Krew sióstr. Lazur. Krzysztof Bonk
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew sióstr. Lazur - Krzysztof Bonk страница 6

Название: Krew sióstr. Lazur

Автор: Krzysztof Bonk

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Зарубежная фантастика

Серия:

isbn: 978-83-8221-568-7

isbn:

СКАЧАТЬ dostrzegła też światło niebieskie. Aby lepiej widzieć, zmrużyła oczy zapuchnięte od łez i wymierzonych w nie razów męskimi dłońmi.

      – Duch…? Kobieta? – wyrzęziła więźniarka głosem, który wiązł w gardle i wydawał się wręcz nie jej. Dawno już bowiem przestała gniewnie krzyczeć, błagalnie również. Nic też już nie mówiła. Nic aż do teraz.

      – Cześć, siostrzyczko. Wpadłam może nie w porę? Mogę cię odwiedzić później, w innej erze. – Wobec braku reakcji zabiedzonej osoby eteryczna postać rzuciła na pożegnanie: – To pa, Bursztynku.

      – Czekaj… poczekaj – jęknęła więźniarka.

      – Tak? – Duchowa postać zastygła w oczekiwaniu.

      – Jesteś… moją siostrą? Jedną z sióstr krwi?

      – To prawda!

      – Twoje… imię?

      – Lazur pozdrawia!

      – Lazur…

      – W rzeczy samej!

      – Czy… Czy możesz mnie stąd zabrać, siostro? – Bursztyn popatrzyła błagalnie na zjawę. Ona w zadumie przytknęła palec do ust, drugą ręką się bawiła trzymanym kluczem, aż rezolutnie odparła:

      – Wykluczone.

      – Ale… – W oczach bursztynowej kobiety stanęły łzy.

      – Za dużo upchano tu w ściany alistocjanu. Przez to przybyłam sama, bo nawet nie mogłam cię odwiedzić z mymi upiorkami. Niestety przestrzenna moc Lazur jest tutaj ograniczona.

      – Więc… zniknij, odejdź, siostro. – Bursztyn jakby się zapadła w sobie.

      – Skoro jednak już wpadłam i wymieniłyśmy parę zdań, to… może odpowiesz mi na jedno pytanie? Jedniusieńkie i zniknę, obiecuję. Halo! Mówię do ciebie!

      – Nie odpowiem już nikomu i na nic.

      – Może chociaż spróbuj! Chodzi mi o kasztanowych mężczyzn. Czy uważasz, że godni są tego, by poważnie traktować ich… konkury?

      – Mężczyźni… kasztanowi… konkury. Phi – parsknęła bursztynowa kobieta, której się zebrało na mdłości. Ściągnęła w usta żółtą flegmę i ze wzgardą posłała ją na ścianę.

      – Czyli uważasz, że kasztanowych amantów należy… spławiać? – Lazur śledziła wzrokiem ściekającą ze ściennej powierzchni wydzielinę.

      – Spławiać… – powtórzyła melancholijnie więźniarka. W obecnej sytuacji tę Lazur, jej domniemaną siostrę, brała bardziej jako wytwór własnej wyobraźni niż rzeczywistą istotę. Kogoś, bardziej jak część samej siebie, za sprawą kogo prowadziła wewnętrzny dialog, chociaż słowa kierowała na zewnątrz.

      Ileż bowiem razy zadawała sobie w tej celi to właśnie pytanie; co warci są mężczyźni, w tym jej kasztanowy wybranek? Czy ktoś kogoś, kiedykolwiek, zranił bardziej niż Kakaon Gniadosz bursztynową królową? Wspomniała jego dumną pozę na czerwonym fotelu w pokoju, gdzie objawił się jej z całą swą arogancją i butą, jakiej by się u niego nigdy nie spodziewała.

      Mimo więc, że go uprzednio kochała, to może go wcale nie znała? Jeśli tak, to co warta była miłość, której się oddała, do której tęskniła, której łaknęła i pragnęła ją nosić w sercu? Otóż miłość się okazała kłamliwą suką. Okłamała ją ta ladacznica! Przechodziła w niej z jednej osoby na drugą, ta dziwka, by ostatecznie w ogóle odejść.

      Choć z drugiej strony Bursztyn się stała kobietą upadłą, opuszczoną przez wszystkich. Czy powinno ją zatem dziwić, że opuściła ją także… miłość?

