Krew sióstr. Lazur. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew sióstr. Lazur - Krzysztof Bonk страница 7

Название: Krew sióstr. Lazur

Автор: Krzysztof Bonk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-8221-568-7

isbn:

СКАЧАТЬ co się wydarzyło, nie jest takie, na jakie wygląda. – Kowboj zaczął przepraszająco i z nutą poczucia winy w głosie. – Podczas twej długiej wizyty na czerwonym zachodzie doszły mnie słuchy, że wyszłaś tam za mąż. To bolało, raniło, ale mej miłości do ciebie nie zniweczyło. Osobiście zostałem na kanarkowych łąkach, gdzie podarowałaś mi ziemię. W miejscu, na którym się ostatnio kochaliśmy, a nasza kasztanowo złocista miłość rozkwitała. Aż pewnego dnia zjawiła się tam osoba o imieniu Eozyna. Powiedziała mi, że grozi ci śmiertelne niebezpieczeństwo. Zaznaczyła, że tylko ja mogę cię uratować. Zaś drogą do tego jest całkowite zaufanie właśnie jej, Eozynie. Niedługo po tym spotkaniu dostarczono mi od ciebie list. W swej naiwności pokazałem go wspomnianej kobiecie o różowym kolorze skóry. Od tego momentu sprawy nabrały przyspieszenia. Ja natomiast posłusznie wykonywałem polecenia osoby, która obiecała mi, że cię ochroni. Robiłem to z miłości do ciebie. Również w czerwonym pokoju me czyny dyktowane były jedynie miłosnym uczuciem, gdy dyktowano mi do urządzenia w uchu, co mam ci mówić, co odpowiadać. Potem jednakże naciskałem na spotkanie z tobą. Obiecano mi to zorganizować. Ale w miejscu, gdzie miałem cię spotkać, czekali na mnie jedynie czerwoni zabójcy. Zacząłem więc poszukiwania na własną rękę. W tym czasie czerwonym miastem zawładnął kompletny chaos. Ja sam łapałem na lasso kolejnych prominentów wojskowych i bez skrupułów przesłuchiwałem. Gdy tym sposobem się dowiedziałem całej prawdy o twoim losie, pozbyłem się wszelkich zahamowań. Tak dotarłem aż tutaj, by zanieść ci wolność, nie wahając się przed niczym. – Kowboj wykonał zręczny wymach batem. Jego końcówka się zawinęła na klamce drzwi, a pod wpływam szarpnięcia je otworzyła. Za wrotami zwisało z sufitu dwóch powieszonych za gardła strażników. – Moje sznurki… Swego czasu sporo ćwiczyliśmy z Bezią – skwitował widok Kakaon.

      Po jego wyznaniach nastała dłuższa cisza. Podczas niej Bursztyn trwała niczym martwa w bezruchu i męskich ramionach. Aż łamiącym głosem zapytała:

      – Naprawdę mogę ci… ufać?

      – Zawsze mogłaś. Świadomie nigdy nie zrobiłem niczego przeciw naszej miłości.

      – Ja zrobiłam aż… nadto.

      – Nie oceniam tego. Krowa nie raz się oddzieli przypadkiem od stada, a zbłąkana czasem spadnie nawet w przepaść. Nie winię jej za to. – Raptem kowboj się ugryzł w język. – Przepraszam za takie porównanie, za krowę.

      – Nic, to zupełnie nic. – Bursztynowa kobieta wytarła o męskie ramię swe policzki wilgotne od łez. – Ale… – stęknęła. – Tam, wtedy, w tym czerwonym pokoju, również wydawałeś mi się taki przekonujący. Tam też uwierzyłam, że mówisz prawdę.

      – Tak szczerze, to jako kasztanowy szczeniak się udzielałem w wiejskich teatrzykach. Podobno mam talent aktorski, który był podziwiany, choć już nie oklaskiwany.

      – Czemu… nikt nie bił brawa?

      – Wśród widowni leżakowały głównie, a właściwie wyłącznie… krowy. – Wraz z przekazaniem tej w założeniu humorystycznej treści Kakaon czekał, aż kobieta w jego ramionach się chociaż odrobinę zaśmieje. Wobec jej milczenia nieco się odchylił i popatrzył na nią.

      Zmaltretowana i pełna udręki twarz niestety nie wyrażała nawet cienia uśmiechu. Bursztyn nerwowo drgała dolna warga i widać było po niej, że wzbierała w niej kolejna fala płaczu. Aż wskazała ręką na wisielców za drzwiami i wręcz histerycznie z siebie wyrzuciła:

      – Czy ty… wiesz? Czy wiesz, co oni mi zrobili?!

