Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski
Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski страница 5

Название: Hrabina Cosel

Автор: Józef Ignacy Kraszewski

Издательство: Public Domain

Жанр: Зарубежная классика

Серия:

isbn:

isbn:

СКАЧАТЬ skandaliki, wiedziała Anna Hoym, że mąż nie był jéj wiernym. Mogła go łatwo jedném czulszém wejrzeniem u stóp swych położyć, znała swą potęgę, była jéj pewną: nie chciała. Wydał się jéj już zbyt nikczemną istotą, aby się o niego starać było warto. Przyjmowała go zimno, odprawiała obojętnie; Hoym się burzył, ale z żoną gdy przyszło do otwartéj kłótni czuł się tak słabym, że zwycięztwa szukał w ucieczce.

      Tak płynęły smutne a długie dnie w Laubegast… Nieraz Annie przychodziły myśli słomianą wdową powrócić nazad do Holsztynu, do Brockdorf, do rodziny. Lecz rodzina nie była jéj bardzo przychylną, ojca i matki nie miała od dawna, a księżna Brunswicka, z domu Holsztein Plön, czyby ją znowu na dwór przyjęła? Głośne tam było i pamiętne znalezienie się szesnastoletniéj jeszcze Anny, którą książę Ludwik Rudolf w zapale uwielbienia dla jéj piękności cudnéj, chciał pocałować i – dostał publicznie prawie policzek…

      Nie miała się więc gdzie podziać biédna a piękna Anna.

      Pomimo zepsucia dworu i sąsiedztwa Drezna, w którém trudno było ukryć przed oczyma ludzi taką gwiazdę piérwszéj piękności, kilka lat przechadzając się po nad brzegami Elby, nad któremi nieustannie krzyżowały się dworskie powozy, kawalerowie konni, wojskowi i cała próżniacza czereda otaczająca panującego, Anna tak się umiała przysłonić w tém swém ustroniu, że ją żadne niemal nie postrzegło oko.

      Oprócz jednego…

      Tym jednym był młody Polak, który raczéj wisiał niż trzymał się na dworze króla Augusta, a dostał się nań prawie mimowoli i mimowoli tu dość nudne wiódł życie.

      Gdy August Mocny po raz piérwszy jechał do Polski i przy biesiadzie w oczach zdumionych panów co na jego wyruszyli spotkanie, srébrne gniótł w ręku puhary, łamał talary i kruszył podkowy; przy obiedzie w Piekarach po odbytéj ceremonii przed cudownym obrazem, na widok tych popisów siły pańskiéj, źle jakoś wróżyć się zdającéj przyszłości Rzeczypospolitéj, ozwał się z niechcenia pono ksiądz biskup kujawski, iż jednego młodego chłopaka znał, który niemal tak samo mógł dokazywać. Piknęło to króla jegomości, zarumienił się, acz tego po sobie nie dał znać, zwłaszcza że to były dopiéro początki jego w Polsce i rzekł tylko iż ciekawy był widziéć współzawodnika w sile, bo go jako żywo nigdy w życiu jeszcze nie spotkał. Obiecał ksiądz kujawski ubogiego onego szlachetkę pochodzącego bodaj z wielkiéj a niegdyś bardzo możnéj rodziny Zaklików, królowi, gdy przybędą do Krakowa po koronacyi przedstawić. Ale rzecz, przy tylu innych ważniejszych poszła w zapomnienie i biskup by jéj nie wznawiał, postrzegłszy się iż niezręcznie z tą paralellą wystąpił, gdyby sam król nie naparł się i nie przypomniał, a nie wymagał natarczywie, aby mu owego p. Rajmunda Zaklikę koniecznie na oczy pokazano.

      Chłopak tylko co był szkoły jako tako u Jezuitów dokończył, wałęsał się sam nie wiedząc co począć z sobą. Do wojskaby był rad szedł ale pocztu sobie za co kupić nie miał, a inaczéj staremu szlachcicowi nie wypadało. Po długich więc poszukiwaniach w mieście udało się Zaklikę odkopać gdzieś po niewoli pasującego się z piórem przy kancelaryi. Gdy przyszło go stawić przed królem jegomością, nie było ani przyodziewku dostatecznego, ani szabelki, ani pasika. Biskup go marszałkowi dworu rad nierad musiał kazać oporządzić od stóp do głów i dopiéro sam obejrzawszy że mu wstydu nie zrobi, trzymał pogotowiu. Król najczęściéj z tą siłą przy ucztowaniu występował, gdy był dobréj myśli. Znowu tedy dnia jednego dzbany miętosił i podkowy sobie przynosić kazał, które dworscy zawsze na ten experyment w pogotowiu trzymali. Siedział biskup cicho, aż król do niego znowu: „a gdzież wasz siłacz mój ojcze”? Począł nalegać: sprowadzono Zaklikę.

