Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Otwarte drzwi - Marta Maciaszek страница 21

Название: Otwarte drzwi

Автор: Marta Maciaszek

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8147-802-1

isbn:

СКАЧАТЬ podwójnie.

      – Zaraz cię dogonię. A w ogóle to na czym polega ta gra? Na wykonywaniu tych durnych zadań?

      – Na dojściu do mety. I ja tam będę pierwszy, bo coś nie masz dziś szczęścia. – Zaśmiałem się, patrząc, jak Emilie miesza w zamkniętej dłoni kostkę, licząc na to, że wyrzuci odpowiednią ilość, aby mnie prześcignąć i nie upolować jakiegoś głupiego zadania.

      – Gdzie ta meta? – zapytała, zanim jej kostka spadła na planszę.

      – O, tu. Ten mały domek.

      – Cztery.

      – Nic się nie dzieje. Pięć. Raz, dwa, cztery, o, tu. – Zaśmiałem się, widząc, gdzie postawiłem swój pionek. – Wracasz dwa pola do tyłu.

      – Ty mnie kantujesz! – krzyknęła Emilie.

      – Czekaj, tu jest zadanie. Masz przybrać pozycję żaby i przez dziesięć sekund rechotać.

      – Ty sobie ze mnie kpisz? – syknęła Emilie. – Może ty będziesz żabą, co?

      – Czyj jest ten pionek? Mój czy twój?

      Emilie z zaciśniętymi zębami podniosła się z podłogi i ukucnęła przede mną z dłońmi wyciągniętymi do przodu. Wyglądała jak rasowa żaba. Po chwili zaczęła wydawać z siebie dźwięki w niczym nieprzypominające rechotania, lecz tak bardzo mnie rozbawiały, że nawet jak minęło dziesięć sekund, to nie miałem ochoty jej przerwać. Patrząc jednak na minę Emilie, stwierdziłem, że jeśli za chwilę tego nie zrobię, mogę ponieść tego okrutne konsekwencje.

      – Emilie, jesteś najlepszą żabą na świecie. Jesteś nawet lepszą żabą od prawdziwej żaby.

      – Zamknij się, zaraz ci dokopię.

      – Sześć. Wygrałem. Może następnym razem będziesz miała więcej szczęścia – powiedziałem i przesunąłem pionkiem po polach, zatrzymując go na białym domku. – Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że w gry planszowe jesteś kiepska. Niemniej jednak możemy uścisnąć sobie dłonie na znak sprawiedliwej rozgrywki. – Wyciągnąłem dłoń w stronę Emilie, a kiedy ona zbliżała swoją, zobaczyłem jej spuszczone brwi i zmarszczony nos.

      – Następnym razem cię zmiażdżę. Będziesz skakał na jednej nodze wokoło domu albo galopował jak rasowy rumak i rżał tak głośno, że wszyscy sąsiedzi cię usłyszą. Ty oszuście.

      Kiedy chciałem jej rzucić jakąś inteligentną ripostę wypełnioną niewielką złośliwością i humorem, ona zakryła moje usta dłonią. Zbliżyła do mnie twarz i przesuwając dłoń na włosy, zbliżyła swoje usta do moich. Dziecinnie dojrzały. Słodko-smaczny. Śliwkowo-makowy. Ciepło wilgotny. Aromatyczny i pachnący. Delikatnie namiętny. Pierwszy pocałunek.

      – Tak, tak.

      Choć nie należałem do osób nieśmiałych, nie wiedziałem, co powiedzieć. Wciąż czując na ustach słodki smak Emilie, nie potrafiłem skupić myśli i odnaleźć słów.

      – Gdybym wygrałaaa… – zaczęła Emilie.

      – To? – chciałem ją pospieszyć.

      – Ale nieee wygrałam – drwiła ze mnie.

      – Gdybyś wygrałaaa – wtórowałem jej.

      – Żałuj. Może następnym razem. – Uśmiechnęła się.

