Godzina zagubionych słów. Natasza Socha
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Godzina zagubionych słów - Natasza Socha страница 6

Название: Godzina zagubionych słów

Автор: Natasza Socha

Издательство: PDW

Жанр: Короткие любовные романы

Серия:

isbn: 9788308071953

isbn:

СКАЧАТЬ Wrzuciła do garnka, posoliła, a pół godziny później nałożyła je sobie na talerz, patrząc, jak parują.

      Ostatnie ziemniaki, które kupiła Marianna. Zapewne Hinga, odmiana późna, skrobiowa, bulwy owalne, dość małe, skórka żółta, miąższ jasnożółty, kwiaty czerwono-fioletowe. Albo Bryza, smaczne, mączyste, ale trudne do przechowywania. Może dlatego miały trochę ziemisty posmak.

      Katarzyna zjadła do końca i dotknęła ręką brzegu pustego talerza. Był biały, ze szlaczkiem w różyczki i ze złotą obwódką. Matka używała tej zastawy tylko na wielkie okazje, ale kiedy te się skończyły, talerze przeniosła z pawlacza do kuchennych szafek, gdzie zamieszkały na stałe.

      „Wszystko jakoś powszednieje – powiedziała wtedy. – Nawet talerze straciły na swojej wyjątkowości. No, ale przynajmniej nie śpią w kartonie”.

      Katarzyna kiedyś bardzo je lubiła, ale z czasem wydawały jej się już tylko kiczowate. Teraz umyła jeden z nich, wytarła go do sucha i zapakowała w gazetę. A potem zabrała z szafek ryż, mąkę, cukier, płatki owsiane, sól i woreczek kaszy gryczanej. Postanowiła, że jutro zrobi ojcu zakupy i uzupełni zapasy. Te rzeczy jednak chciała ze sobą zabrać. Pewnie nikt nie brał po zmarłym kaszy gryczanej na pamiątkę, ale Katarzynie było to w zasadzie obojętne.

      – Tato, idę już. Wpadnę jutro, przyniosę ci coś do jedzenia i posprzątam lodówkę – powiedziała do ojca, ale on spojrzał na nią mało przytomnie.

      – Dobrze, bardzo dobrze – kiwnął głową i poprawił słuchawki na uszach.

      Czy on w ogóle przejął się śmiercią mamy? A może to taka jego obrona przed prawdą? Walczący z całym światem Bruce Willis, pościgi samochodów i szybka akcja, od której ciężko się oderwać? Równoległy świat, do którego na wszelki wypadek się przeniósł, żeby nie rozmyślać o tym prawdziwym?

      Katarzyna patrzyła jeszcze przez chwilę na ojca, ale on zdawał się jej nie zauważać. Wciągnęła kozaki i zdjęła z kaloryfera czapkę.

      Uśmiechnęła się. Przyjemnie było włożyć ją na głowę. Poczuć ciepło.

      To był naprawdę dobry pomysł z odkładaniem czapek i rękawiczek na kaloryfer. Od teraz już zawsze będzie tak robić.

      Dwudziesty trzeci grudnia. Wigilia Wigilii, dzień chyba jeszcze bardziej nasączony nadziejami niż sama Wigilia. Katarzyna obudziła się o piątej trzydzieści i choć za oknem było ciemno, wstała i poszła do kuchni. Zawsze zastanawiała się, jak wygląda czyjeś życie po śmierci najbliższej osoby. Jak można w poniedziałek być jeszcze córką, a we wtorek już półsierotą? W środę żoną, a w czwartek wdową? To było jakieś brutalnie kategoryczne.

      Usiadła przy białym drewnianym stole i postawiła przed sobą pusty kubek. Napiłaby się chętnie kawy, ale nie miała siły, żeby wstać i włączyć ekspres. Być może zjadłaby kawałek makowca, który Robert przywiózł od swojej matki, ale ciasto było w lodówce.

      Za daleko, pomyślała Katarzyna. Wyobraziła więc sobie tylko, jak je kroi, nakłada na biały talerz ze szlaczkiem w różyczki i złotą obwódką, a potem popija ciepłą kawą. Zegarek tykał cicho, kiedy jednak zaczęła się w niego wsłuchiwać, po jakimś czasie trudno było jej uwolnić się od tego dźwięku.

      Tik-tak. Tik-tak.

      Coraz głośniej.

      Coraz brutalniej.

