Название: Komediantka
Автор: Władysław Stanisław Reymont
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Zaraz się ochłodzimy, już zamówiłem piwo…
– Na scenę wszyscy!… Lud na scenę! kapłani na scenę! wojsko na scenę!… – krzyczał inspicyent, biegając po garderobach.
Po chwili, prócz osób z publiczności, nie było już nikogo, wszyscy pobiegli na scenę.
Po przedstawieniu, Janka idąc do hotelu, uczuła się ogromnie znużoną tyloma wrażeniami. Pokój hotelowy wydał się jej jeszcze nędzniejszym, a tak pustym i nudnym, że natychmiast poszła spać, ale zasnąć nie mogła.
W mózgu czuła szum, resztki krzyków, majaczenia obrazów, błyski barw, lub rozstrzępione frazy muzyczne; czuła, że ma w sobie cały ten wieczór, spędzony w teatrze. Chciała myśleć o domu, o Bukowcu, ale te wspomnienia, siłą wywłóczone, szybko ustępowały miejsca innym, nowym.
Przeszłość zaczęła blednąć, jakby się odrywała, staczając w jakąś noc zapomnienia; patrzyła się to nią przez pryzmat dzisiejszych wrażeń i wydawała się jej jakąś obcą, szarą ogromnie, wiejącą chłodem, że rodzaj politowania miała dla siebie samej w duszy. Zapadała w półsen, z którego budziły ją brawa, śmiechy i muzyka… Siadała na łóżku, rozglądając się po pustym pokoju, zabarwionym słabemi zorzami przedświtu, sączącemi się z nad dachów kamienic.
Albo spała dłużej i śniło się jej, że słyszy huk pociągów, przebiegających pod oknami, głosy dzwonków elektrycznych; trąbki dróżników sygnalizowały pociąg osobowy.
– Z Kielc, osobowy!… – myślała i widziała pomocnika ojca, jak w białych rękawiczkach, opięty, sztywny, chodzi po peronie.
Przerywały się jej marzenia i mieszały… Widziała ojca, to znowu zdawało się jej, że śpi, czuła, że zaraz wstać musi, bo słońce czerwoną tarczą wisiało na niebie i ostre jego promienie paliły ją po twarzy.
– Jeszcze trochę… jeszcze trochę!… – prosi kogoś i czuła się ogromnie senną… ogromnie!…
Krzyknęła przez sen, bo ujrzała tego Fauna z Łazienek; był tak samo wykrzywiony i drwiący – i tańczył, a pod nim, niby wizye stłoczone, kłębił się teatr: Cabiński, redaktor, Sowińska, wszyscy!… a Faun tarzał się po ich ciałach, tańczył po ich głowach, miał płaszcz gronostajowy na ramionach i powiewając nim, śmiał się długo, bezustannie, a ci ludzie pod nim gnietli się, krzyczeli, oczy płakały, wyciągnięte ręce chciały chwytać za płaszcz, usta rozchylone błagały i wszyscy przybierali jakieś straszne larwy na twarze… Czuła, że i ją porywa ten wir, że mu się broni, ale te ręce ją chwytają… że już kołuje się z nimi…
Było to już po dziewiątej, gdy się obudziła, zmęczona i prawie bezprzytomna; nie mogła zrozumieć na razie, gdzie jest i co to za pokój?…
Ale rychło myśli jej wróciły do równowagi. Przypomniała sobie wszystko po kolei i to, że ma dzisiaj dostać role z chórów. Ubrała się śpiesznie.
Nie czuła w sobie nic z wczorajszych gorączkowych uniesień, ale czuła cichą radość i zadowolenie z tego, że już jest w teatrze. Czasami, na ten jasny ton jej nastroju kładł się cień jakiś, jakieś przeczuwanie, czy przypomnienie bezwiedne z przyszłości; było to majaczenie czegoś nieprzyjemnego, co choć zniknęło, ale zostawiało w głębi duszy ślady drażniące.
Wypiła śpiesznie herbatę i już miała wychodzić, gdy zapukano delikatnie do drzwi.
– Proszę! – zawołała.
Weszła stara żydówka, ubrana przyzwoicie z ogromnem pudłem pod pachą.
– Dzień dobry panience!
– Dzień dobry! – odpowiedziała, zdziwiona tą wizytą.
– Może panienka co kupi?… Mam dobre, tanie towary. Może co z byżuterye?… Może rękawiczki, śpilki do włosów, masyw, srybne! może co?… Mam różny towar, na różne ceny, a wszystko doskonalne, paryskie!… – trzepała prędko, rozkładając zawartość pudła na stole, a małe jej, czarne oczki, o ciężkich powiekach czerwonych, niby oczy jastrzębia biegały po pokoju, rozglądały wszystko.
Janka milczała.
– Co to szkodzi zobaczyć… – nalegała żydówka. Mom tanie rzeczy i ładne rzeczy! A może wstążki, koronki gipiurowe, pończochy?… może chusteczek jedwabnych?…
Janka zaczęła rozglądać rozłożone przedmioty i wybrała parę łokci jakiejś wstążki.
– Może i mama co kupi?… rzuciła na domysł, patrząc się uważnie.
– Sama jestem.
– Sama? – cmoknęła przeciągle, przymrużając oczy.
– Tak, ale tutaj mieszkać nie będę – powiedziała, usprawiedliwiając się niejako.
– Możebym ja nastręczyła mieszkanie?… Ja znam jedną wdowę, co una…
– Dobrze – przerwała jej Janka – niech pani poszuka dla mnie pokoju przy familii, na Nowym-Świecie, blizko teatru…
– Panienka z tyjatru?… a!…
– Tak.
– Może jeszcze co potrzeba?… Mam śliczne rzeczy i do tyjatru.
– Nie, już nie potrzebuję.
– Tanio sprzedom… na moje sumienie, tanio!…w sam raz do tyjatru.
– Nic mi nie potrzeba.
– Żebym tak zdrowa była, tanio!… Taki psi czas…
Złożyła do pudelka wszystko i przysunęła się bliżej.
– Może jabym… co zarobiła?…
– Kiedy nic nie kupię, bo mi nie potrzeba!… – odpowiedziała Janka już zniecierpliwiona.
– Tu nie o to chodzi!
Popatrzyła się na nią uważnie i zaczęła szybko szeptać:
– Ja znam ładne, młode mężczyzny… panienka wi?… bogate mężczyzny!… To nie mój fach, ale uny mnie prosiły… Uny same przyjdą. Bogate, śliczne mężczyzny.
– Co! co?!… – krzyknęła, zaledwie śmiejąc uwierzyć własnym uszom.
– Po co panienka krzyczy?… możemy po cichu interes zrobić!… a ja mam taki feler w sercu, co…
– Wynoś się, bo służby zawołam – krzyknęła, w najwyższem oburzeniu.
– Jaka gorącość!… Kupić nie kupić, potargować można. Ja znałam nie dziesińć takie same w początku, a późni, to uny Salkę w rękę całowały, coby je tylko zaprowadzić do kogo…
Nie skończyła, bo Janka otworzyła drzwi, schwyciła ją za kark i wyrzuciła na korytarz, a za nią poleciało natychmiast pudełko z towarem.
Drzwi СКАЧАТЬ