      W ostatniej chwili złapałem róg jej spódnicy i pociągnąłem do siebie. Kiedy ponownie znalazła się obok mnie na podłodze, powiedziałem:

      – Nigdy nie wygrasz, bo ja jestem lepszy. Gra polega na tym, aby mieć szczęście i obserwować przeciwnika. Patrzyłaś za każdym razem, jak liczyłem pola? Jesteś pewna…

      – Ty podły oszuście. Jak mogłeś? – krzyczała Emilie, starając się nie zdradzić, że ma ochotę się uśmiechnąć. I pewnie usłyszałbym jeszcze więcej epitetów pod swoim adresem, gdybym nie złapał jej za ramiona i nie przyciągnął do siebie.

      – Zamknij się – powiedziałem i zakryłem jej usta swoimi.

      – Przepraszam, że plunęłam na ciebie tym wstrętnym kompotem – rzuciła Emilie, stojąc ubrana w przedpokoju.

      – Nic się nie stało. – Spojrzałem na poplamioną koszulę, którą wciąż miałem na sobie. – Ja też go nie cierpię.

      – Ty wstrętna świnio! – krzyknęła i uniosła ręce z zaciśniętymi dłońmi, jakby miała mnie za chwilę nimi okładać. Nim dosięgnął mnie pierwszy cios, chwyciłem je mocno w nadgarstkach i spojrzałem w jej oczy. Nie było w nich nawet odrobiny złości. Zbliżyłem usta do jej ust i zacząłem delikatnie całować. Poddała się. Znowu świat stanął w miejscu. Ja wraz z nim. Zatopiony w Emilie, czułem ją bardziej niż kiedykolwiek. Zatracony w Emilie, z każdą sekundą pragnąłem jej bardziej i bardziej. Całując Emilie, chciałem, by trwało to w nieskończoność, tak jak trwa świat. By nigdy się nie skończyło, jak nie skończy się świat. Zmrużyłem oczy. Pod powiekami zobaczyłem mieniące się różnymi kolorami lampki zawieszone na choince.

      – Ale tego, że nie przyniosłaś mi prezentu, to ci nie daruję – powiedziałem, odsuwając od niej swoje usta i puszczając dłonie.

      – Świnia – rzuciła Emilie i otworzyła drzwi.

      Grudniowy chłód wdarł się do środka.

      – Do zobaczenia jutro – rzuciła, gdy była już w ogródku.

      Przez całą drogę, którą miałem przemierzyć do Emilie i jej ojca, wypowiadałem słowa próśb. Nie nazywałem adresata, do którego były skierowane. Nie starałem się nazywać tego, co usiłowałem robić. Gdybym jednak miał napotkanej wówczas osobie odpowiedzieć, z kim i o czym rozmawiam, powiedziałbym, że modlę się do Boga. Nigdy nie zastanawiałem się, czy wiem o Jego istnieniu, czy wierzę w Jego moc, ale skoro tamtego wieczoru się do Niego modliłem, musiałem o Nim wiedzieć albo przynajmniej w Niego wierzyć. Modliłem się więc o jakiś cud, którego dzięki Niemu mógłbym doświadczyć. Wyobrażałem sobie, że ojciec Emilie, zanim przyszedłem, źle się poczuł i musiał jechać do szpitala. Marzyłem o tym, aby przyjął mnie z otwartymi rękami i zaprosił nie tylko na obiad, ale i do swojej rodziny. Chciałem, aby prawda, którą poznałem, okazała się tylko głupim żartem. Miałem nadzieję, że umarł, a my razem ze świętami będziemy celebrować jego śmierć, na którą pewnie nie tylko ja czekam. Nie mogę tak myśleć – wypowiedziałem to zdanie w głowie. Czy nie mógłby po prostu iść do pracy? Z tą nadzieją przekroczyłem furtkę ogródka przed willą Emilie i zorientowałem się, że wszystkie światła są zapalone. Wszedłem po schodach i zapukałem do drzwi. Byłem pewien, że za chwilę ujrzę w nich Emilie.

      – Słucham? – Usłyszałem gruby głos, brzmiący jakby w zwolnionym tempie. Stał przede mną Richard Gordon. Gdybym wierzył w piekło, to miałoby właśnie twarz mężczyzny, który stał naprzeciwko mnie – ciemną, przytwierdzoną do krótkiej szyi. Błyszczące oczy, w których, gdybym stanął nieco bliżej, z pewnością zobaczyłbym swoje przerażone odbicie. Przyglądając się mu, zauważyłem, że na brodzie ma kilka świeżych СКАЧАТЬ