Czy mogę mówić ci mamo. Agata Komorowska
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czy mogę mówić ci mamo - Agata Komorowska страница 19

Название: Czy mogę mówić ci mamo

Автор: Agata Komorowska

Издательство: PDW

Жанр: Современная зарубежная литература

Серия:

isbn: 9788381775281

isbn:

СКАЧАТЬ procedury adopcyjne i od czterech lat wychowuję adoptowaną córeczkę.

      Wysłałam gruby plik dokumentów i w napięciu czekałam na odpowiedź lub na wyznaczenie terminu rozprawy. W warszawskim sądzie nie ma szans na szybki termin, ale poza Warszawą, gdzie były już dokumenty Michała, owszem. Nadzieja nieśmiało się tliła. Może jakimś cudem się uda.

      Rozdział 8

      Ławka

      Nadszedł długi weekend czerwcowy. Mieliśmy wykupiony wyjazd do stadniny koni w Beskidach. Michał nie mógł z nami jechać. Jego mama nie wystąpiła do sądu o urlopowanie, więc nie mogła mi przekazać opieki nad Michałem. Siostra dyrektor nie chciała więcej ze mną rozmawiać. Sąd milczał. Miałam dylemat, czy powinnam jechać z pozostałymi dziećmi, czy zostać z Michałem. Michał nalegał, żebyśmy nie rezygnowali. Okazało się, że tylko on został w domu dziecka, pozostałe dzieci pojechały do swoich rodzin.

      Było mi strasznie przykro, nie mogłam jednak nic więcej zdziałać. Zdecydowałam się więc wynagrodzić mu to rozczarowanie i powierzyłam klucze do mieszkania. Poprosiłam, żeby się nim opiekował, karmił koty i czuł się jak u siebie w domu. Znajomi pukali się w głowę. Niektórzy snuli wizje ograbionego mieszkania i codziennych libacji alkoholowych. Ja jednak postanowiłam zaufać swojej intuicji. Uznałam, że jeśli chcę, żeby Michał mi ufał, to ja pierwsza muszę zaufać jemu.

      Nie zawiódł. Wręcz przeciwnie, byłam zdumiona, kiedy wróciłam do wysprzątanego mieszkania i zadowolonych kotów. „Kochany chłopak” – pomyślałam z rozczuleniem.

      Zaraz po powrocie ruszyłam do dalszej walki. Codziennie dzwoniłam do sądu i pytałam o naszą sprawę. Okazało się, że muszę uzupełnić dokumenty i podać numer akt sprawy Michała. On miał już grubą teczkę i długą historię najróżniejszych spraw, ale niby z jakiej okazji miałam znać ich numery. Nie mogłam przecież zadzwonić do siostry dyrektor i zapytać wprost. Musiałam to jakoś obejść. Udało się za pośrednictwem kibicującej nam opiekunki z domu dziecka, którą z duszą na ramieniu wtajemniczyłam w nasze plany.

      Musiałam również dostarczyć swój aktualny akt urodzenia. „Akt urodzenia rzecz prosta” – pomyślałam, bo zawsze wystarczyła jedna wizyta w urzędzie stanu cywilnego i wychodziło się z dokumentem w ręku. Nie tym razem. Dostałam kartkę, z którą miałam zgłosić się po odbiór. Na kartce data: siódmy sierpnia. Rozprawa wyznaczona była na dwudziestego piątego lipca. Zrobiło mi się słabo. Pytam więc urzędniczkę o ten absurdalny termin, bo kiedyś dostawałam akty urodzenia od ręki, a teraz tyle czekania?

      – Niestety, wprowadzany jest nowy scentralizowany system i wszystkie akty urodzenia polskich obywateli są na nowo do niego wklepywane – poinformowała sympatyczna pani. – Proszę zadzwonić pod ten numer – wręczyła mi kolejną kartkę – i zapytać, czy da się coś przyspieszyć.

      Roztrzęsiona wróciłam do samochodu i wstukałam numer. Po paru sygnałach odebrała zmęczona kobieta. Ze łzami w głosie opowiedziałam moją historię.

      – Wiem, że państwo mają teraz mnóstwo pracy z wpisywaniem wszystkich aktów urodzenia do systemu… – Naprawdę jej współczułam, ale liczyłam, że i ona zrozumie moją sytuację.

      – Nawet pani nie wie jak dużo! My pracujemy nawet w weekendy! – zaczęła żalić się urzędniczka.