      – Dziwka, suka, ladacznica… – złorzeczyła, nie wiedząc, samej sobie, czy też miłości. Może obojgu? Zapewne tak. Zaraz jadowicie dodała: – Zabij mnie. Jeżeli już się tu pofatygowałaś do mnie, niebieska siostrzyczko, to skróć moje męki. Spróbuj się do czegoś przydać i zabij. – Spojrzała w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą się unosił duch eterycznej kobiety z przecięciem na linii szyi. Obecnie nie dostrzegła tam nic poza czerwonym światłem. – Lazur…? Lazur? Lazur?! – Z przestrachem, że znowu została zupełnie sama, Bursztyn się porwała na nogi. – Lazur. La… zur. – Dotarło do niej, że jeśli uprzednio nie doświadczyła imaginacji zwichrowanego umysłu, to upiorzyca już zniknęła. Porzuciła ją jak… książę Złoty, Kakaon Gniadosz, jak miłość, jak… każdy.

      Z wolna się osuwając po ścianie, nagimi plecami starła ze ściennej powierzchni posłaną tam wcześniej flegmę. Usiadła na podłodze osowiała, po czym w przypływie frustracji z całych sił się wytargała za włosy.

      Pragnęła poczuć ból, ale taki, który sama zada tej bursztynowej wywłoce, suce, czyli sobie. Nienawidziła jej, chciała ją zabić, więc nie żałuje jej również bólu! Zasłużyła sobie na to, ta bursztynowa szmata, godna wzgardy od wszystkich dziwka. Dziwka! Dziwka!

      Zdruzgotana kobieta spojrzała na dłonie, w których trzymała wyrwane kępki włosów. Odrzuciła przetłuszczone kłaki na podłogę. Następnie wbiła paznokcie w przedramię i zaczęła zajadle trzeć skórę. Pocierała ją tak długo, aż się dodrapała do krwi.

      Zapamiętale się orała pazurami dalej, poszerzając samookaleczanie. Gdy wtem niespodziewanie usłyszała znajomy głos.

      – Bursztyn…?

      Drgnęła, by w kolejności, jak płynna żywica w formie bursztynu, zastygnąć w sztywnej pozie. Przestała zadawać sobie rany i pomieszanym wzrokiem spojrzała przed siebie. Jej twarz wykrzywił paskudny grymas. Zobaczyła… Kakaona. Stał przed nią w czystym, kasztanowym i kowbojskim ubraniu. Ona siedziała przed nim półnaga, w porwanej sukni, bez bielizny, w kajdanach, z ranami na rękach, z posiniaczoną twarzą i w skołtunionych włosach. Ona, władczyni Królestwa Zachodzącego Słońca. Słońca, które zaszło już dla niej na dobre.

      – Bursztyn? – ponowił zapytanie kowboj, zupełnie jakby jej nie poznawał. Ona pochyliła głowę, zasłaniając twarz dłońmi. Pragnęła, aby jej nie rozpoznał! Niech stwierdzi, że pomylił więzienne cele. Przypadkiem odwiedził odrażającą dziwkę. Niech odejdzie, odejdzie na zawsze!

      – Bursztyn… – Za trzecim razem to imię kasztanowy mężczyzna wypowiedział na klęczkach i ze współczuciem. Jednocześnie spróbował odjąć dłonie od lica więźniarki. Pozwoliła mu na to, by zaraz desperacko go zaatakować rękoma. Przyjmując razy, dał jej wyładować na sobie złość, rozpacz, przerażenie. Aż chwycił kobietę za ręce. Przytrzymał je mocno, po czym równie mocno przycisnął do siebie Bursztyn.

      W męskich ramionach dotąd ukochanej osoby upadła władczyni się rozpłakała silnie jak nigdy. W tym płaczu zawarła całą tęsknotę, ból, poczucie krzywdy, ale też na przekór wszystkiemu nadzieję i wiarę.

      Tak pragnęła, aby wraz z wypłakanymi łzami opuściła ją cała trauma i zło ostatnich doświadczeń. Jednak na dobrą sprawę nie wiedziała nawet, czy pasmo nieszczęść mogło od niej choć na trochę odstąpić.

      Oto zjawił się przed СКАЧАТЬ