      – Wiem. Dlatego sama widzisz, co ja zrobiłem im. – Kakaon przeniósł wzrok na parę trupów. – Teraz już nie będę się zajmował pętaniem bydła. Będę wiązał na śmierć wszystkich, którzy cię skrzywdzili, bo zasłużyli tylko na śmierć. Ponadto cię ochronię i już nie dam ci ode mnie odejść, czy ci się to podoba, czy nie.

      – Pomożesz mi zniszczyć wszystko co… czerwone w mym życiu? Także mego męża, jeśli jeszcze żyje oraz… to coś, pół-czerwony płód w mym… łonie? – Bursztyn wskazała na swój brzuch z taką odrazą, jakby zawierał w sobie jadowite żmijowisko. Kowboj patrzył dłużej na łono kobiety. Wydawał się z czymś zmagać, coś rachować. Wreszcie zdecydowanie rzekł:

      – Pomogę ci wymazać z twego bursztynowego istnienia każdą rzecz o barwie czerwieni, jeśli taka jest twoja wola, pomogę. Ale teraz już chodźmy. Nie powinniśmy tu zbyt długo zostawać.

      Mężczyzna wstał i wyciągnął ku kobiecie rękę. Ona się zawahała, ale ciężko oddychając, splotła złociste palce z kasztanowymi. Została podźwignięta do pionu i już zaraz była prowadzona przez więzienny korytarz.

      Co chwilę się potykała o własne nogi, w których czuła słabość. Lecz im mocniej się chwiała, tym silniej wspierał ją w drodze Kakaon. Wzmocniło to ufność Bursztyn, dzięki czemu coraz pewniej stawiała bose stopy. Równocześnie się przyglądała przestrzeni więziennego gmachu.

      W odniesieniu do istot żywych ział pustką. Za to co pewien czas mijała uduszoną postać żołnierza. Część z nich leżała na podłodze, inni zwisali z sufitu. Jeszcze inni, niczym czerwone okiennice, dyndali w oknach. Niektórych Bursztyn rozpoznawała. Znała ich ze swej celi i tego, co jej tam robili.

      Aż dostrzegła trupa prominenta wojskowego. Tego samego, który zgwałcił ją właśnie dziś. Leżał bez życia na posadzce. Kobieta wspomniała, jak dopiero co leżał na niej, gdy to ona była jak martwa.

      Nagle coś w niej pękło. Zagryzła wściekle zęby i się rzuciła na męskie truchło. Skopała je z całych sił, po czym się wzięła za okładanie cudzej głowy pięściami, rozorywanie paznokciami twarzy. Oddała się temu bez pamięci niczym bursztynowy upiór kobiety, któremu nie wystarczała śmierć ofiary, a pragnęła profanacji. Dopiero Kakaon odciągnął ją od męskich zwłok. Roztrzęsiona dała się poprowadzić przez resztę korytarza.

      Na zewnątrz oślepiło ją jasne i różane światło dnia. Wręcz poczuła pieczenie w oczach nawykłych do sztucznego oświetlenia. Przez to się skrzywiła mocno na zabiedzonej twarzy, na którą słońce wycisnęło już nie wiadomo które z kolei bursztynowe łzy.

      Jednak bolesny grymas w jednej chwili od niej odstąpił, gdy usłyszała ochocze rżenie. Zaskoczona powiodła wzrokiem w miejsce zasłyszanego dźwięku. Pomiędzy wrakami samochodów dostrzegła kiwającą ku niej łbem… Kasztankę. Niemal w szoku kobieta popatrzyła na Kakaona. On rozłożył ramiona i rezolutnie oświadczył:

      – Nigdy już cię nie opuszczę, tak poprzysięgłem. Kasztance zaś przyrzekłem to, że ty nie opuścisz jej.

      Tego dnia Bursztyn zdążyła wypłakać już cały ocean łez. Ale po raz pierwszy uroniła łzy nie bólu, smutku, cierpienia, a wzruszenia.

      Niebawem siedziała na grzbiecie wiernej klaczy, w swoim mniemaniu jej najserdeczniejszej przyjaciółki. Siedzącego z przodu Kakaona obejmowała w pasie. Jak niegdyś na kasztanowych pastwiskach wtulona w męskie plecy w końcu odczuła cień ukojenia.

      Wsłuchiwała się w miarowy tętent końskich kopyt na karmazynowym asfalcie. Brzmiało to dla niej jak uspokajający rytm świetlistej mantry sprowadzającej balsam na udręczoną duszę. Z różnych okolic dochodziły ją też odgłosy wystrzałów z broni palnej, również wybuchy. Te dla odmiany dźwięki odbierała niczym brutalną ingerencję w swoje ciało, СКАЧАТЬ