      Katarzyna w końca wstała i zdjęła zegar ze ściany. Wyjęła ze środka dwie baterie i położyła je na stole. Zegar zamarł, nieco zaskoczony tym, co się stało, a ona znowu usiadła na krześle. Cisza wypełniła ją po brzegi, dokładnie tak jak powinna. Pozwalała spojrzeć na rzeczywistość nie tyle z poziomu umysłu, co raczej serca. A może i duszy, jeśli ktoś nie podważał jej istnienia. W jej głowie kłębiły się myśli, nieuporządkowane, chaotyczne. Próbowały przeistoczyć się w krzyk. Czasem, gdy im się to udawało, Katarzyna budziła się, wołając kogoś w środku nocy. Kompletnie nie panowała nad własnym strachem. Na szczęście na krzyk znalazły się odpowiednie pigułki.

      Teraz potrzebowała ciszy. Cisza uwalniała ją od balastu złych myśli, od niedobrych emocji i bólu, który powracał falami. Od wewnętrznego hałasu. Myślenie było pułapką, cisza – antidotum na nią. Teraz chciała być sama ze sobą, rezygnowała ze wszystkiego, nawet ze złudzeń, że czas można cofnąć i matka nie zje tych cholernych ciasteczek z sezamem. Po raz pierwszy od dawna nie potrzebowała żadnych słów. Ani tych neutralnych, ani pocieszenia. Znalazła wreszcie siłę, żeby odnaleźć się w ciszy.

      Katarzyna nie kupiła w tym roku choinki i zabroniła Robertowi w jakikolwiek sposób celebrować święta. Oczywiście jej nie posłuchał.

      – Wigilia to wieczór wspomnień, taki poetycko-refleksyjny kolaż. To może ci właśnie pomóc. Nie ma sensu udawać, że święta w tym roku nie przyjdą, że ominą nas szerokim łukiem, a Wigilia zostanie zawieszona. Odciśnij w niej wspomnienia matki. Przynajmniej spróbuj.

      Nie miała ochoty więcej go słuchać.

      – Śmierć jest częścią życia – dodał jeszcze, bo lubił mieć ostatnie słowo.

      Może w innych okolicznościach uznałaby to nawet za całkiem trafne spostrzeżenie, ale nie tym razem. Śmierć to śmierć, element niezależny, niezwiązany absolutnie z niczym, a już najmniej z życiem. Pojawia się znienacka i odcina dopływ tlenu. Tętno przestaje pulsować, a oczy, które tak chętnie rozglądają się wkoło, nagle stają się puste. Katarzyna poczuła podchodzącą do gardła wściekłość. Jak można tak po prostu za kogoś zadecydować? Bez pytania, bez uprzedzenia.

      Kiedy miała dwanaście lat, matka wysłała ją na kolonie. Po powrocie Katarzyna nie zastała już swojego dawnego pokoju. Był odnowiony i przemeblowany. Zniknęły stara szafa i łóżko, a w ich miejsce pojawiły się nowe meble. Zniknęły też stare lalki, misie i wielki pluszowy słoń, którego tata przywiózł jej kiedyś z Węgier. Katarzyna kompletnie nie wiedziała, jak zareagować. Chciało jej się płakać. Ktoś sprzątnął jej pokój, zabrał ulubione rzeczy i wprowadził nowy porządek.

      Teraz było podobnie.

      A przecież ludzie kochają stabilizację, nawet jeśli dotyczy tylko lalek w dziecięcym pokoju. Przyzwyczajenie. Nawyki. Szablony. Może to nudne i mało rozwojowe, ale własne. Nie wolno sprzątać za kogoś.

      – Nie śpisz? – Robert wszedł do kuchni, ale na Katarzynę nawet nie spojrzał.

      Nie odpowiedziała. Ostatnio coraz częściej wolała milczeć, widocznie nabrała już pewności, że słowa niczego nie zmienią. Robert nie umiał jej pocieszyć ani do niej dotrzeć i najwyraźniej miał już dość tej całej żałoby. Nie przypuszczał nawet, że milczenie Katarzyny jest dla niej czymś w rodzaju autoterapii. Obrażał się tylko i ostentacyjnie sam robił sobie pranie. Ciekawe, czy lubił Mariannę? Tak naprawdę łączyły ich stosunki poprawne, na granicy lekkiego zniecierpliwienia. Nie przepadał za jej częstymi odwiedzinami, co wielokrotnie podkreślał w rozmowach z Katarzyną. Ona też miała dość matki, która przez ostatnie lata niemal codziennie wpadała do nich bez zapowiedzi, jakby należało to do jej obowiązków. Jakby na jej liście zadań do wykonania było napisane: „zajrzeć do Katarzyny i Roberta”.

      – Śpię – odezwała się w końcu zaczepnie. – Śpię, więc СКАЧАТЬ