Otwarte drzwi. Marta Maciaszek
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Otwarte drzwi - Marta Maciaszek страница 15

Название: Otwarte drzwi

Автор: Marta Maciaszek

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Крутой детектив

Серия:

isbn: 978-83-8147-802-1

isbn:

СКАЧАТЬ do spełnienia, pokutę i zadośćuczynienie. I podczas gdy ta dziewczyna stała się moim celem i sensem, odrzucałem ją, ignorowałem i odtrącałem.

      – Przyjdź, Emilie. Wpuszczę cię z powrotem do mojego życia, tylko przyjdź – szepnąłem niczym modlitwę, unosząc głowę i spoglądając na przesuwający się po niebie blask. Kiedy wróciłem do domu, zapaliłem w nim wszystkie światła.

      Byłem pewien, że Emilie pewnego dnia przyjdzie. Tyle żenie wiedziałem kiedy. Nie miałem pojęcia, co jej powiem, ale bardzo pragnąłem, by wróciła. Mijały jednak kolejne dni, a ja wciąż nie słyszałem jej pukania do drzwi.

      To był piątek, bo kiedy wcześnie rano wyszedłem na ulicę, aby iść do drukarni po gazety do rozniesienia, zielone worki ustawione na ulicy czekały, aby zabrała je firma sprzątająca. Zawsze odbywało się to tego jednego dnia tygodnia. Kiedy pakowałem do swojego wózka prasę, ktoś stuknął mnie w ramię. To był szef. Miał zaspane oczy i dwudniowy zarost na twarzy.

      – Jak się załadujesz, to wpadnij do mojego biura – rzucił i odszedł.

      Jego ton nie wróżył nic dobrego. Pakując gazety nieco wolniej, niż robiłem to zazwyczaj, zastanawiałem się, co może być powodem jego zaproszenia. Ktoś złożył na mnie skargę? Za co? Że gazeta hałasuje, uderzając o drewnianą podłogę? A może budzę tym jakiegoś psa, który potem nie może zasnąć i jego właściciel jest zmuszony iść z nim na spacer? A może w gazecie nie ma ciekawych ogłoszeń matrymonialnych i samotny pan z Park Avenue wciąż spędza wieczory samotnie? Powodów do skarg mogło być tysiące i jeśli tylko szef zechce mnie zwolnić, zrobi to bez mrugnięcia okiem, podając jeden z nich – stwierdziłem i marszowym krokiem udałem się do jego biura. Znajdę coś innego.

      – Marceli, usiądź – zaczął poważnie. – Wiesz, że mamy coraz więcej pracy, bo obszar do roznoszenia gazet każdego tygodnia się powiększa. Potrzebujemy więcej rąk do pracy, dyspozycyjności i zaangażowania.

      – Mogę szybciej pracować – rzuciłem, mając nadzieję, że uchronię się przed słowami, które, jak myślałem, za chwilę wypłyną z ust szefa.

      – Teraz nasza sytuacja się nieco pogorszyła. Właśnie w momencie, kiedy nie możemy sobie na to pozwolić, rozumiesz?

      – Tak – przytaknąłem, choć nie miałem pojęcia, do czego zmierza.

      – No i właśnie teraz, kiedy nam się firma rozrasta i potrzebujemy więcej ludzi, to Michał złożył wypowiedzenie.

      – Słucham?

      – No właśnie. To był dobry chłopak, szybki i dyspozycyjny i nagle zrezygnował. Powiedział, że wraca do Polski. Wiedziałeś o tym?

      – Tak, ale nie miałem pojęcia, że zrobi to tak szybko.

      – Dziś rano odleciał do…

      – Katowic?

      – O, właśnie tam. No i wezwałem tutaj ciebie…– Miałem nadzieję, że wreszcie wyjaśni się cel mojego spotkania z szefem. – Chciałem cię zapytać, czy nie mógłbyś przejąć obszaru Michała. Nie jest daleko od twojego, a zarobiłbyś więcej.

      – No nie wiem – wyjąkałem.

      – Dwa razy więcej. Wiem, że dasz sobie radę. Jestem z ciebie zadowolony.

      – Dobrze.

