Szaniec. Agnieszka Jeż
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szaniec - Agnieszka Jeż страница 7

Название: Szaniec

Автор: Agnieszka Jeż

Издательство: PDW

Жанр: Триллеры

Серия:

isbn: 9788380538030

isbn:

СКАЧАТЬ dlaczego nie poinformował ich pan o śmierci Hryciuka? – Kosoń teraz przyglądał się mapie, przy której stali. Niemieckie napisy, dawne lata, tyle Wiera zrozumiała.

      – No bo… w sumie to nie wiem. Jakoś niezręcznie. Nie wiadomo, co dalej robić.

      – A gości nie zainteresował brak jednego z towarzyszy?

      – Nie wiem, bo nie widziałem się z nimi po śniadaniu. Ja wyszedłem, oni zostali.

      – To oni przez cały ten czas są w jadalni? – Kosoń spojrzał na swojego poljota na solidnym brązowym skórzanym pasku. – O pierwszej? Od rana? – zapytał.

      – Od mniej więcej wpół do dziesiątej – sprecyzował Kowal.

      – Siedzą tam? Nie pytają o nic? Nikt nie wyszedł? – Wiera była zdumiona.

      – Nie mają wyjścia – wyjaśnił Kowal.

      – To znaczy? – Teraz i na twarzy Kosonia pojawiło się coś na kształt zdziwienia.

      – No dosłownie nie mają wyjścia. Zamknąłem jadalnię. – Wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną z czarnym napisem „JADALNIA”.

      – Zamknął pan gości? – Wiera uznała, że uwaga Jóźwika, że tu jest jak w eleganckim więzieniu, była celna. „Porąbane miejsce”, pomyślała. „Ciekawe kto, oprócz tego nieżywego, się tu zameldował”.

      Zanim jednak Kowal zdążył jej odpowiedzieć, w progu stanął Jóźwik.

      – Chyba tu jeszcze trochę zostaniemy. – Znacząco spojrzał na Kosonia. – A tego nieżywego to ja znam. Spotkałem go kilka lat temu w szpitalu, na takiej, powiedzmy, imprezie. Była pompa, bo wojewoda nową karetkę kupił.

      – Urzędnik? – zapytała Wiera.

      – Nie, kropił tę karetkę.

      – Co robił? – Wiera nie zrozumiała.

      – Z kropidłem zasuwał. To ksiądz, jakaś ichnia szycha.

      Rozdział 4

      – Interesujące. – Jóźwik trzymał splecione dłonie pod wystającym brzuchem.

      Wiera zauważyła, że spomiędzy niezachodzących na siebie kawałków materiału kraciastej koszuli doktora wystaje kępka jasnych włosów. „Już przyjemniej patrzeć na tego nieżywego”, pomyślała. I rzeczywiście, w Danielu Hryciuku było coś schludnego. Ale nie w taki nudny, emerycki sposób. Błękitna koszula wyglądała na jedwabną, a kapcie – na zrobione z delikatnej, pewnie cielęcej skóry.

      – Goguś, nie? – Jóźwik podchwycił jej spojrzenie.

      – Zadbany – powiedziała.

      Lubiła zadbanych mężczyzn. Rzadko się jednak tacy trafiali. Jeśli już, to zawsze z felerem. Ten tu miał podwójną skazę: był księdzem i był nieżywy.

      – Za bardzo zadbany. Ale co się dziwić, oni tam przecież niewiele robią i na brak kasy nie narzekają. Nie to, co lud pracujący. – Widać było, że Jóźwik ma siebie na myśli.

      – Wiesz o nim coś więcej? – Kosoń włączył się do rozmowy.

      – Nie. – Jóźwik pokręcił głową. – To było kilka lat temu – może z pięć. Karetkę nam wojewoda zasponsorował, to znaczy dostał kasę z ministerstwa, ale w wyniku swoich starań, czy raczej może układów, a potem był cyrk i pompa z tą wodą święconą. Przyjechał – brodą wykonał ruch w kierunku Hryciuka – jakąś wypasioną bryką, dyrektor szpitala i lokalni watażkowie ganiali wokół niego w pląsach, pomachał kropidłem i tyle. Niezła fucha.

      – A co teraz wiemy? – zapytał Kosoń.

      – A, no właśnie, bo mówiłem, że to interesujące. Nie żyje mniej więcej od północy, dwie godziny do przodu lub do tyłu, to się sprawdzi w sekcji. Generalnie żadnych śladów przemocy, udziału osób trzecich, ale… – Pulchną dłonią w lateksowej rękawiczce odsunął kołdrę.

      Wiera pomyślała, że jest coś smutnego w starym, nagim facecie, zwłaszcza gdy jest to ksiądz. Nigdy nie widziała nagiego księdza. „Sutanna jednak dodaje im powagi, mimo że to sukienka”. Hryciuk miał na sobie koszulę, ale nie miał spodni.

      – Tułów i ręce okej, przynajmniej podczas pobieżnych oględzin. Ale kiedy zsunąłem mu spodnie… – Nachylił się i palcem wskazał miejsce na udzie, mniej więcej w połowie odległości między pachwiną a kolanem.

      Wiera i Kosoń nachylili się nad gładkim udem księdza.

      – Fakt, że on taki wyłysiały, jak po depilacji, ułatwił sprawę. Widzicie?

      Był. Ciemnoczerwony punkt, wielkości łebka od szpilki, jakby po ukłuciu.

      – Zastrzyk? – zapytał Kosoń.

      – Najprawdopodobniej. Mała igła, pewne wkłucie.

      – Może to cukrzyk? – Kosoń wciąż się przyglądał miniaturowemu strupkowi.

      – Przez spodnie by się nie kłuł. Oglądać się w takim wieku na golasa może nie jest miło, ale gacie by zsunął. – Jóźwik podniósł dół od piżamy. – Tu jest. – Pokazał czerwoną kropkę. W tym miejscu gładkie włókna materiału delikatnie się rozchodziły.

      – Nie mogło go coś ugryźć?

      – Wątpię i kasy bym na to nie postawił, nawet piątaka, ale pewność będziemy mieć po sekcji.

      – A te leki? – Kosoń wskazał ręką na stolik nocny.

      – Na oko wyglądają na jakieś z grupy ACE, czyli inhibitory konwertazy angiotensyny. Nasercowe znaczy, obniżają ciśnienie. Te drugie to nie wiem, ale może suplementy diety? Jakieś barachło pseudolecznicze. Ludziom się wydaje, że to ich uleczy – zarechotał. – Poniedziałkowa i wtorkowa przegródka pełne, środa, czyli dziś, pusta, dalej uzupełnione. Skrupulatny księżulo.

      – Kowal mówił, że chodził na posiłki z tym pojemnikiem – powiedziała Wiera.

      – Nikt nie chce umierać, nawet jeśli po śmierci ma fory. – Jóźwik przykrył zmarłego kołdrą.

      – Marek, a ty coś masz? – Kosoń popatrzył na technika.

      – Nie, na razie nic. Tu jest bardzo czysto. Gdybyś mnie zapytał, tobym powiedział, że za czysto.

      „Za czysto, za bardzo zadbany”, pomyślała Wiera. „To zwykle oznacza większy syf gdzieś pod spodem”.

      – Zbieram odciski, zobaczymy, ile rąk naliczę. Ale jeśli ktoś mu pomógł się rozstać ze światem, to też był schludny. Tu w ogóle panuje jakaś mania czystości.

      – A na tej kartce? Są jakieś ślady? – zapytała Wiera, choć bez entuzjazmu.

      – Nie. СКАЧАТЬ