Stąpając po linie. David Baldacci
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Stąpając po linie - David Baldacci страница 3

Название: Stąpając po linie

Автор: David Baldacci

Издательство: PDW

Жанр: Ужасы и Мистика

Серия: Ślady Zbrodni

isbn: 9788327160614

isbn:

СКАЧАТЬ bo kto, do cholery, tak naprawdę zna wielkość zasobów?

      Parker kucnął, rozważając następny krok.

      Czujnie patrzył przed siebie, obracał głowę, by objąć wzrokiem zakres stu osiemdziesięciu stopni, obliczał czas i odległość na podstawie wielkości plam krwi. Wstał, ruszył naprzód, nieznacznie przyspieszył kroku. Miał na plecach zestaw nawadniający z sakwą i rurką tuż przy ustach. Lekkie, ale wytrzymałe ubranie uszyte z odprowadzającej wilgoć tkaniny. A i tak było mu gorąco i pocił się pomimo późnej nocnej pory. Każde zaczerpnięcie powietrza przypominało łykanie ostrej papryczki. Matka Natura zawsze ma przewagę nad człowiekiem, bez względu na to, jak bardzo wyrafinowanym sprzętem ten dysponuje.

      Zachodził w głowę, jak jego ofiara – wilk, który zagryzł już dwie krowy ze stada pracodawcy Parkera – w ogóle zdołała uciec. Przecież miał ją na muszce, dość dobrze widoczną z odległości niespełna czterystu metrów. Stała nieruchomo jak jeleń wietrzący niebezpieczeństwo. Kula trafiła w górną część tułowia, był tego pewien. Jak również tego, że strzał był zabójczy, ponieważ zwierzę prawie się nie poruszyło po tak potężnym uderzeniu. Kiedy jednak Parker dotarł na miejsce, zamiast ofiary zobaczył krwawy trop, którym teraz podążał.

      Pokonał lekkie wzniesienie terenu. Obszar, na którym się znajdował, nosił nazwę Wielkie Równiny – termin dość nietrafiony, ponieważ grunt bywał tu dość mocno pofałdowany. Wdzierały się tu chyłkiem krańce pagórkowatych północnych Badlands[2], niczym rozlewające się strużki wody tworzące odnogi. Bure strome wzgórza o ściętych wierzchołkach oraz płaskie trawiaste przestrzenie na ogół współistniały tu w zgodzie. Nocna mgła powoli zasnuwała okolicę, ograniczając pole widzenia. Zmarszczył czoło i choć był doświadczonym weteranem, poczuł nagły skok adrenaliny.

      Usłyszał odległe dudnienie, a potem gwizd pociągu wiozącego prawdopodobnie kolumnę cystern zatankowanych ropą, a także gazem łupkowym, który po wydobyciu z ziemi był skraplany do transportu. Świst brzmiał w jego uszach smutno i obiecująco zarazem.

      Po chwili kolejny huk. Tym razem z góry. Gwałtownie nadciągała burza, częste zjawisko w tych okolicach. Trzeba się pospieszyć.

      Pewnie ściskał w rękach winchestera, gotów błyskawicznie podnieść do oka wyposażony w noktowizor karabin i oddać tym razem naprawdę śmiercionośny – miał nadzieję – strzał. Nagle coś przykuło jego uwagę. Piętnaście metrów dalej, na lewo. Jakiś cień, coś odrobinę odróżniającego się od otoczenia. Spojrzał w dół, oświetlając ziemię przed sobą. Zdziwił się, a po chwili jego konsternacja jeszcze się nasiliła. Krwawy trop wyraźnie skręcał w prawo. Jak to możliwe? Przecież ofiara nie rozwinęła nagle umiejętności latania. Mogła jednak gwałtownie zmienić kierunek, chwiejąc się na osłabionych nogach, zanim ostatecznie padła.

      Brnął naprzód, mając się na baczności przed zasadzką. Zbliżył się na odległość pięciu metrów i stanął. Znów kucnął i w jasnym snopie światła taktycznej latarki uważnie omiótł wzrokiem rozległy teren przed sobą. Obejrzał się także za siebie, na wypadek gdyby postrzelone zwierzę przeszło bokiem i zakradało się od tyłu. Parker walczył w pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej. Widział okropieństwa, do których czasem dochodzi, gdy żywe istoty próbują pozabijać się nawzajem. Zastanawiał się, czy to nie jest właśnie jeden z takich momentów.