      Chodząc po ulicach i pchając wózek wypełniony dwa razy większą ilością gazet do rozniesienia, nie czułem radości, że moja pensja również wzrośnie dwa razy. Czułem złość i rozczarowanie. Nie mogłem powiedzieć, że Michał był moim przyjacielem, bo wiedział o mnie zbyt mało, abym mógł go tak traktować, ale był w tamtym czasie najbliższą mi osobą, oprócz Emilie oczywiście. Kiedy spotykałem się z Michałem i sącząc piwo, rozmawialiśmy o niczym, zapominałem, co było, wymazywałem cień wspomnień ostatnich lat, które w samotności prześladowały mnie w każdym momencie. Uczyłem się żyć chwilą, która trwała, czerpać z niej radość, spontaniczną i naturalną, cieszyć się z małych rzeczy i pogodnie patrzeć na siebie i świat. Wtedy nie straszyła mnie przeszłość i nie przerażała przyszłość. Ważna była zwykła teraźniejszość, która stała się moją przyjemnością. Kiedy wiedziałem, że wyjechał bez pożegnania ze mną, było mi najzwyczajniej w świecie przykro. Dlaczego? Nie miał czasu? A może ja nie byłem dla niego nawet kolegą i nie zasługiwałem na jedno słowo „cześć”? – myślałem, idąc tego dnia wciąż śpiącą ulicą, która dopiero za jakiś czas obudzi się do życia w postaci idących po niej ludzi. Moje uczucia złości i przykrości pogłębiały kobiety otwierające drzwi, by osobiście odebrać gazetę. Najpierw przestraszone, potem dziwnie mi się przyglądające, a na końcu, kiedy już odwracałem się, aby odejść, zadające zawsze to samo pytanie: „A gdzie jest Michał?”.

      Po kolejnym z nich miałem ochotę rzucić wózek pod pierwszym lepszym płotem i wrócić do domu, aby nigdy więcej nie iść do tej cholernej, upokarzającej pracy, mimo że wiedziałem, że dam sobie świetnie radę z dwoma rewirami i szef będzie miał powód do zadowolenia. No i miałem zarabiać dwa razy więcej niż wtedy, kiedy pracował Michał. Starałem się nie skierować myśli w kierunku: co było dla mnie wówczas ważniejsze – Michał czy pieniądze?

      – Marceli, przepraszam – zacząłem czytać kartkę, która leżała na podłodze, kiedy wszedłem po pracy do domu. – Chyba to powinienem napisać najpierw.

      To był list od Michała.

      Wiem, że powinienem był przyjść i zapytać… – czytałem w myślach, wodząc wzrokiem po krzywych linijkach z liter widniejących na stronie – czy nie zabierasz się ze mną do Katowic. Nie zrobiłem tego, bo wiedziałem, że odpowiedź byłaby negatywna. Tak czułem, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy. Wiem, że masz kogoś i chcesz tu zostać. Twój wybór. – Zamyśliłem się na chwilę i czytałem dalej. – Wiem, że powinienem był przyjść i pożegnać się z tobą, ale nie chciałem tego robić, bo myślę, że się jeszcze zobaczymy, a tak robią ludzie, którzy mają się nigdy więcej nie zobaczyć. Przecież tak w naszym przypadku nie będzie. Masz w sobie jakiś wielki smutek, ale jesteś fajnym chłopem i mam nadzieję, że kiedy zbuduję swój cholerny dom (masz go jeszcze narysowanego w gazecie?), to przyjedziesz do mnie, a wtedy cię zmuszę, abyś opowiedział mi o Niej.

      Słowo „Niej” napisał wielką literą, choć nigdy jej nie poznał i pewnie w przyszłości też to nie będzie możliwe. Czy zrobił to ze względu na to, że jestem fajnym chłopem, czy obdarował Emilie szacunkiem dlatego, że jest powodem tego, że nie chcę opuszczać Anglii? – zastanawiałem się, przesuwając wzrok na dół kartki. – Dałem szefowi dziś rano wypowiedzenie. Nie cierpię pożegnań. Nie lubiłem tej pracy, ale szanowałem szefa. Powiedziałem mu, że mam do ciebie pełne zaufanie…

      – Dobry jest. – Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że „ciebie” napisał małą literą. Czytałem dalej:

      …i na pewno zgodzisz się robić mój obszar.

      – Ty gnoju! – krzyknąłem, zmieniając wyraz twarzy, i rzuciłem kartką przed siebie. – Ty pierdolony dupku! Ja nie potrzebuję twojej cholernej pracy, wakacji w twoim wyimaginowanym domu, ja potrzebuję…

      Nie skończyłem zdania, bo usłyszałem pukanie do drzwi. СКАЧАТЬ