Zgromadzenie, Tom III Ulubienica. Joanna Jarczyk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zgromadzenie, Tom III Ulubienica - Joanna Jarczyk страница 3

Название: Zgromadzenie, Tom III Ulubienica

Автор: Joanna Jarczyk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-8219-063-2

isbn:

СКАЧАТЬ wlepia w niego podejrzliwe spojrzenie. Nabrał powietrza, a potem zadał pytanie bardzo cicho:

      – Ty i Catherine… Jesteście… razem?

      Tego Damien się nie spodziewał. W pierwszej chwili wziął wdech, żeby odpowiedzieć, ale jednak coś go powstrzymało. Poczuł ucisk w klatce piersiowej, bo właściwie nie znał odpowiedzi na to pytanie.

      – Sorry, stary, może nie powinienem…

      – Nie, Louis, w porządku. Po prostu… – Zawiesił się, więc Daquin dokończył za niego:

      – To ciężkie do określenia.

      – Tak, właśnie.

      Zagapił się na Louisa, potem spojrzał w stronę korytarza, jakby sprawdzając, czy w domu nadal byli sami, aż złapał szklankę z herbatą i odparł cicho:

      – Zakochałem się w niej. I wiem, że Catherine też coś do mnie czuje, ale… Nie wiem, czy to może być to samo. Rozumiesz?

      Daquin potwierdził skinieniem głowy. Doskonale rozumiał i to martwiło ich obu. Bo czy Łowczyni może prawdziwie kochać?

      ***

      Było już późno i powinna była wracać. Księżyc wyłaniał się zza chmur, oświetlając jej drogę do domu. To słowo, „dom”, które rozbrzmiewało w jej głowie, sprawiało niemal, że czuła się jak normalny człowiek. Nie musiała nosić kaptura ani chusty na twarzy. Na sobie miała stary dres pożyczony od Damiena, a włosy splotła w byle jakiego koka. Gdyby ktoś nagle wyłonił się na leśnej ścieżce i stanął z nią w oko w oko, pomyślałby, że jest zwykłą kobietą, która wybrała się na wieczorny spacer. Ale gdyby tylko oddalili się od siebie, ta rzekomo zwykła kobieta zniknęłaby mu z oczu, niczym zjawa, która raz pojawia się, raz ginie w powietrzu.

      Nic nie zmieni tego, że w jej żyłach płynie łowcza moc. Mogła udawać, starać się być prawdziwym człowiekiem, mogła próbować naśladować Damiena w różnych zachowaniach. Ale jednak Catherine nigdy nie będzie mogła swobodnie wędrować ulicami miasteczka, nigdy nie porozmawia o beztroskach życia z zupełnie przypadkowymi ludźmi, nigdy nawet nie będzie mogła pójść do pracy. Bo nie przestanie być Łowczynią.

      Na ścieżce prowadzącej do domu Stróża znalazła się stosunkowo szybko. Już stamtąd widziała Damiena, który wyglądał przez okno. Przyspieszyła kroku. Przypuszczała, że Louis już dawno sobie poszedł i cieszyła się z tego faktu. Nie miała zamiaru udawać, że go lubi. Mogła co najwyżej tolerować jego obecność.

      Dom był otwarty. Już w przedsionku kątem oka dostrzegła mężczyznę. Damien stał w korytarzu z miną, jakby czekał na swoje nieposłuszne dziecko, które wróciło o wiele później, niż powinno. Ale ona nie była dzieckiem.

      – Jesteś w końcu.

      – Martwiłeś się? – zapytała, wchodząc dalej.

      – Oczywiście. Długo cię nie było.

      – Lubię spacery. – Wzruszyła ramionami, po czym minęła Damiena i udała się do kuchni.

