Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski страница 8

Название: Hrabina Cosel

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ ucieknę? – zawołała – los mój połączony jest z losem tego człowieka… oderwać go odeń nie w mocy mojéj… Ja wierzę w przeznaczenie, stanie się co mi wyznaczono… tylko nie śpiącą i nie pijaną owładną mną, nie osłabłą i zwyciężoną, ale ja chyba im panować będę…

      Schramm strwożony spojrzał, stała pełna dumy i siły, uśmiechnięta szydersko i królująca…

      W téj chwili otwarły się drzwi i hrabia Adolf Magnus Hoym wszedł zmięszany, powoli, w progu wahając się jeszcze, do własnego gabinetu.

      Za stołem wśród świetnego towarzystwa wczorajszego nie korzystnie się już wydawał; dziś po białym dniu, po nocnéj gorączce i zmęczeniu wyglądał gorzéj jeszcze… Mężczyzna był ogromnego wzrostu, barczysty, silny a niezgrabny. Nic szlachetnego nie nadawało mu wdzięku, twarz pospolita odznaczała się tylko błyskawicznemi zmianami konwulsyjnie po niéj przebiegających wyrazów z sobą najsprzeczniejszych. Oczy szare to ginęły w powiekach, to wyskakiwały ogniem tryskając, usta śmiały się i krzywiły, czoło marszczyło i wypogadzało, jakby potajemna władza targała we wnętrzu sznurami, które całą postać zmieniały… I w téj chwili, ujrzawszy żonę, zdawał się być pod wrażeniem najsprzeczniejszych jakichś uczuć. Uśmiechnął się jéj i w chwilę jakby gniewem chciał buchnąć nasrożył… ale się zwyciężył i zawahawszy wsunął żywo do gabinetu!

      Na widok Schramma ściągnęły mu się brwi gwałtownie i złość wystąpiła na twarz…

      – Szaleńcze, fanatyku, komedyancie przebrzydły – zawołał nie witając się nawet z żoną – znowuś nabroił, znowu do mnie przychodzisz abym cię wyciągnął z topieli? Ha? nieprawda? wiém wszystko, pójdziesz precz od kościoła… na wieś, tam, na pustynie, do prostaczków… w góry…

      Wskazał ręką.

      – Ja ani chcę, ani myślę cię bronić? – dodał zapalając się – podziękuj Bogu jeśli cię dwóch dragonów odprowadzi gdzie do kąta, bo tuby cię daléj, co gorszego spotkać jeszcze mogło…

      – Ha! myślicie! – ciągnął daléj, zapalając się minister, który przystąpił do Schramma tuż, jakby go już sam miał porwać za kołnierz – myślicie że tu, na dworze wolno wszystko, i że to co wy nazywacie słowem Bożém, nieocukrowane, możecie podawać ustom do słodyczy nawykłym? że wy tu możecie grać rolę natchnionych apostołów nawracających pogan…

      Schramm… mówiłem ci sto razy, ja ciebie nie ocalę… gubisz się sam…

      Duchowny niezachwiany bynajmniéj, spokojny stał patrząc ministrowi w oczy.

      – Ale ja jestem kapłanem Bożym – rzekł – jam poprzysięgał dawać świadectwo prawdzie, a każą mi być męczennikiem dla niéj… niech się stanie…

      – Męczennikiem! – rozśmiał się Hoym – toby było zawiele szczęścia; dadzą ci pięścią w plecy i oplwawszy wyświécą.

      – Więc pójdę – odezwał się Schramm – ale dopókim tu jest, ust nie zamknę…

      – I kazać będziesz głuchym! – szydersko dodał minister… ruszając ramiony. – No, dosyć tego, rób co chcesz… ratować cię nie mogę i nie myślę; tu dobrze gdy każdy ocali siebie… Jam ci to przepowiadał Schramm… milczéć trzeba umiéć, umiéć pochlebiać lub ginąć podeptanym… Cóż chcesz, przyszły takie czasy: Sodoma i Gomora… Bywaj mi zdrów, bo czasu nie mam.