      Wyraziłam głębokie i szczere wyrazy współczucia, po czym spytałam, czy w tej wyjątkowej sytuacji jest szansa na wcześniejsze wydanie mojego aktu. Ku mojemu zdumieniu kazała mi wrócić tam, skąd przed chwilą wyszłam, a sama w tym czasie miała wykonać magiczny telefon. Wyskoczyłam z samochodu i pognałam z powrotem do urzędu.

      Był czwartek. Akt miał być gotowy do odbioru w najbliższy wtorek. Doświadczyłam cudu! Jak się później okazało, miał to być jeden z wielu niezwykłych cudów, które towarzyszyły mi przy tej sprawie.

      Życie toczyło się równoległym torem. Codziennie zaprowadzałam Adę do przedszkola, odprowadzałam Krystiana na autobus, który przewozi dzieci niepełnosprawne, i zawoziłam Aleksa i Michała do gimnazjum. Michał przychodził do nas zaraz po szkole i wracał do placówki dopiero na dwudziestą. Odstępstwami od tej reguły były dni, kiedy miał karę i zakaz wychodzenia. Zgodnie ze stanowiskiem siostry dyrektor nie pojechał na zieloną szkołę. W ramach buntu nie chodził w tym czasie na lekcje. Moje prośby na nic się zdały. Napisał:

      „Nie będę chodził do szkoły tylko dlatego, że siostra była na mnie zła i nie puściła mnie na wycieczkę. I nie dość, że nie pojechałem, to jeszcze mam chodzić w tym czasie do jakiejś innej klasy. I jeszcze dzisiaj wychowawczynie w domu dziecka zabrały wszystkich oprócz mnie na jakiś piknik. Pojechałem do kolegi, bo nie chcę być sam”.

      Tym sposobem siostra zrealizowała własną przepowiednię i Michał faktycznie obniżył sobie frekwencję. Szlag mnie trafiał, ale nie mogłam nic zrobić.

      Michał uczestniczył w naszym życiu rodzinnym, a ja w jego życiu szkolnym. Cały czas mówił do mnie „pani”. Zaproponowałam więc, żeby zmienił to na „ciociu”. Ucieszył się i od tego dnia byłam „ciocią”.

      Wakacje zbliżały się wielkimi krokami. Nasz sierpniowy wyjazd był nadal pod znakiem zapytania, natomiast Michał bardzo liczył na wyjazd z domu dziecka na lipcowe kolonie na Słowację. W poprzednie wakacje poznał tam dziewczynę i nie mógł się doczekać, żeby znowu ją zobaczyć.

      Któregoś dnia napisał:

      „Może lepiej zrezygnujmy z tej rodziny zastępczej”.

      „Co??????????? Dlaczego?”.

      Stanęłam jak wryta na środku alejki w Biedronce. Wózek tuż za mną gwałtownie zahamował, a jego właściciel wysłał niewybredny komentarz pod moim adresem.

      „No bo ta siostra już przesadza. Od czasu cioci rozmowy z nią zaczęła być taka niemiła i teraz w dodatku nie pozwoliła mi jechać na kolonie, a wiedziała, że mi na nich mega zależy”.

      Już wcześniej rozmawialiśmy o tym wyjeździe. Był nawet pomysł, żebym wykupiła go również Aleksowi i wtedy mogliby pojechać razem.

      „Michał, ta kobieta ma problem, nie Ty. Wiem, że ona próbuje Cię złamać, zniechęcić, ale nie daj się”.

      „Ona się na mnie wyżywa! Nic jej nie zrobiłem, a ona nie pozwoliła mi jechać na kolonie, na które czekałem cały rok”.

      „Kiedy miały być te kolonie?”.

      „Ósmego lipca”.

      W sytuacjach kryzysowych zwykle przechodzę do konkretów.

      „A z jakiego powodu Ci nie pozwala?”.

      „Ona nie powiedziała mi wprost, że nie jadę, tylko nie dała mi propozycji wyjazdu, a Arturowi tak. W ubiegłym roku byliśmy razem i to były moje najlepsze wakacje. U nas jest tak, że siostra zaprasza do siebie tych, którym proponuje wyjazd. Przyszła wczoraj do nas, zawołała tylko Artura i jemu powiedziała. Mnie nie zaprosiła, czyli nie jadę”.

      „A dlaczego nie można jej po prostu zapytać?”. To wydawało mi się najprostsze i najbardziej logiczne rozwiązanie.

      „Bo będzie krzyczała” СКАЧАТЬ