Название: Otwarte drzwi
Автор: Marta Maciaszek
Издательство: OSDW Azymut
Жанр: Крутой детектив
isbn: 978-83-8147-802-1
isbn:
Święta Bożego Narodzenia były za kilka dni i pragnąłem spędzić je ze swoją rodziną i Emilie. Razem usiedlibyśmy do stołu, aby zatrzymać się na chwilę, odpocząć, pomilczeć. Moja matka na pewno zatroszczyłaby się o każdy detal na stole, kilka razy kazałaby mi sprawdzać, czy kapusta nie jest za twarda. Ojciec trzy razy wchodziłby na krzesło, by upewniać się, że żyrandol lśni w świetle choinki i co chwilę podchodziłby do niej i przewieszał bombki z jednego miejsca na drugie. Myślę, że my wtedy uśmiechalibyśmy się pod nosem, nie przeszkadzając im w swoich zajęciach. Postanowiłem przygotować dla Emilie Wigilię. Po polsku. Wiedziałem, że aby mogła poczuć choć odrobinę naszego rodzinnego klimatu, muszę być poddenerwowany jak matka, drobiazgowy jak ojciec i patrzeć na ten dzień z nutką dystansu, tak jak robiłem to kiedyś w naszym domu.
Wyrwałem kartkę z zeszytu, w którym pisałem, i zatytułowałem ją „lista zakupów”, a pod spodem w kolumnie zacząłem pisać, co muszę kupić:
Mąka
Mak
Karp
Śledzie
Ziemniaki
Masło
Kapusta
Choinka
Opłatek
Stojąca u progu mojego domu Emilie miała na sobie wełniane palto z futrzanym kołnierzem. Takie samo ozdabiało przykrywającą jej głowę czapkę. Wyglądała pięknie. Jej twarz była rumiana. Patrząc na jej czerwony nos, stwierdziłem, że musiała nieźle zmarznąć.
– Zapraszam – powiedziałem uprzejmie. – Powieszę pani płaszcz.
– Dziękuję.
– Wygląda pani olśniewająco – rzuciłem komplement, patrząc na jej krótką spódnicę ledwie zakrywającą uda.
– Ty też nie najgorzej – zażartowała.
Miałem na sobie ciemnozielony krawat, który znalazłem w rzeczach ojca, i białą koszulę. Wydawało mi się, że wyprasowałem ją idealnie, ale znając moją matkę, znalazłaby na niej z piętnaście zagnieceń w różnych miejscach i kazała prasować od nowa. Emilie, kierując się w głąb mieszkania, spojrzała na choinkę. Choć leżał już pod nią zapakowany w czerwony papier prezent dla niej, to drzewko wciąż nie miało na sobie wszystkich bombek. Widząc to, Emilie podeszła do jednego z pudełek i wyciągnęła plastikowego muchomora:
– Mogę ci pomóc?
– Nie wiem, czy potrafisz – zażartowałem, bo przypomniał mi się coroczny rytuał ubierania choinki przez ojca.
– Mogę?
– Pewnie – odpowiedziałem i sięgnąłem do pudełka, wyciągając z niego złotą szyszkę.
– A to co? – zapytała po chwili, kucając obok prezentu.
– Jak to co? Prezent dla ciebie.
– Dzisiaj? – zdziwiła się Emilie.
– W polskiej tradycji prezenty dostaje się w wieczór wigilijny.
– Co jest w środku? – zapytała, a potem dodała: – Ale ja nie mam dla ciebie prezentu.
– No właśnie jak tylko cię zobaczyłem, to się zastanawiałem, czy nie odprawić cię z kwitkiem, skoro przyszłaś bez prezentu.
– A czy przypadkiem to nie Mikołaj przynosi prezenty?
– No tak. Mikołaj był chwilę przed tobą i zostawił to dla ciebie.
– Mogę? – zapytała, pokazując palcem na pudełko.
– Prezenty otwiera się dopiero po kolacji – powiedziałem, mając nadzieję, że to ją zawstydzi i wróci do wieszania ozdób na choince.
– To może zaczniemy już jeść. Jestem taaaka głodna. – Dziewczyna się uśmiechnęła, nie spuszczając wzroku z prezentu.
Emilie była u mnie w domu w wigilijny wieczór od zaledwie kilku minut, a ja już wiedziałem, że te święta będą zupełnie inne od tych, które spędzałem razem z rodzicami.
– Możesz otworzyć – powiedziałem, chcąc jak najszybciej zobaczyć minę małej dziewczynki otwierającej prezent. Jej ciekawość, podekscytowanie, błyszczące oczy. Chciałem odnaleźć w niej choć przez chwilę tamtą Emilie z moich wizji, gdy miała dziesięć lat.
– A co to? A do czego? Gra? – pytała, kiedy zajrzała do pudełka.
Patrzyłem na nią chwilę, zanim odpowiedziałem:
– Gra. Sam ją zrobiłem. Nazwałem ją „Droga do domu”.
– Dobre. Chciałeś udowodnić, że masz talent i te samolociki na twoich półkach na pewno nie są ze sklepu, co?
– Bystra jesteś. – Zaśmiałem się. – Pogramy po kolacji. Mówiłaś, że jesteś taaaka głodna – przedrzeźniłem ją.
Choinka wyglądała pięknie. Mieniła się na czerwono, zielono i złoto. Zapalone jasne lampki odbijały się kolorami na błyszczących bombkach. Szyszki, muchomory i pajacyki przypominały mi przeszłość, kiedy wieczór wigilijny spędzałem z matką i ojcem, a rumiana twarz Emilie dawała garstkę nadziei na szczęśliwą przyszłość.
– Chodź, zrobię ci zdjęcie przy choince – zaproponowała Emilie, wyciągając z leżącej na fotelu torebki aparat fotograficzny.
– Błagam cię, nie cierpię zdjęć z choinką – powiedziałem i usiadłem za stołem.
– Czemu? – Miała minę skwaszonej małej dziewczynki, która nie rozumiała, dlaczego po zjedzeniu całej torby cukierków nie mogła dostać następnej.
– Pieroga? – zapytałem, stawiając na stole lepione przeze mnie pierogi z kapustą.
– Niezłe – powiedziała, gdy pierwszy kęs znalazł się w jej ustach. Tak jak ja widelcem podzieliła pieroga na pół. Starała się też rozdzielić kapustę, ale po chwili dała sobie spokój.
– Może ryby w galarecie?
– Poproszę. Sam ją zrobiłeś?
– Moja matka zostawiła mi zeszyt z przepisami na polskie potrawy.
– Rozumiem – powiedziała smutno Emilie, jakby wiedziała wszystko o moim powrocie do domu, w którym wcześniej mieszkałem z moimi rodzicami, o tym, że nie widziałem ich od kilku lat, bo zostawili mnie bez pożegnania, a jedyne, co mi po nich zostało, to stary dom, wspomnienia i zeszyt z przepisami polskiej kuchni i nadzieją, że kiedyś znowu ich zobaczę.
– Moja СКАЧАТЬ