      W milczeniu pokłonił się Schramm, popatrzał na żonę Hoyma z politowaniem, na niego z milczącém zdziwieniem i skierował się ku drzwiom. Hoym od żony, na którą także był spojrzał, oderwał wzrok ku niemu…

      – Żal mi cię – burknął krótko – idź, zrobię co mogę, ale zatop się w biblii i trzymaj język za zębami: ostatni raz ci to radzę…

      Schramm prawie nie słuchając wyszedł… małżonkowie zostali z sobą sam na sam…

      Hoym nawet nie przywitał się z Anną, oddawna źle z sobą byli; widocznie nie wiedział, od czego począć rozmowę… zakłopotany stał i zły… Chwycił rękami dwa końce peruki swéj i targał…

      – Pocóżeś hrabia kazał mi tu przybyć tak nagle? – zapytała Anna z wymówką i dumą.

      – Poco? – podnosząc oczy zawołał Hoym, zaczynając wzdłuż i wszerz biegać po gabinecie jak opętany – poco? bom był szalony! bo mnie ci niegodziwcy spoili, bo nie wiedziałem com robił! bom głupi… bom nieszczęśliwy!… bom waryat!

      Tak! waryat! – powtórzył.

      – Więc mogę nazad powrócić? – spytała Anna…

      – Z piekła się nie powraca! – zaśmiał się Hoym, – a waćpani z łaski mojéj w piekle jesteś: to istne piekło!

      Rozerwał na piersiach kamizelkę, jakby go dusiła i padł na krzesło…

      – A! tak! istotnie oszaleć przyjdzie, – mruknął – lecz z królem niema wojny…

      – Jakto? król?

      – Król! Fürstemberg! wszyscy! wszyscy! nawet Vitzthum, kto wié, własna może siostra… spiknięci na mnie… Dowiedzieli się żeś ty piękna, żem ja głupi i kazali mi panią pokazać!

      – Któż im o mnie powiedział? – zapytała ciągle spokojna Hoymowa.

      Minister nie mógł się przyznać przed nią, iż sam popełnił tę winę, za którą przychodziła pokuta, zgrzytnął zębami, tupnął nogami i zerwał się z krzesełka… Złość jego ustąpiła nagle wcale odmiennemu usposobieniu, pobladł, stał się zimnym i szyderskim.

      – Dość tego, – rzekł cicho zniżając głos – mówmy rozsądnie. Co się stało, tego naprawić nie potrafię… Wezwałem panią, bom musiał ją tu ściągnąć, król chciał, a Jowisz piorunuje tych co mu się śmią sprzeciwiać… Dla jego zabawki musi służyć wszystko… królewskiemi stopy depcze skarby cudze i rzuca je w śmiecisko… – Zniżył głos i umilkł jakby słuchał czy się kto nie odezwie.

      I począł znowu zwolna chodzić po pokoju.

      – Założyłem się z ks. Fürstembergiem, że pani jesteś najpiękniejszą kobiétą ze wszystkich tych, które tu z professyi pięknych role grają. Nieprawdaż żem był głupi? Pozwalam byś mi to pani powiedziała… Najjaśniejszy nasz pan ma być zakładu naszego sędzią… i wygram tysiąc dukatów…

      Anna zmarszczyła brew, odskoczyła z najwyższą wzgardą, odwracając się od niego.

      – Nikczemny waćpan jesteś, panie hrabio – krzyknęła w gniewie. – Jakto? wy! wy coście mnie jak niewolnicę trzymali zamkniętą, skąpiąc mi powietrza i światła, wyprowadzacie mnie teraz jak komedyantkę na scenę, abym wam wygrywała zakłady blaskiem oczu i uśmiechami? to najwyższa podłość!

      – Nie szczędź pani wyrazów, mów co chcesz, – rzekł Hoym z boleścią СКАЧАТЬ