Название: Hrabina Cosel
Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
Księżna jeszcze pozornie w łaskach, miała szczérych czy nie, przyjaciół i donosicieli, wiedziała codziennie o każdym króla kroku, uśmiechu i słowie… szpiegowała go zazdrośnie. Z owéj uczty nocnej, gdy wyciągnięto u Hoyma przyznanie się do pięknéj żony, gdy go na zakład wyzwano, gdy posłano do Laubegast po piękną Annę, księżna Teschen miała sprawozdanie dosłowne… Niespokojna, w gorączce chodziła myśląc, czy ma się na balu u królowéj znajdować, stanąć do pojedynku tego, lub pogardliwie rzuconą rękawicę niepodniesioną zostawić.
Rano około jedénastéj doniesiono o przybyciu pani Hoymowéj. Nikt jéj nie znał jednakże, nikt nie widział, nikt opisać nie umiał. Wszyscy zgadzali się na to, że była piękną, wiedziano że urodzona w roku 1680 była rówieśnicą Lubomirskiéj, ale rodzaju i niebezpieczeństwa téj piękności nikt opisać nie umiał.
Po stolicy biegały najrozmaitsze wieści. Kyan nielitościwy miał się odezwać:
– Nie pytajcie czy piękna, byle do ostatniéj nie była podobną…
Księżna czuła to także: nie szło o piękność, tylko o wrażenie nowe…
Tego dnia ranny zastęp gości u księżnéj był mniejszy niż kiedykolwiek, wszyscy biegali po mieście nowiny roznosząc i polując na nie.
Mówiono że król, jak zwykle gdy mu szło o świetność zabawy, sam jak najstaranniéj balowy program oznaczył… i niecierpliwił się już o zakład Fürstemberga i Hoyma. Mówiono że panna Hülschen i hr. Reuss już troskliwie intrygowały, aby Hoymowę w swe sieci uwikłać i łaski jéj sobie zapewnić.
Vitzthumowa zapewniała głośno, iż jéj bratowa zagasi wszystkie urodą…
Księżna słała w miasto, odbierała raporta swych wiernych, rozpaczała i płakała. Trzy razy potrafiła króla, chcącego zerwać, zatrzymać; teraz zdawała się nadchodzić godzina stanowcza… Łamała ręce, nagle myśl dziwaczna jéj przyszła… spojrzała na zegar… Dom Hoyma nie bardzo był daleko od jéj pałacu… Szepnęła coś służącéj… zarzuciła gęstą czarna zasłonę na oczy od łez czerwone, i cicho zbiegła po wschodach do sieni. Tu stały dwie lektyki i gotowi dwaj drążnicy… rzuciła się w jednę z nich… Ludzie, którym szepnęła słówko służąca, zamiast iść ulicą, poszli tyłem, ogrodami. Zielonych jeszcze drzew gałęzie osłaniały ścieżkę wązką i pustą, na którą wychodziła także furtka z ogrodu Hoyma. Niewidzialny ogrodowy otworzył ją dla wyskakującéj z lektyki księżny, która obejrzawszy się wbiegła wprost na górę do Hoyma pałacu… W sieniach czekał już na nią młody mężczyzna, który jéj wschody wskazał…
Przez ciemny korytarz zakwefiona i niemogąca się dać poznać, choćby ją kto napotkał, Lubomirska dobiegła do drzwi wskazanych i zapukała…
Nierychło je otwarto. Zdaje się że sługa, która ostrożnie uchylała drzwi, chciała tylko zobaczyć kto przyszedł i nie byłaby wpuściła nadbiegającéj, ale ks. Teschen jedną rączką wpuściła jéj w dłoń kilka dukatów, drugą popchnęła z lekka, obejrzała się, w które drzwi iść daléj i pobiegła.
Anna Hoym przechadzała się samotna po pokoju, który dla niéj urządzać miano, gdy nieznana postać zakwefiona ukazała się na progu… Zdumiona temi niespodziewanemi odwiedzinami cofnęła się marszcząc i gniewna.
