Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Up in Smoke. King. Tom 8 - T.m. Frazier страница 8

Название: Up in Smoke. King. Tom 8

Автор: T.m. Frazier

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-66654-69-3

isbn:

СКАЧАТЬ niedostatecznie.

      Otwieram drzwi i wysiadam naprzeciwko szkoły, prosto w oślepiające słońce.

      Jej plan był przyzwoity, póki trwał, teraz jednak z nim koniec.

      Frances Helburn zaraz się dowie, że nie jest wcale taka sprytna, jak się jej wydawało.

      Rozdział 5

      Smoke

      Recepcjonistka lustruje mnie od stóp do głów. Nie potrafi ukryć zaskoczenia na widok moich tatuaży i munduru. Wstaje zza biurka, zakłada pasmo włosów za ucho i rozciąga usta w uprzejmym, choć zmartwionym uśmiechu.

      – Czy… mogę panu w czymś pomóc, oficerze…? – duka, wyłamując sobie palce.

      – Wiggum – kończę za nią obojętnym, lecz grzecznym tonem. Śmieję się w duchu, bo kiedykolwiek wcielam się w glinę, zawsze używam nazwisk z pieprzonych Simpsonów i nikt zdaje się tego nie zauważać. – I owszem, tak się składa, że może mi pani pomóc.

      Podaję jej fałszywe dokumenty i patrzę na zegarek, jakby to była ostatnia rzecz, na którą mam ochotę przed zakończeniem zmiany.

      Jej oczy rozszerzają się, gdy czyta dokumentację, a usta poruszają się bezgłośnie. W końcu podnosi na mnie wzrok i chrząka cicho, oczyszczając gardło, pokryte teraz plamami równie czerwonymi jak jej twarz.

      – Proszę… proszę chwilę zaczekać – mówi, po czym wychodzi pospiesznie, niczym gryzoń, którego goni kot.

      Jest oszołomiona. Nie mogę jej za to winić. Prawdopodobnie niecodziennie zjawia się u niej policjant z nakazem aresztowania jednej z uczennic.

      Kilka minut później stoję w gabinecie dyrektora, czekając, aż dyrektorka osobiście przyprowadzi do mnie Frances.

      Podnoszę wzrok na zawieszoną nad biurkiem w szklanej gablocie flagę Stanów Zjednoczonych i patrzę na swoje odbicie w szybie.

      To aż zbyt, kurwa, łatwe.

      Rozdział 6

      Frankie

      Dyrektor Gregory wsuwa głowę do klasy podczas moich zajęć z matmy i chrząka cicho.

      Pan Timball przerywa lekcję geometrii, zamierając przy tablicy z markerem w ręce, i unosi brew w milczącym: Czego pani chce?

      – Muszę porozmawiać z Sarah Jackson – odpowiada dyrektorka, rozglądając się po ławkach, aż w końcu dostrzega mnie na końcu klasy. Patrzy mi prosto w oczy. – Teraz.

      Czuję, jak spojrzenia wszystkich dookoła wwiercają się we mnie, gdy wstaję i ruszam na przód pomieszczenia. Trzydzieści głów obraca się zgodnie, a oczy poruszają się synchronicznie, niczym w klipie z lat osiemdziesiątych.

      – Weź swoje rzeczy – mówi Gregory, widząc moje puste ręce.

      Krótko kiwam głową. Nakaz zabrania rzeczy oznacza, że cokolwiek czeka na mnie w jej gabinecie, zajmie trochę czasu, i że nie wrócę dzisiaj na zajęcia… przynajmniej nie na te.

      Ogarnia mnie złe przeczucie, mrowi mnie skóra na karku, chociaż nie przez te wszystkie oczy, które wpatrują się w każdy mój ruch. To strach, który gromadzi się we mnie wraz z uczuciem, że wkrótce wszystko się zmieni.

      Znów.

      Chwytam plecak i książki, starając się domyślić, o co związanego ze szkołą może chodzić, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

      Po raz drugi idę na przód klasy, w której oprócz dźwięku moich czarnych bezkształtnych butów sunących po podłodze rozlega się jedynie odgłos stukania ołówkiem o ławkę i pękania balonów z gumy.

