieniu wszystkich, iż osoby, które będą jej słuchać, mają na tyle otwarty umysł, aby się tym nadmiernie nie przejmować.
Nathaniel natychmiast oznajmił, że wcale nie ma otwartego umysłu, jeśli Joseph, używając tego elastycznego określenia, miał na myśli to, iż zdoła przełknąć lubieżne nonsensy, które zdają się dominować we współczesnych sztukach. Przez minutę lub dwie Mathilda łudziła się nadzieją, że Roydon się obrazi i zrezygnuje z czytania swojego tekstu. Lecz choć rzeczywiście widać było u niego oznaki rosnącej złości, potulnie uległ namowom Pauli i Valerie. Obie go zapewniły, niezgodnie z prawdą, że całe towarzystwo nie może się doczekać, kiedy pozna jego dzieło.
Kamerdyner z lokajem się wycofali i przed bohaterem dnia otworzyła się scena. Jeszcze przez chwilę Joseph krzątał się po całym salonie, próbując ustawić sofę i krzesła stosownie do okazji, a Paula, która trzymała pod pachą maszynopis, podała go w końcu Roydonowi, mówiąc, że gdy nastąpi właściwy moment, ona sama bezbłędnie zagra swoją rolę.
Specjalnie dla autora ustawiono osobny stolik i krzesło, zasiadł więc na swoim miejscu, bardzo blady, lecz z wojowniczym zacięciem na twarzy. Chrząknął, Nathaniel zaś przerwał pełną wyczekiwania ciszę, prosząc Stephena o zapałkę.
Ten wyciągnął z kieszeni pudełko i podał je stryjowi, który zaczął przypalać fajkę. Pomiędzy kolejnymi zaciągnięciami ponaglał Roydona:
– No, niechże pan już zaczyna. Na co pan czeka?
– Robaczywe drzewo – zaczął dramatopisarz gardłowym głosem. – Sztuka w trzech aktach.
– Bardzo mocny tytuł – zauważył Mottisfont z uznaniem.
Roydon rzucił mu wdzięczne spojrzenie i kontynuował:
– Akt I. Miejscem akcji jest nieduża sypialnia w trzeciorzędnym pensjonacie. Łóżko ma stelaże z brązu, wysłużone sprężyny, przy stelażu w nogach brakuje dwóch mosiężnych gałek. Dywan jest wytarty, a tapeta ozdobiona różami w treliażach, związanymi niebieskimi wstążkami, w kilku miejscach jest poplamiona.
– Co to są za plamy? – zaciekawił się Stephen.
Roydon, który w ogóle się nad tym nie zastanawiał, popatrzył na niego z niechęcią i odparł:
– Jakie to ma znaczenie?
– Dla mnie nie ma żadnego, ale jeśli ich źródłem jest krew, powinien pan to wyraźnie zaznaczyć. Wtedy moja narzeczona będzie miała powód, żeby stąd wyjść. Jest bardzo wrażliwa.
– Nie, to nie są ślady krwi. To nie jest sztuka tego typu. Tapeta jest po prostu poplamiona.
– Zakładam, że z powodu wilgoci – zasugerowała Maud. – W СКАЧАТЬ