Komediantka. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Komediantka - Władysław Stanisław Reymont страница 20

Название: Komediantka

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ za dekoracyami, pełno było osób.

      Aktorzy stali w przejściach, jakieś pary taiły się w ciemnościach; szepty, dyskretne śmiechy rozlegały się wszędzie.

      Inspicyent, stary, łysy, w kamizelce tylko i bez kołnierzyka, ze scenaryuszem w jednej ręce i dzwonkiem w drugiej, przebiegał ciągle głąb sceny, we wszystkich kierunkach.

      – Na scenę!… Zaraz pani wchodzisz!… wejść – wołał spocony, rozgorączkowany i znowu leciał, ściągał z garderób potrzebnych mu do wejścia na scenę, stawiał ich prawie przed drzwiami, z tyłu lub z boków sceny, słuchał, co mówią na scenie, patrzał przez szpary płóciennych drzwi i w odpowiedniej chwili szeptał:

      – Wejść!

      Janka widziała, jak się rozmowy przerywały nagle, odbiegali w połowie frazesu, stawiali niedopite kufle, rzucali wszystko i biegli do wejść, czekając swojej kolei nieruchomi i milczący, albo rozdenerwowani szeptali słowa roli, wchodzili w charakter; widziała drżenie warg, drganie nóg i powiek, bladość nagłą pod warstwą szminek, rozpalone tremą spojrzenia…

      – Wejść! – rozległo się niby trzaśnięcie z bata.

      Prawie każdy drgnął gwałtownie, oblekał twarz piorunowo w odpowiedni nastrój, żegnał się po kilka razy i wchodził.

      Ile razy się drzwi otworzyły ze sceny, tyle razy dreszczem denerwującym przejmowała Jankę ta falapiwnego ognia, pełnego spojrzeń i oddechów, płynąca ku niej od publiczności.

      Zaczęła się znowu przejmować i wpadać w halucynacye: te mroki, barwy jaskrawe, wynurzające się gwałtownie z cieniów, opłynięte światłem, dźwięki muzyki niewidzialnej, echa śpiewów, rozwłóczące się po ciemnych zakątkach, przyciszone stąpania, szelesty dziwne, ludzie porwani gorączką, oczy płonące, rozdenerwowanie ogólne, oklaski grzmiące, niby ulewa oddalona, smugi olśniewającego światła, mgła ciemności; tłok ludzi, brzmienie słów patetycznych, okrzyki tragiczne, wzruszenia pełne łkań, jęki, płacze, cała melodrama, pompatycznie i krzykliwie odgrywana, wszystko to przepajało ją gorączką jakąś inną, niż była w pierwszym akcie, gorączką energii i czynu; grała ze wszystkimi, cierpiała z tymi papierowymi bohaterami, niepokoiła się z nimi, kochała, jak i oni; czuła tremę przed wejściem, słaniała się z rozkoszy w pewnych chwilach i momentach gry patetycznej; pewne słowa i okrzyki przenikały ją dreszczem, tak dziwnym i tak bolesnym, że miała łzy w oczach i krzyk słaby na ustach.

      W antraktach wracała do równowagi i do rozmyślań.

      Coraz więcej osób z publiczności przychodziło za kulisy.

      Pudełka cukierków, bukiety, pojedyncze kwiaty, przechodziły z rąk do rąk.

      Pito piwo, wódkę, koniaki; zjawiła się taca kanapek w lot rozchwytanych.

      Wybuchały śmiechy swobodne, cięte dowcipy pękały niby race w powietrzu. Niektóre z chórzystek przebierały się w zwykłe suknie i szły na ogródek.

      Widziała aktorów w bieliźnie tylko, łażących przed garderobami; kobiety w spódniczkach białych, w połowie rozcharakteryzowane, z ramionami nagiemi, wbiegały na scenę, patrzeć przez kurtynę na publiczność. Cofały się niby zgorszone, ujrzawszy obcych. Krzyczały, a uśmiechały się zalotnie i uciekały, rzucając wyzywające spojrzenia.

      Garsoni z restauracyi, służące, maszyniści, biegali jak charty i co chwila było słychać:

      – Sowińska!

      – Krawiec!

      – Rekwizytor!

      – Spodnie i pelerynę!

      – Laskę na scenę i list!

      – Wicek!… leć po dyrektora, niech przychodzi się ubierać do ostatniego aktu!

      – Ustawiać scenę!

      – Wacek!… przyszlij mi karminu, piwa i butersznyt!… – wołała jakaś przez scenę do mężczyzn.

      W garderobach chaos, gwałtowne i pośpieszne przebieranie się, gorączkowa charakteryzacya roztopionemi prawie od ciepła szminkami, kłótnie…

      – Jak pan będziesz mi przechodził przed nosem na scenie, to, jak Boga kocham, kopnę!…

      – Kopniesz pan psa swojego!… Mnie tak z roli wypada… przeczytaj pan!

      – Pan umyślnie mnie zasłaniasz!

      – A co!… wyjrzałem i szmerek był…

      – Wiatr zaszumiał, a temu się zdaje, że miał szmerek.

      – Był szmerek… oburzenia, boś się sypał, jak zwierzę.

      – Jak się nie sypać, kiedy Dobek tak sufluje, że niech go drzwi ścisną!…

      – Pan gadaj, to wtedy ja przestanę… zobaczymy, jak będziesz wyglądał!… Kładę słowo po słowie w uszy, jak łopatą, nic!… krzyczę już, że Halt aż kopie w scenę… a ten znowu stoi!

      – Ja zawsze umiem doskonale; pan mnie umyślnie „kładziesz”.

      – Pan nie zawrócisz w głowie umieniem! – zawołał któryś z żydowska.

      – Krawiec! pas, szpadę i kapelusz… prędzej!

      – „…Maryo! jeśli powiesz: odejdź… pójdzie ze mną noc, cierpienia, samotność i łzy… Maryo! czy nie słyszysz mnie?… to głos serca, kochającego cię… to głos…” – mówił Władek, chodząc z rolą po garderobie i gestykulując potężnie, głuchy na wszystko, co się wkoło niego działo.

      – Nie krzycz-no Władek!… na scenie dosyć się wydrzesz i wyjęczysz, że aż uszy zabolą…

      – Zdaje mi się, że temu młodzieńcowi, po zaniku wszystkich władz, pozostał tylko organ mowy.

      – Ryku, powiedz…

      – Panowie! nie widzieliście czasem Piotrusia?… – zapytała charakterystyczna, wsadziwszy głowę.

      – Panowie, zobaczcie, czy gdzie pod stołem nie siedzi Piotruś?

      – Proszę pani… Piotruś poszedł do gabinetu z jakąś bardzo ładną facetką.

      – Zamorduj go pani!… niewierny!

      Leciały odpowiedzi, podkreślane śmiechem.

      Charakterystyczna zniknęła i już z drugiej strony sceny było słychać, jak pytała się wszystkich:

      – Niema tutaj Piotrusia?

      – Ona się kiedy wścieknie z zazdrości o niego!…

      – Porządna kobieta!

      – Nie przeszkadza to, że jest głupia ze swoją zazdrością o człowieka najspokojniejszego w świecie.

      – Jak się masz redaktor!

      – O, СКАЧАТЬ