Nigdy dość. Mózg a uzależnienia. Judith Grisel
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nigdy dość. Mózg a uzależnienia - Judith Grisel страница 12

Название: Nigdy dość. Mózg a uzależnienia

Автор: Judith Grisel

Издательство: PDW

Жанр: Медицина

Серия: Poradniki

isbn: 9788381887403

isbn:

СКАЧАТЬ kilku tygodniach od odstawienia) osoba uzależniona jest celowo wystawiana na działanie sygnałów, które zwykle wiązały się u niej z sięganiem po substancję psychoaktywną, teraz jednak towarzyszy im pomocny, terapeutyczny kontekst. Widok zrolowanych banknotów, wciąganie płynu do strzykawki, przeżycie rozczarowującego dnia z początku mogą wywoływać poważne efekty fizjologiczne i psychologiczne, takie jak zmiany tętna, temperatury ciała i nastroju, ale przy ciągłym wysyłaniu sygnałów (i niedostarczaniu substancji) reakcje wskazujące na pojawienie się procesu b zaczynają słabnąć i ostatecznie zanikają. Tak więc można z czasem stłumić głód substancji, kiedy mózg na powrót się zaadaptuje, ale tym razem do sygnałów niemających walorów predykcyjnych.

      Uzależnienie jako konsekwencja normalnego funkcjonowania mózgu

      Uzależnienie różni się pod wieloma względami od szeroko rozumianych chorób, z którym to faktem oswajałam się latami. Sądziłam wprawdzie – i nadal sądzę – że jest to zaburzenie mózgu, ale nie takie jak guz albo choroba Alzheimera. Obie te choroby mogą być jednoznacznie zdiagnozowanie na podstawie rozpoznania specyficznych zmian komórkowych. Jeszcze łatwiej ocenić cukrzycę albo wysokie stężenie cholesterolu – wystarczy zwykła analiza krwi – otyłość zaś można stwierdzić na podstawie wskaźnika masy ciała. Nie ma natomiast żadnych jasno sprecyzowanych testów rozstrzygających, czy ktoś jest lub nie jest uzależniony, i oprócz tego, że diagnoza bywa mętna, ten brak czytelności utrudnia wysiłki mające na celu wyleczenie choroby. Usunięcie guza mózgu lub innych niewłaściwych struktur, przywrócenie właściwej reakcji insulinowej albo zrzucenie nadwagi sprawia, że można wyleczyć powiązane z tym choroby. W przypadku uzależnienia – czyli w istocie zaburzeń myśli, emocji i zachowania wynikających z rozległych adaptacji w licznych obwodach mózgowych – wyleczenie jest mało prawdopodobne, no chyba że się usunie większość istoty szarej. Nieustępliwość uzależnienia jest równie oczywista dla badaczy i lekarzy praktyków, jak dla osób uzależnionych. Jestem „czysta” od ponad trzydziestu lat, a tak naprawdę umiar do dziś nie jest dla mnie atrakcyjny. Często słyszę pytanie, czy nie jest mi żal, że nie mogę wypić kieliszka wina albo zapalić jointa, ale to wcale nie tak, że miałabym ochotę na tylko jeden kieliszek albo lekki odlot; chciałabym wypić całą butelkę i wypalić całą torebkę, a potem chętnie wypiłabym i wypaliła jeszcze więcej i jednego, i drugiego. Tekst pewnego utworu psychodelicznego zespołu Greatful Dead dowodzi, że „za dużo wszystkiego to akurat tyle, ile trzeba”, ale jak się okazało dla autora słów Jerry’ego Garcii i założę się, że dla wielu ludzi, za dużo to wciąż nie dość. Innymi słowy, gdyby ktoś przypadkiem wynalazł pigułkę, która wyleczyłaby moją skłonną do uzależnień naturę, to brałabym codziennie dwie.

      Istnieje sporo czynników współodpowiedzialnych za tendencję do braku umiaru, ale ostatecznie moje zachowanie jest ekstremalne, ponieważ bodźce (czyli substancje psychoaktywne) mają tak potężny wpływ na mnie w porównaniu z bodźcami naturalnymi. Układ nerwowy osoby uzależnionej zachowuje się normalnie i przewidywalnie w reakcji na takie istotne dane wejściowe i uzależnienie jest tego naturalną konsekwencją. I raczej nie zapobiegnie mu nic oprócz uniemożliwienia mózgowi uczenia się i zapamiętywania. To z kolei popsułoby osiągnięcie celu, ponieważ ktoś taki mógłby doznawać odurzenia tylko wtedy, gdyby nie zdawał sobie z niego sprawy.