      Dyrektor Gregory przytrzymuje dla mnie otwarte drzwi, po czym ruszam za nią z opuszczoną głową i długimi włosami zakrywającymi moją twarz niczym tarcza.

      Pozwala mi pierwszej wejść do swojego gabinetu i dopiero kiedy nogami dotykam jednego z dwóch krzeseł przed jej biurkiem, podnoszę wzrok i dostrzegam stojącego przy oknie, odwróconego do mnie plecami policjanta. Kolorowe tatuaże pokrywają każdy centymetr jego rąk, a długie włosy ma związane w kucyk na karku, tuż pod krawędzią czapki. Mam wrażenie, że skądś go znam, ale może to tylko déjà vu.

      Mimo to zaczynam się rozluźniać. Nie mam żadnych problemów z policją. A przynajmniej nie takich, o których policja mogłaby wiedzieć. W jakiejkolwiek sprawie zjawił się tutaj ten funkcjonariusz, to z pewnością jakieś nieporozumienie.

      Może chodzi o któregoś z moich sąsiadów. Po jednej stronie mojego domu mieści się melina narkomanów, a po drugiej stronie mieszka para, która kłóci się ze sobą dzień i noc – krzyczą więcej, niż ze sobą rozmawiają.

      Prawdopodobnie jedno zabiło drugie i teraz służby szukają świadków. I nie mam żadnych kłopotów.

      A przynajmniej taką mam nadzieję.

      – Zostawię was, byście mogli omówić tę sprawę – oświadcza dyrektorka, przypominając mi o swojej obecności. – Będę tutaj, żeby was odprowadzić. – Posyła mi uśmiech zza zaciśniętych ust. Przeprosiny.

      Policjant czeka, aż Gregory zamknie za sobą drzwi, i dopiero wtedy się do mnie odwraca. W jednej chwili rozpoznaję w nim mężczyznę z warsztatu. Tyle że teraz wyraźniej widzę jego twarz. Jego lśniące ciemne oczy. Bliznę nad prawym okiem. Intryguje mnie w ten sam sposób co za pierwszym razem, kiedy go dostrzegłam.

      Policjant wsuwa kciuki za pasek i uśmiecha się drwiąco. Odpowiadam uśmiechem, który jednak znika, gdy mężczyzna odzywa się chrapliwym głosem:

      – Witaj, Frankie.

      Moje serce zamiera. Moja krew zmienia się w lód. Nie mogę przełknąć. Nie mogę oddychać.

      Użył mojego prawdziwego imienia. Użył mojego prawdziwego pieprzonego imienia.

      Upuszczam książki na podłogę i rzucam się w stronę drzwi. Otwieram usta do krzyku, lecz zanim dobywa się z nich jakikolwiek dźwięk, obcy doskakuje do mnie i zatyka mi usta dłonią tak dużą, że zakrywa pół mojej twarzy. Odciąga mnie od drzwi, podczas gdy nadal wyciągam rękę w stronę klamki, oddalającej się ode mnie z każdym jego krokiem w tył. Łzy napływają mi do oczu, zarówno ze strachu, jak i z powodu za małej ilości wdychanego tlenu.

      Myśli mieszają mi się w głowie i obijają o czaszkę, gdy mój puls gwałtownie rośnie, i coraz bardziej kręci mi się w głowie.

      – Krzyknij, a umrzesz – ostrzega mnie, a jego głęboki głos przenika moje kości. – Wydaj z siebie jakikolwiek dźwięk, a umrzesz. Wkurz mnie, a, kurwa, umrzesz.

      Coś twardego wbija mi się w dolną część pleców. Wystarczy jedno spojrzenie w gablotę z flagą Stanów Zjednoczonych nad biurkiem dyrektor Gregory, bym wiedziała, że to broń.

      To nie może się dziać. Nie teraz. Jeszcze nie. Muszę dotrzymać obietnic. Muszę dokończyć pewne sprawy.

      Zaczynam СКАЧАТЬ