      Chłopak był wyrosły jak dębczak, smukły, rumiany, hoży, skromny jak dziewczyna i nie wydawał się wcale takim herkulesem. August spojrzawszy nań począł się uśmiechać. Że był szlachcic przypuszczono go do ucałowania ręki pańskiéj. Rozmówić się z nim inaczéj jak po łacinie było trudno, bo po niemiecku ani po francuzku słowa jeszcze wówczas nie rozumiał. Szczęściem tu słów nie było potrzeba. Stało dwa puhary srebrne jednakowiusieńkie przed królem, wziął August jeden w szeroką dłoń, palcami objął, pocisnął i jak liść zgiął i zdusił. Było na dnie wino: trysnęło wierzchem.

      Szydersko się uśmiechając podsunął sam drugi Zaklice i rzekł – Probuj: jeśli puhar zgnieciesz, twój będzie.

      Nieśmiało zbliżył się chłopak do pańskiego stołu i garść nastawił i objął blachę twardą; chwilkę niby się ważyło co będzie, krew mu uderzyła do głowy… i puhar poszedł w kawałki. Na twarzy królewskiéj odmalowało się niezmierne zdumienie, ale żywsze jeszcze nieukontentowanie, które i we wzroku na biskupa rzuconém znać było. Panowie przytomni jęli dowodzić że puhar z cieńszéj był blachy, albo nadkruszony…

      Wziął król podkowy łamać jak obwarzanki, kazano Zaklice i kruszył je leciuchno nie wysilając się. Dobył August talara bitego, zmocował go w dwóch rękach i złamał téż. Dano Zaklice bodaj grubszego hiszpańskiego, trochę się chłopak namyślał; ale już się téż i rozpalił, a to mu sił dodało: przepołowił i talara.

      Chmura popłynęła królowi po czole i markotny się stał dwór pański, że do takich nieprzyzwoitych zapasów przyszło. Kazał król Zaklikę nagrodzić, oba puhary mu darował, a potém namyśliwszy się powiedział żeby go do dworu wzięto. Dano mu jakiś urzędzik przy dworze, ale nazajutrz na ucho szepnął ochmistrz aby się nigdy nie ważył z siłą popisywać ni chwalić, aby z nim nie było źle, bo to rzecz zakazana.

      Uwisł tak przy dworze ów ubożątko Zaklika, dano mu kilkaset talarów pensyi, barwę co się zowie wspaniałą, żadnéj roboty, wiele swobody, ale za królem gdzie się on ruszył jeździć musiał. A że to było jak mówi przysłowie pokorne cielę, dobrze mu było. Król wprawdzie słowa nigdy doń nie przemówił, ale o nim pamiętał, pytał i nakazywał by mu na niczém nie zbywało. Swobody miał chłopiec dosyć, a że wśród tego szwargotu niemieckiego wciąż musiał siedziéć lub francuzczyzny słuchać, jął się obojga języków uczyć bystro i we dwa lata już niemi dobrze w gębie obracał. A no z tego próżnowania i że żyć nie bardzo z szołdrami lubił, bo tak ich zwał salva reverentia dla króla jegomości, gdy pora była po temu, około Drezna pieszo schodził wszystkie wioski i laski. Natura była ciekawa, drapał się i po górach na drugim brzegu Elby tak urwistych, że z nich spojrzawszy… abyssus vocat. Nigdy jednak szwanku nie poniósł.

      W jednéjto z tych przechadzek trafił Rajmuś Zaklika do Laubegastu i znalazłszy pod bezpańską lipą chłodek, rozłożył się tam obozem na swoje nieszczęście… właśnie o téj godzinie wyszła Anna hr. Hoym na swą samotną przechadzkę. Gdy ją chłopak ujrzał, odrazu zamarł z admiracyi: tchu mu w piersi zabrakło. Oczy tarł myśląc że mu się śni i że taka istota chyba istniéć nie może. Siedział w miejscu biedaczysko do nocy patrząc a patrząc… i napatrzéć się nie mogąc. Zdawało mu się że się oczyma napasie do syta, a im dłużéj patrzył, tém więcéj widziéć pragnął. Zrodziła się w duszy tęsknota… czy szał, dosyć że do Laubegastu jak opętany latać zaczął, w głowie mu się wszystko przewróciło.

      A że się nikomu nie zwierzał, nie było mu téż komu poradzić, iż na taką chorobę jedno jest tylko lekarstwo: w ogień samemu nie iść, ale z ognia uciekać.

      Tak się chłopaczysko rozmiłowało: że wychudło i zgłupiało. Kobiéty służące СКАЧАТЬ