Lubomirska odrzuciła czarny kwef, stanęła i oczy wlepiła ciekawie, słowa nie mówiąc z Hoymową, zdyszana, przejęta patrzała… wargi jéj ścinały się i drżały, bladość okrywała lica… obejrzała się lękliwie dokoła i szukając podpory, na blizką kanapkę zemdlona upadła…
Anna podbiegła ku niéj, przybyła i służąca… obie podniosły omdloną…
Osłabienie jéj trwało tylko chwilę, porwała się jak obłąkana, oczy znów wlepiła w rywalkę i milcząc wskazała na sługę, aby odeszła…
Zostały sam na sam.
Cała ta scena, po kilku rannych następująca, niepokojem napełniła przybyłą i tak już strwożoną kobietę. Po długim spokoju na wsi rozpoczynało się dla niéj gorączkowe jakieś życie, wśród którego opamiętać się było trudno.
Lubomirska wyciągnęła ku niéj bladą, zimną rączkę drżącą.
– Daruj mi, – rzekła głosem słabym – chciałam cię zobaczyć, chciałam przestrzedz. Pędził mnie tu głos obowiązku… sumienia…
Anna milczała ciekawie się w nią wpatrując.
– Patrz na mnie – dodała – rozpoczynasz dziś to życie, które ja kończę. Byłam jak ty niewinną, szczęśliwą, spokojną, szanowaną, w zgodzie z sumieniem i Bogiem… Miałam tytuł książęcy męża i lepiéj niż to, imię niepokalane ojca i rodziny… Przyszedł ukoronowany człowiek, który mi to odebrał wszystko jednym uśmiechem. Berło i koronę kładł u nóg moich, oddawał serce…
Poszłam za nim… spójrz na mnie… Ja dziś nie mam nic, imie pożyczane, złamane serce, stracone szczęście, wstyd na czole, niepokój w duszy, przyszłość groźna i troska o los dziecięcia. Na świecie niema dla mnie nikogo… Krewni się nie przyznają do mnie, ci co się czołgali u nóg mych jutro znać nie będą. On! on!.. odepchnie jak obcą…
Anna słuchając zarumieniła się.
– Pani – zawołała głosem przerywanym – dlaczegoż widzisz dla mnie niebezpieczeństwo, którego ja sama dojrzeć nie mogę? Ja cię nie rozumiem… Kto pani jesteś?
– Wczoraj królowa, dziś nie wiem kto – odparła Teschen.
– Ale ja nigdy żadnéj korony nie miałam pragnienia, każda skroń pali – zawołała Anna – dlaczegoż spotykać mnie mają te groźby?
– Przestrogi – przerwała Lubomirska – daruj mi, twéj skroni przystała korona, ludzie zawcześnie ci ją dają, jam chciała odsłonić złoty jéj wieniec i wewnątrz pokazać cierniowy…
– Mylisz się pani – rzekła spokojnie Hoymowa – nie sięgnę nigdy po żadną koronę, nadto jestem dumną. Musiałabym ją zanieść z sobą do trumny, albo jéj nie dotknę nigdy… Uspokój się pani…
Teschen padła na kanapę, spuściła głowę i zaczęła płakać rzewnie. Łkanie jéj obudziło litość w Annie, zbliżyła się z ciekawością i współczuciem…
– Wszystko co mnie tu od rana spotyka jest niezrozumiałem – odezwała się z cicha; – chciałabym się wyrwać ztąd jak najrychléj. Któż pani jesteś?
– Teschen, – odparła przybyła cicho, podnosząc oczy – słyszałaś o mnie, domyśl się dlaczego cię tu ściągnięto… Świeżej twarzy potrzeba znudzonemu panu…
Anna krzyknęła z oburzeniem.
– Podli! frymarczą więc nami jak niewolnicami… a my…
– Ofiarami СКАЧАТЬ