Komediantka. Władysław Stanisław Reymont
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Komediantka - Władysław Stanisław Reymont страница 22

Название: Komediantka

Автор: Władysław Stanisław Reymont

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ludzką i – jeśli nie chce zginąć – musi się bronić.

      – To tak jest na świecie! – myślała, idąc do teatru i zdawało się jej, że już przejrzała, że życie niewiele może mieć dla niej niespodzianek i goryczy, ponieważ już tyle doświadczyła.

      Spotkała Sowińską pod werandą – i zaraz, jak tylko mogła najuprzejmiej, prosiła ją, czy nie wie o jakim pokoju do wynajęcia przy familii, bo zrozumiała, że w hotelu z wielu względów mieszkać nie może.

      – A to się dobrze składa!… Jeżeli pani zechcesz, to u nas jest pokój. Możemy go pani odstąpić z całodziennem utrzymaniem, niedrogo. Pokoik ładny, na dole, okna na południe, z osobnem wejściem z przedpokoju…

      Umówiły się o cenę. Janka powiedziała, że może zapłacić za miesiąc z góry.

      – Zgoda! Będzie pani u nas cicho, bo córka nie ma dzieci… Chodźmy go obejrzeć.

      – To już chyba po próbie; a jeśli pani nie ma czasu czekać, to niech mi pani zostawi adres… ja trafię.

      Sowińska dała jej adres i poszła.

      Jance wręczono nuty i już brała udział w próbie, śpiewając z nich.

      Nikt ją nikomu nie przedstawiał, ale zwróciła uwagę wszystkich, bo Kaczkowska chciała, żeby Halt poszedł z nią do fortepianu akompaniować.

      – Daj mi pani spokój! nie mam czasu! – odpowiedział.

      – Jeżeli pani chce, to możebym ja akompaniowała, jeśli z nut?… – zaproponowała jej Janka.

      Kaczkowska pociągnęła ją żywo do owego gabinetu z fortepianem i coś z godzinę mordowała; ale całe towarzystwo zainteresowało się bardzo chórzystką, umiejącą grać na fortepianie.

      Później Cabińska rozmawiała z nią dosyć długo i prosiła, żeby przyszła do nich do mieszkania, jutro, po próbie i pożegnała ją życzliwie.

      Janka z teatru poszła prosto do Sowińskiej, oglądać mieszkanie.

      IV

      „Dyrekcya ma zaszczyt prosić Sz. Artystki i Sz. Artystów Towarzystwa, jakoteż skład orkiestry i członków chórów, o przybycie do lokalu zarządu w dniu 6 b. m. po przedstawieniu, na herbatkę i koleżeńską pogawędkę”. Dyrektor Tow. Artystów Dramatycznych (podpisano), Jan w Oleju Cabiński.

      – Co?… dobrze tak będzie, Pepa?… pytał dyrektor, przeczytawszy żonie, mozolnie i z mnogiemi przekreśleniami napisane zaproszenie.

      – Bogdan! cicho, bo nie słyszę, co ojciec czyta,

      – Mamusiu, Edek wziął mi rolę!

      – Tatku, Bogdan powiedział, że ja jestem głupi caban!

      – Cicho! Jezus, Marya! z temi dziećmi!… Przycisz-że je Pepa.

      – Niech mi tatko da dychę, to będę cicho.

      – I mnie! i mnie!

      Cabiński ścisnął pod stołem szpicrutę i czekał; skoro tylko dzieci zbliżyły się na pewną odległość, skoczył i zaczął je okładać, gdzie trafił.

      Podniósł się pisk i wrzask; drzwi się z łoskotem otwierały i młodzi dyrektorowicze z krzykiem zjeżdżali na dół, po poręczach schodów.

      Cabiński spokojnie czytał po raz drugi zaproszenie żonie, siedzącej w drugim pokoju.

      – Na którą godzinę prosisz?

      – Po przedstawieniu, napisałem.

      – Trzeba poprosić kogo z recenzentów, ale to już osobne listy, albo ustnie prosić.

      – Ja nie mam już czasu, a trzeba porządnie napisać.

      – Zawołaj kogo z chóru, niech napisze.

      – Ba! strzeli mi jakiego byka, jak ten Karol w przeszłym roku; wstyd miałem później… A może ty Pepa napiszesz?… masz ładny charakter.

      – Nie, nie wypada, żebym ja, dyrektorowa i kobieta, pisywała do obcych mężczyzn. Mówiłam tej… jakże się nazywa ta, coś ją zaangażował do chórów?…

      – Orłowska.

      – Otóż mówiłam jej, aby przyszła dzisiaj. Podoba mi się dziewczyna; coś ma takiego w twarzy, co pociąga. Kaczkowska mówiła, że doskonale gra na fortepianie, więc przyszła mi myśl…

      – No, to niech ona napisze; gra na fortepianie, to i pisać pewnie umie.

      – Nie tylko to, ale ja myślę, że mogłaby Jadzię uczyć grać…

      – A wiesz, że to pomysł!… bo możnaby to policzyć razem z przyszłą gażą…

      – Ileż jej płacisz – zapytała, zapalając papierosa.

      – Jeszczem się nie umówił… ale tyle, co i innym – powiedział, uśmiechając się dziwnie.

      – To znaczy, że…

      – Że… bardzo wiele, bardzo wiele… w przyszłości.

      – Ha! ha! ha!

      Zaczęli się śmiać oboje i zamilkli.

      – Jasiu, cóż projektujesz na kolacyę?

      – Jeszcze nie wiem… Rozmówię się dopiero w restauracyi. Jakoś to się tam urządzi…

      Cabióski przepisywał na czysto zaproszenie a Pepa paliła papierosa, bujając się na fotelu biegunowym. Po chwili rzuciła niedbale:

      – Jasiu!… czyś ty nie zauważył nic w grze Majkowskiej?

      – Nic… że trochę spazmuje na scenie, to już jej styl.

      – Trochę?… ona epilepsyi dostaje; aż przykro patrzeć, jak się wykrzywia i rzuca na scenie. Mówił mi redaktor, że prasa zwróciła na to uwagę.

      – Bój się Boga, Pepa! Najlepszą aktorkę z towarzystwa chcesz wygryźć?… Zjadłaś Nicoletę, a była bardzo lubianą i miała swoją galeryę.

      – No i tobie się ogromnie podobała; wiem coś o tem.

      – Mógłbym ci wymówić choćby tego redaktora, ale że lubię przedewszystkiem spokój…

      – Co ci do tego! wtrącam się, jak ty z chórzystkami włóczysz się po gabinetach, co?…

      – Ale i ja się ciebie nie pytam, co robisz?… Po co, zresztą, mamy się kłócić?… Tylko Majkowskiej ruszyć nie dam!… Tobie idzie o intrygę, a mnie o byt, przecież dobrze wiesz, że takiej pary bohaterskiej, jak Mela i Topolski, niema nigdzie na prowincyi, niema może i w warszawskim teatrze. Naprawdę, to oni jedni trzymają wszystko!… Melę chcesz wysadzić?… ależ ona ma sympatyę u publiczności, СКАЧАТЬ