      Większość z nas dostrzeże tu ironię. Osoby uzależnione nie sięgają po substancje regularnie, ponieważ są uzależnione; są uzależnione, ponieważ sięgają po nie regularnie i zażywają je w dużych ilościach. Niefrasobliwe nawyki tak zwanych normalnych ludzi, którzy nie dopijają drinka, wciągają kilka kresek w piątkowy wieczór albo okazjonalnie wypalają papierosa ze znajomymi, są uderzająco odmienne od nawyków osób uzależnionych. Wprawdzie u niedzielnych amatorów substancji psychoaktywnych też dochodzi do adaptacji, ale zasadniczo jest ona nieuchwytna, ponieważ sięgają po te substancje nieregularnie i ograniczają się do niewielkich dawek.

      Pod koniec drugiego roku swojego „czystego” życia zgłosiłam się na ochotnika do pracy w laboratorium mojego wykładowcy biopsychologii, bo chciałam zdobyć jakieś doświadczenie w prowadzeniu badań naukowych. Do moich codziennych zadań należało podawanie eksperymentalnego leku do otrzewnej badanych szczurów. Otrzewna to worek luźno ograniczający narządy jamy brzusznej i standardowa procedura polega na tym, że delikatnie ujmuje się szczura w jedną rękę, a drugą wsuwa się igłę i cofając tłok, wytwarza się ujemne ciśnienie w strzykawce, aby się upewnić, że wstrzykiwana substancja nie jest podawana bezpośrednio do naczynia krwionośnego. Myślałam, że w pełni wyzbyłam się wszelkich własnych skojarzeń z igłami, bo wykonałam do tego czasu setki zastrzyków, ale pewnego dnia, kiedy wysunęłam tłok strzykawki i zobaczyłam, że wypełnia się krwią, usłyszałam donośne dzwonienie w uszach i poczułam ten charakterystyczny posmak, który towarzyszył wsączaniu się kokainy do mojej żyły. Minęły lata, odkąd zrobiłam sobie ostatni zastrzyk, kontekst był zupełnie inny i w tamtym momencie ani trochę nie chciałam sięgać po narkotyk, a jednak sam widok krwi wypełniającej strzykawkę spowodował u mnie natychmiastową reakcję. Pozwoliłam innemu laborantowi dokończyć pracę, a sama wróciłam do akademika. Otrzeźwiona przez zdumiewającą siłę pamięci.

      3

      Jeden słuszny przykład: THC

      Gdyby rok cały

      Składał się ze świąt

      Zabawa byłaby nudna jak praca,

      Lecz cały urok świąt

      W tym, że ich mało,

      Najmilsze jest więc to,

      Co niepowszednie15.

William Szekspir, Henryk IV, cz. 1

      Ulubiona substancja

      Przez te wszystkie lata od dnia, gdy napiłam się wina w piwnicy koleżanki, aż do czasów, gdy przestałam brać i wytrzeźwiałam, korzystałam z wszelkich okazji, dzięki którym mogłam pić i ćpać. Ludzie często pytają o „ulubioną substancję”, ale dla mnie to mało zrozumiałe pojęcie. Ja i całe rzesze takich jak ja zasadniczo sięgną po wszystko, zależnie od okoliczności. Prawdę powiedziawszy, brałam wszystko jak leci, czasami w seriach, czasami wszystko naraz; nie byłam wybredna. Zdarzały się wybory toksyczne, zdarzały głupie albo bezsensowne, bywało też, że niektóre substancje okazywały się fantastyczne. Gdyby jednak sformułować pytanie w taki sposób: „Wybierasz się na bezludną wyspę, by spędzić tam resztę życia, i możesz wziąć tylko jedną substancję psychoaktywną: co by to było?”, bez namysłu wybrałabym nieograniczone dostawy trawki (i odrobiny nasion na wszelki wypadek). Miałam znajomą, która zauważyła słusznie któregoś razu, że kopcę marihuanę jak komin. Od pierwszych pysznych „buchów” z fajki wodnej aż po ostatniego jointa uwielbiałam ten smak, zapach i bajeczne działanie, które niczym bufor odgradzało mnie od nieprzyjemnej konieczności wchodzenia w interakcje z innymi ludźmi i wypełniania codziennych obowiązków, a jednocześnie obiecywało coś nowego i lśniącego pośród nieciekawej teraźniejszości. Ten narkotyk, niczym antidotum na nudę, sprawiał, że wszystko stawało się interesujące, a czas i przestrzeń zachwycały, zamiast zagrażać. Będąc introwertyczką, uwielbiałam spędzać całe godziny na plaży, gdzie kompletnie zaćpana szukałam muszelek i wsłuchiwałam się w pluskanie fal, w taki oto absorbujący sposób zabijając czas.

      Nie chcę się tutaj rozwodzić, ale pod wieloma względami mój związek z tym narkotykiem zaliczał się do najczystszych i najcudowniejszych związków w moim СКАЧАТЬ



<p>15</p>

Przeł. St. Barańczak, Znak, Kraków 1998 (przyp. tłum.).