Godzina zagubionych słów. Natasza Socha
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Godzina zagubionych słów - Natasza Socha страница 5

Название: Godzina zagubionych słów

Автор: Natasza Socha

Издательство: PDW

Жанр: Короткие любовные романы

Серия:

isbn: 9788308071953

isbn:

СКАЧАТЬ niestety – bezradnie rozłożył ręce – było już za późno.

      Katarzyna nie odrywała od niego wzroku. Lekarz chrząknął trochę niepewnie i nerwowo potarł czoło. Najwyraźniej nie potrafił informować pacjentów o śmierci bliskich im osób, nie wiedział, jakich użyć słów i czy należy okazywać współczucie, czy tylko sucho i zwięźle przekazać wiadomość. Spod rozpiętego białego fartucha wystawała mu koszula w kratę. Czarno-zieloną. Katarzyna na moment skupiła się nawet na liczeniu guzików, a potem zaczęła dokładnie studiować buty lekarza. Sportowe, biało-niebieskie, z dziwną, trochę jakby napompowaną podeszwą. Pasowały do jasnych dżinsów z lekko wypchanymi kolanami.

      – Bardzo mi przykro, naprawdę – dodał jeszcze, a potem skinął głową i odszedł, nie odwracając się za siebie.

      Katarzyna stała przez chwilę na korytarzu, wpatrzona w oddalające się plecy lekarza, w jego biało-niebieskie buty i biały fartuch, a potem usiadła na podłodze i nie mogła zrozumieć, dlaczego wokół niej nagle zebrali się ludzie, dlaczego Robert tak prosi, żeby wstała i napiła się wody, i dlaczego wszystko nagle potwornie ją rozbolało.

      Podobno pierwsze objawy anafilaksji pojawiają się w ciągu kilku, kilkunastu minut od chwili zetknięcia z alergenem. Można wtedy poczuć silny niepokój, czasem towarzyszą temu stany lękowe, ucisk i ból głowy. Potem przychodzi szum w uszach, bladość, spadek ciśnienia krwi, przyspieszenie akcji serca i słabe tętno, a także silna duszność, wymioty, ból brzucha i biegunka. Katarzyna miała wrażenie, że przeżywa taki właśnie wstrząs. Tu i teraz. I że za moment umrze, i to będzie bardzo dobre podsumowanie tego, co się przed chwilą wydarzyło.

      Bo jeśli miały z matką inne zdanie niemal na każdy temat, to tylko śmierć mogłaby je w jakimś sensie pogodzić.

      Ciekawe, czy umiałyby normalnie i spokojnie rozmawiać po tej drugiej stronie. Czy świadomość, że już nie trzeba się starać, nie obowiązują żadne zasady, reguły ani normy, cokolwiek by zmieniła? Po śmierci nie nosi się butów, więc odpadłby problem ich czyszczenia. Człowiek pewnie nie odczuwa wtedy głodu, więc koniec z kupowaniem dyni i korzystaniem z jej dobrodziejstw. Nieistotne byłyby również brudne ręce i nieuczesane włosy. Niedomyte szyby i zbyt mało słodka masa do ciasta.

      Czy po śmierci wciąż by się kłóciły?

      Czy nadal próbowałyby postawić na swoim?

      Jeśli śmierć wszystko zrównuje, to chyba automatycznie znikają powody do sprzeczek, przekomarzań i zadrażnień.

      Katarzyna weszła do szpitalnej toalety i odkręciła kurek z zimną wodą. A potem spojrzała w lustro i dotarło do niej, że żadnej kłótni i tak już nie będzie. Bo tylko matka przeszła na drugą stronę i nawet gdyby chciała coś powiedzieć, to Katarzyna i tak już jej nie usłyszy.

      W mieszkaniu było przeraźliwie cicho. Ojciec tylko machnął córce ręką na przywitanie i poszedł do swojego pokoju, a w zasadzie usiadł w słuchawkach przed telewizorem i zatopił się w filmie. Szklana pułapka, ale Katarzyna nie pamiętała, która to część, zresztą wszystkie były do siebie podobne. Na ekranie pojawiła się zakrwawiona twarz Bruce’a Willisa i ojciec mruknął coś pod nosem. Widać było, że jest całkowicie pochłonięty akcją, więc cofnęła się do przedpokoju.

      Od śmierci Marianny minęły dwa tygodnie.

      I cztery godziny.

      Katarzyna stała przez kilka minut z zamkniętymi oczami, jakby czekała, aż matka wyjdzie z kuchni, każe jej powiesić płaszcz, a czapkę położyć na kaloryferze, bo na pewno jest wilgotna („to dobry patent, wielokrotnie testowany”).

