Napraw mnie. Anna Langner
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Napraw mnie - Anna Langner страница 6

Название: Napraw mnie

Автор: Anna Langner

Издательство: OSDW Azymut

Жанр: Остросюжетные любовные романы

Серия:

isbn: 978-83-66654-31-0

isbn:

СКАЧАТЬ ramieniu. Chciałabym powiedzieć, że to wulgarna, napompowana blond lala, ale to nieprawda. Dziewczyna stojąca u jego boku sprawia wrażenie miłej. No i jest śliczna. Jeśli dobrze kojarzę, pracuje w dziale PR.

      Z wysiłkiem odwracam wzrok i staram się skupić na czymś innym. Na przykład na Olliem, który zachęcająco się do mnie uśmiecha.

       Może nie jest taki zły. To przystojniak. Mógłby mi pomóc wyrzucić jednego nieproszonego gościa z mojej głowy…

      Problem w tym, że im bardziej Ollie się stara, tym mniejszą ja mam ochotę na jego towarzystwo. Gdy po raz piąty w ciągu dziesięciu minut komplementuje moją sukienkę i znacząco zerka na rowek między moimi piersiami, stwierdzam, że mam tego dość, i uciekam od niego pod pretekstem wizyty w toalecie.

      Gdy próbuję dopchać się do stołów z jedzeniem, zauważam, że Barry wychodzi razem ze swoją partnerką. To sprawia, że kumulowane emocje, które sprytnie uciszałam żelkami i wieczornymi imprezami, eksplodują ze zdwojoną siłą. Mam ochotę rozpłakać się na środku sali. Zamiast tego biorę butelkę różowego martini. Nie do końca w moim guście, ale dziś wypiję wszystko. Poza ciepłą wódką.

      Początkowo zamierzam zaszyć się w łazience i opróżnić szkło, ale to byłoby zbyt żenujące nawet jak na mnie. Nie mam już piętnastu lat. Jestem za stara na picie w toalecie.

      Ostatecznie szwendam się bez celu po pustych korytarzach biurowca. Alkohol, który wypiłam, chyba zaczął działać, bo kręci mi się w głowie i nie mam pojęcia, gdzie jestem. Jedynie przytłumiona muzyka i gwar sugerują, że sala, z której wyszłam, musi się znajdować niedaleko.

      Przystaję na moment, by minęły zawroty głowy. Opieram się o automat z kawą, spoglądam przed siebie i wtedy zauważam znajome drzwi. Klamka zachęcająco połyskuje w półmroku.

       Punkt ksero. Idealnie.

      To będzie mój azyl. Moja tymczasowa, ślimacza skorupka, która pozwoli mi przetrwać ten koszmarny wieczór.

      Grzebię ręką w torebce i po chwili znajduję paczkę owocowych miśków (jakim cudem się tam znalazły?). Jestem świadoma, że żelki plus martini zapewnią mi krótki odlot, a rano strasznego kaca. Ale co mi tam, nie codziennie jest się na tak beznadziejnej imprezie.

      Ostrożnie otwieram drzwi. W pomieszczeniu panuje półmrok, a przez małe, wąskie okno pod sufitem wpada odrobina blasku księżyca. Pokój jest naprawdę niewielki. Wypełniają go zakurzone kartony i słynna stara kserokopiarka. Jest duszno, klaustrofobicznie, pachnie papierem i alkoholem.

      Biorę spory łyk z butelki i zerkam na wielką kserokopiarkę.

      – Nie wiem, ile spermy na ciebie wylano podczas biurowego bara-bara, ale wiedz, że mnie to nie przeszkadza. Akceptuję cię taką, jaka jesteś – mamroczę i ponownie piję, a potem głośno czkam. – Akceptacja! Tego właśnie brakuje wszystkim dookoła!

      Nie przejmuję się tym, że rozmawiam na głos z kserokopiarką. W końcu trochę wypiłam, a przecież gadam do siebie, ślimaków i przedmiotów nieożywionych nawet na trzeźwo.

       A tak w ogóle: czy ja właśnie powiedziałam „bara-bara”? Ten merlot to był zły pomysł…

      – Zdradzę ci sekret. – Klepię maszynę i błogo się uśmiecham. – Zamierzam się tu ukryć i oddać przyjemnościom sto razy lepszym niż seks. Co ja mówię! Tysiąc razy lepszym niż seks! Mam martini. Co prawda to nie rum, ale musi nam wystarczyć. Mam też żelki – wyliczam głośno, kładąc butelkę i paczkę miśków na kopiarce. – Tylko ciii… Ani słowa Steve’owi. To będzie nasza słodka tajemnica. – Przykładam palec do ust i patrzę porozumiewawczo na urządzenie.