      Podszedł na czworakach na odległość trzech metrów. Potem półtora.

      Poczuł, jak ściska mu się żołądek. Chyba ma halucynacje. Pociągnął haust wody z rurki, by nawodnić organizm. Ale to nadal tam było. To nie iluzja. Tylko…

      Ostrożnie się podniósł, bezszelestnie przebył ostatni odcinek drogi i spojrzał w dół. Mocne światło latarki wydobyło z mroku każdy szczegół koszmaru, który przed chwilą zauważył.

      Kobieta. Przynajmniej tak mu się wydawało. Tak, gdy pochylił się bliżej, dostrzegł pełne piersi. Była naga. I zmasakrowana. Lecz ani jedna kropla krwi nie szpeciła nieskazitelnej ziemi wokół ciała.

      Skóra twarzy została nacięta od tyłu i ściągnięta w dół, tak że cały jej fałd spoczywał na obnażonej kości brody. Czaszka rozpiłowana, otwarta, górna część czerepu zdjęta i odłożona na bok. Odsłonięta jama czaszki była pusta.

      Gdzie jest mózg, do jasnej cholery?

      I klatka piersiowa. Rozcięta, a potem zszyta.

      Spojrzał na ubity grunt wokół ciała. Skrzywił się na widok charakterystycznych śladów na ziemi. Wyglądały znajomo. Po chwili o nich zapomniał i pomału opadł na kolana, przypomniał sobie bowiem, gdzie wcześniej widział takie szwy na ludzkim tułowiu.

      Cięcie kołnierzowe przedłużone do spojenia łonowego. Widywał je w serialach policyjnych i na filmach. Klasyczny sposób rozcinania zwłok na stole w prosektorium, tyle że wcale nie znajdował się w prosektorium. Tylko w środku nieskalanego bezkresu Dakoty Północnej. Bez koronera i bez telewizora z odcinkiem serialu.

      Tę nieszczęsną kobietę wprawnie rozcięto.

      Hal Parker odwrócił głowę i zwymiotował. Prawie samą żółcią.

      Ziemia nie była już bez skazy, a niebo otworzyło się i lunęło jak z cebra.

      2

      – Dakota Północna – mruknął Amos Decker.

      Siedział obok Alex Jamison na pokładzie małego embraera regionalnych linii lotniczych. Przylecieli najpierw do Denver boeingiem 787, tam mieli godzinną przerwę i przesiedli się do mniejszego samolotu. Jakby zamienili przedłużoną limuzynę na meleks.

      Decker – metr dziewięćdziesiąt pięć wzrostu i prawie sto czterdzieści kilogramów wagi – jęknął na widok odrzutowca ustawiającego się przy ich bramce, a potem jęknął drugi raz, głośniej, bo mignęły mu przez szybę mikroskopijne siedzenia w kabinie. Ledwo wcisnął się na przeznaczone mu miejsce i wypełniał je tak ciasno, że nie musiał zapinać pasa, który miał go zabezpieczyć na wypadek turbulencji.

      – Byłeś tu kiedyś? – zapytała Jamison. Po trzydziestce, wysoka, doskonale wysportowana, o długich brązowych włosach, na tyle atrakcyjna, że nieustannie przyciągała męskie spojrzenia. Dawniej dziennikarka, obecnie agentka specjalna FBI. Przydzielono ją wraz z Deckerem do jednostki do zadań specjalnych.

      – Nie, ale grałem mecz z drużyną stanową Dakoty Północnej, kiedy studiowałem na uniwersytecie stanowym Ohio. Gościliśmy ich u nas w Columbus.

      Decker grał na początku w Buckeyes, później był zawodowym graczem w Cleveland Browns, a następnie jego krótką karierę przerwał koszmarny wypadek na boisku, który pozostawił po sobie dwie pamiątki: hipermnezję, czyli pamięć absolutną autobiograficzną, oraz synestezję, czyli przemieszanie ścieżek sensorycznych. W rezultacie nie potrafił zapomnieć niczego, co z nim związane, i widział niektóre rzeczy, na przykład cyfry, w określonych kolorach. Natomiast zwłoki, co zdecydowanie bardziej dramatyczne, zawsze przybierały niepokojącą barwę jaskrawego błękitu.

      – Kto wygrał?

      Decker spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.

      – Starasz się być zabawna?

      – Nie.

СКАЧАТЬ