      – Policzę do dziesięciu – wyszeptała pod nosem i zacisnęła powieki jeszcze mocniej. A potem dodała kolejne dziesięć. I obiecała sobie, że jeśli za chwilę usłyszy dźwięk kościelnych dzwonów, to Marianna faktycznie się pojawi. To nie było do końca uczciwe, bo zbliżała się osiemnasta i Katarzyna doskonale wiedziała, że za chwilę usłyszy sześć uderzeń dzwonu.

      Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć…

      Ale matki nadal nie było, więc się nie skrzywiła na widok zabłoconych kozaków. Nie powiedziała też Katarzynie, że ma umyć ręce, bo to właśnie na nich znajdują się najgorsze zarazki i drobnoustroje.

      Katarzyna odczekała jeszcze chwilę, westchnęła, otworzyła oczy, zdjęła buty, odwiesiła płaszcz, położyła czapkę na kaloryferze i poszła do łazienki. Zapaliła światło i oparła się plecami o zielone kafelki. Niewiele się tu zmieniło od trzydziestu lat. Mała, niewygodna wanna, w której ledwo dało się wyciągnąć nogi. Pralka, a nad nią półka z proszkiem i płynem do prania. W szafce z lustrem ciągle jeszcze stały kosmetyki matki. Krem półtłusty na noc, z nagietkiem. I nawilżający na dzień. Katarzyna odkręciła słoiczek i powąchała zawartość. Krem przyjemnie pachniał – świeżo, kwiatowo, trochę mlecznie. Była jeszcze pomadka w kolorze bladego różu, tonik aloesowy i zmywacz do paznokci. Waciki w przezroczystym pojemniku oraz zielony pumeks do stóp. Balsam do ciała, w połowie pusty, i dwa pilniczki do paznokci. Wszystkie przedmioty wyglądały tak, jakby za chwilę ktoś miał ich użyć, jakby tylko czekały na swój czas.

      Pomadka.

      Katarzyna przypomniała sobie, jak kilka miesięcy temu przypatrywała się matce, gdy ta krzątała się po kuchni. Obserwowała ją wtedy w milczeniu. Nie pamiętała już, kiedy Marianna ostatnio spontanicznie się uśmiechała. Nawet jej zmarszczki złagodniały, wyprasowane brakiem uśmiechu. Miała suchą, trochę pergaminową skórę, tęczówki w kolorze bladego nieba i wąskie, zaciśnięte usta. Czasami niemal zupełnie znikały, więc Katarzyna szybko zadawała jakieś pytanie, żeby te usta znowu się pojawiły. I by matka mogła dalej mówić. Od bardzo dawna ich nie malowała, podobnie jak rzęs. Kiedyś lubiła pomadki we wszystkich odcieniach różu, miała ich całkiem sporą kolekcję, ale to musiało być dawno temu. Potem została tylko ta jedna, bladoróżowa, prawie nietknięta. Chociaż Katarzyna miała wrażenie, że ostatnio twarz matki jakby trochę odżyła… Ale może to było tylko złudzenie.

      Katarzyna ostrożnie odstawiła słoiczek z kremem, szminkę w złotym opakowaniu i docisnęła zakrętkę toniku. Poprawiła pumeks i pilniczki, dotknęła butelki z balsamem. Nie wiedziała, czy powinna to wszystko wyrzucić, schować, czy może jednak zostawić. Bała się, że pozbycie się tych kosmetyków będzie jakąś ostatecznością, choć przecież najgorsze już się wydarzyło. Zamknęła szafkę i położyła rękę na lustrze. Matka byłaby zła. Nie lubiła, gdy ktoś zostawiał na nim swoje odciski, złościły ją zwłaszcza ślady po paście do zębów.

      „Kasiu, proszę natychmiast tu przyjść i wyczyścić lustro. Dokręć też tubkę z pastą i wytrzyj szczoteczkę do sucha” – te zdania słyszała, kiedy miała siedem, dziewięć, a nawet szesnaście lat. W zasadzie przez pół życia musiała polerować lustro, chociaż zawsze starała się nie chlapać pastą podczas mycia zębów.

      „Zmieszaj ocet z wodą w proporcji pół na pół”.

      Nie znosiła zapachu octu, ale raz w tygodniu dokładnie myła nim nie tylko łazienkowe lustro, ale również to w korytarzu i w szafie, w pokoju matki.

      Żadnych smug. Smugi były nieakceptowalne.

      Tym razem zostawiła jednak na lustrze odcisk swojej dłoni i poszła do kuchni. Tam również ciągle była Marianna. Jej zapach, sposób ustawiania pojemników z ryżem, mąką СКАЧАТЬ