      – Przykro mi, ale to miejsce jest już zajęte. Będziesz musiała oddawać się swoim przyjemnościom gdzie indziej. – Szorstki, seksowny głos sprawia, że podskakuję.

      Wspominałam już o tym, że życie to dziwka? Kochamy ją pieprzyć i brać od niej, ile się da. Carpe, kurwa, diem! Ale przychodzi taki dzień, że ona się na nas mści i wsadza nam kij w tyłek. Dosłownie.

      Wiem, że po alkoholu jestem wulgarna, ale to zrozumiałe – stres, brak żelków w ustach przez ostatnie kilka godzin… Każdego by to sponiewierało.

      Słyszę dźwięk przełącznika i nagle w pomieszczeniu robi się jasno. Mrużę oczy i dostrzegam źródło światła – niewielką lampę stojącą na zakurzonym biurku. I nagle go zauważam. Siedzi na starym obrotowym krześle, między stertą kartonów. Patrzy na mnie przeszywającym wzrokiem, a w dłoni trzyma butelkę. Czuję, że po moich plecach spływają kropelki potu.

      Przecież widziałam, jak wychodzi z tamtą dziewczyną. Może to tylko moja pijana wyobraźnia i jego wcale tu nie ma?

      Mrugam kilka razy i stwierdzam, że to nie omamy. Mam przed sobą sto procent Barry’ego w Barrym. Jest jak czysty spirytus albo nieskażona chemią trawa – od samego patrzenia na niego kręci mi się w głowie.

       No dobra, od merlota trochę też.

      Jestem zła, że tu jest i że tak na mnie działa. I jestem zażenowana, bo słyszał mój pijacki, upokarzający monolog.

      Trudno nie zauważyć, że rozpiął koszulę. Siedzi tak blisko, że mam go na wyciągnięcie ręki. Nabieram ochoty, by przejechać paznokciami po jego klatce piersiowej, tatuażach, by dotknąć kolczyków. Ale przypominam sobie, co mi zrobił, i to skutecznie mnie otrzeźwia.

      – Ja… Myślałam, że nikogo tutaj nie ma. Lepiej sobie pójdę – jąkam się i niezgrabnie wycofuję.

      Zachowuję się jak ofiara losu. Powinnam patrzeć mu prosto w oczy, a nie kulić się jak wystraszona mysz.

      – Zamierzasz to pić? – Barry wskazuje na butelkę, którą postawiłam na kopiarce. – Jeśli próbowałaś wcześniej merlota od Steve’a, to nie radzę mieszać tego z martini.

      Wiem, że powinnam się ruszyć, a jednak nie potrafię. Obserwuję, jak siedzi wygodnie rozparty i powoli przykłada butelkę do ust. Gdy przełyka, jego jabłko Adama się porusza, a ja mam ochotę jęknąć z wrażenia.

      Do mojej głowy powracają wspomnienia: jego ciało na moim, jego usta plus moje usta – to wszystko, o czym tak usilnie próbowałam zapomnieć. Zaczynam drżeć, bo świat, który sobie poukładałam, odkąd wyjechał, znów się sypie. Dopiero co zaczęłam odzyskiwać kontrolę nad swoim życiem, a już ją tracę. Przez niego.

      W przeciwieństwie do mnie Barry jest kwintesencją pewności siebie i wyluzowania. Odrywa butelkę od ust, oblizuje je i patrzy na mnie. Mam wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem.

      – Mam coś lepszego niż martini – mówi i tajemniczo się uśmiecha.

      Dopiero po chwili zauważam, że trzyma w ręku whisky. Cholernie drogą i cholernie dobrą whisky. Unoszę pytająco brew i myślę, czy uciekać, czy może czekać na rozwój wydarzeń.

      Jest w naszym spotkaniu w tym ciasnym, dusznym pomieszczeniu coś surrealistycznego. Czuję się jak Alicja, która wpadła na Szalonego Kapelusznika. Nie mam pojęcia, czego ode mnie chce i czy jest przyjaźnie СКАЧАТЬ