      Rimet włożył ręce do kieszeni i poszedł za nią. Nie powinien się spodziewać tłumaczeń z jej strony, a jednak chciał wiedzieć, gdzie była, bo zwyczajne martwił się o… swoją dziewczynę? Pytanie Louisa zbiło go z tropu, dodatkowo dołożyło kolejnych myśli. Jego związek z Catherine na pewno nie należał do typowych. Właściwie był czymś, co nie powinno nawet istnieć. Usiadł przy stole i zaczął ją obserwować.

      Nalała sobie gorącej herbaty, którą niedawno przygotował, a później objęła kubek i oparła się o kuchenny blat. Kotka, która jeszcze przed chwilą spała na krześle, zeskoczyła i zaczęła ocierać się o jej nogi, wyginając przy tym swój rudy grzbiet.

      – Widzisz, nawet Kulka stęskniła się za tobą – zagadał.

      – Raczej za porcją szynki, którą zawsze ode mnie dostaje.

      Zaśmiał się, przyznając jej rację. Catherine ostrożnie upiła łyk herbaty, a potem zwróciła się do kotki:

      – Damien cię nie karmi, co?

      Ta jakby w odpowiedzi miauknęła, a potem znów zaczęła się łasić.

      – Hej, to nieprawda! Dostaje tyle, ile powinna, a nawet za dużo.

      – Co za kłamczuch, głodzi cię, prawda? – Podeszła do lodówki, a zwierzak wydał z siebie pełen rozpaczy głos. – Tak, wiem. Dobrze, że masz teraz mnie.

      – No jasne. Jak tak dalej pójdzie, będę jej musiał zmienić imię na Kula.

      – Nie słuchaj go, to ci nie grozi.

      Łowczyni wyjęła dwa plasterki szynki i podała kotu pod pyszczek. Spojrzała przy tym na mężczyznę ze zwycięskim uśmieszkiem.

      – Lepiej ty coś zjedz.

      – Nie jestem głodna.

      Pogłaskała grzbiet rudzielca, a później znów objęła gorący kubek, stając niemal naprzeciw Damiena.

      – Poza tym muszę zrobić miejsce na jutrzejsze potrawy. Skoro ma być ich aż dwanaście…

      – Ale zjemy je dopiero wieczorem.

      – Zawsze jest ich tyle?

      – Tak. Chleb również się w to wlicza, także spokojnie. To symboliczne znaczenie.

      Skinęła głową i upiła kolejny łyk. Nigdy nie obchodziła świąt, przynajmniej ich nie pamiętała, jednak mniej więcej wiedziała, jak wyglądało to u ludzi. Podczas każdej wigilijnej nocy chodziła do miasteczka obserwować ich zwyczaje. Była ciekawa tego, co robią, dlaczego wszyscy są tacy szczęśliwi. Ale robiła to nie tylko ze zwykłej ciekawości. W tych szczególnych dla ludzi dniach Balthazar był chodzącą bombą, która mogła wybuchnąć w każdej chwili. Lepiej nie pokazywać mu się na oczy.

      – Nie powinieneś być jutro z rodziną? – zadała nagle pytanie i zobaczyła, jak twarz Damiena diametralnie się zmienia.

      Tak jak przypuszczała wcześniej, coś było nie w porządku. Nie bez powodu mężczyzna nigdy nie wspominał o rodzicach czy kimkolwiek innym z rodziny. Tym razem to ona weszła na niepewny grunt, ale nie zamierzała się z niego wycofać.

      – Tak się składa, że nie mam żadnej rodziny. Dziadkowie zmarli dawno temu, kontakty z ciotkami i wujkami się urwały. Kuzynostwa też nie mam…

      – A rodzice?

      Rimet poprawił się na krześle. Unikał jej wzroku i Catherine doskonale wiedziała, co to oznaczało.

      – Odeszli ode mnie kilka lat temu.

      – Przez Łowców?

      – Podobno. Louis był już wtedy Stróżem. Powiedział mi, że obojgu zabrano cnotę miłości, więc… – urwał. – Chyba tak to musiało się skończyć.

      – Wystarczy zabrać tylko miłość. СКАЧАТЬ