Название: Groźny cień
Автор: Артур Конан Дойл
Издательство: Public Domain
Жанр: Зарубежная классика
isbn:
isbn:
– Ależ, mówiąc o sąsiadach, nie miałam przecież na myśli staruszków, którzy przechowują w kolanach zaszczytnie otrzymane kule – zaśmiała się wesoło Edie. – Myślałam o ludziach w naszym wieku, z którymi można się przyjaźnić! Ot, naprzykład, ten stary, zgryźliwy doktór – miał zdaje się, syna, nieprawdaż?
– A jakże! Nazywa się Jim Horscroft i jest moim najlepszym przyjacielem.
– Czy tu mieszka?
– Nie, ale przyjedzie wkrótce. Studyuje medycynę w Edynburgu.
– Pamiętaj, Jack'u, że chciałabym ci dotrzymywać towarzystwa, zanim on przyjedzie – szepnęła dziewczyna miękko, a mnie znowu radość zalała duszę cichą falą. – Ale dziś jestem okropnie zmęczona i pragnę jaknajprędzej znaleźć się w West Inch'u.
Śmignąłem starą Johnnie batem i nie dawałem spokoju, aż póki nie puściła się kłusem, co nie zdarzyło jej się nigdy przedtem, ani potem.
W godzinę później Edie siedziała już za stołem, nakrytym do wieczerzy.
Matka nietylko postawiła przed nią masło, ale nawet galaretę z porzeczek w pięknej, szklanej salaterce, która w świetle świecy mieniła się wszystkimi kolorami tęczy i wyglądała bardzo uroczyście.
Przytem nie minęło i pół pacierza, kiedy już zdążyłem zauważyć nieme zdumienie rodziców na widok zmian, zaszłych w dawnej, i tak już eleganckiej, Edie, zdumienie, różne jednak zupełnie od tego, któregom ja doświadczał, a które było rodzajem czci pokornej i tem silniejszego pociągu, im zdawała się w niedościglejszych dla mnie przebywać, wyżynach.
Matkę, naprzykład, tak usposobił dziwny wąż z drobnych piórek, który otaczał jej szyję, że mimowoli mówiła do niej miss Calder, zamiast po prostu Edie, a wdzięczne licho wygrażało jej paluszkiem, ilekroć odezwała się w ten sposób.
Po kolacyi, kiedy dziewczę oświadczyło, że czuje się zmęczone i odeszło do swojej sypialni, – oboje rodzice nie umieli rozmawiać o niczem, tylko o pięknej, czarnowłosej siostrzenicy, jej eleganckiem obejściu i wysokiem wykształceniu.
Nagle ojciec się zasępił.
– Wszystko to prawda – szepnął trochę gorzko i jakby z mimowolnym wyrzutem. – Ale wygląda mi na lekkomyślną. Śmierć mego brata nie rozkrwawiła jej zanadto serca.
Po raz trzeci dnia tego uczułem ból ostry w okolicach serca, i zimny, przejmujący chłód w piersiach. W myśli stanęły mi wszystkie jej słowa i nie znalazłem wśród nich żadnego, któreby dotyczyło niedawnej przeszłości i świeżo utraconego ojca…
Rozdział trzeci. Cień na wodach
Piękna Edie nie potrzebowała wiele czasu na zagarnięcie pod swe czarodziejskie berto wszystkich mieszkańców West Inch'u, nie wyłączając nawet ojca. Królowała, niby dumna władczyni wśród wpatrzonych w każde skinienie poddanych.
Sypała przytem pieniędzmi, za wszystko płaciła, jak żądano, żadne z nas jednak nie wiedziało, czy i kiedy ukaże się dno tych niewyczerpanych niby skarbów.
Skoro matka jej oznajmiła, że cztery shilling'i tygodniowo w zupełności pokryją wszystkie jej osoby tyczące, wydatki, – Edie dobrowolnie podniosła tę sumę do wysokości siedmiu shilling'ów i sześciu pensów.
Pokój od południa, najsłoneczniejszy i którego okno całe tonęło w zieleni pnących roślin i bladoróżowych powojów, wspaniałomyślnie i jednogłośnie został przeznaczony dla niej, a po kilku dniach, kiedy przyozdobiła go mnóstwem ślicznych, w Berwick zakupionych, drobiazgów, przybrał zupełnie inny, elegancki i „kunsztowny” wygląd.
Do miasteczka jeździła regularnie dwa razy na tydzień, ponieważ zaś nasza poczciwa Johnnie i starożytna bryczka nie przypadły jej jakoś do gustu, więc wynajmowała w tym celu piękny gig Angus'a Whitehead'a, który zamieszkiwał duży folwark po drugiej stronie zbocza, więcej w głąb od brzegu.
I nie zdarzyło się chyba nigdy, by powróciła bez jakiejś drobnostki, którą ofiarowywała potem z radosnym uśmiechem. To przywiozła zgrabną fajeczkę dla ojca, to ciepły pled szotlandzki dla matki, książkę dla mnie, albo piękną obrożę dla Rob'a, naszego owczarka.
Nie wiem, czy kiedykolwiek pod słońcem żyła rozrzutniejsza od Edie kobieta.
Co jednak nam dawała najlepszego, to swoją obecność, – radość, wesołość i światło.
Dla mnie zmieniła świat cały.
Słońce świeciło teraz jaśniej, wzgórza okryły się piękniejszą zielonością, od morza szedł ożywczy, słony powiew, powietrze stało się przezroczyste i jakby bardziej błękitne…
Nasze dotychczasowe życie straciło swoją pospolitość, odkąd dzieliliśmy je z tą delikatną istotą, zgrzybiały, szary, posępny dom ojcowski przyoblekł jakiś świąteczny, uroczysty wygląd, słowem, pojaśniało wszystko od dnia, w którym jej stopy dotknęły naszego ubogiego progu.
Nietylko piękna twarz Edie czyniła te cudy, nie uroda, choć należała do najpowabniejszych, ani kibić i jędrne, młode kształty, chociaż nie znałem dziewczyny, która mogłaby się pod tym względem z nią porównać.
Ale przedewszystkiem jej sposób bycia, figlarne i trochę przekorne ułożenie, dziwna umiejętność prowadzenia „przymilnej” rozmowy, przedewszystkiem swoboda i dumne ruchy i wdzięk nieprzeparty, z jakim odrzucała suknię, lub pochylała ciemną głowę, wdzięk nieokreślony w każdem słowie, każdym czynie i w każdem spojrzeniu…
I czuliśmy się niby proch pod jej stopami.
A przeciągły, wymowny i trochę proszący wyraz czarnych oczu i serdeczne, ciepłe słowa dźwigały pokornych i wiodły w zawrotny wir wyżyn.
Niepodobna było jednak dosięgnąć tych szczytów.
Dla mnie pozostawała zawsze istotą niedościgłą, nieskończenie daleką, i królewsko dumną.
Nigdy nie umiałem pozbyć się tego uczucia, nigdy, pomimo przykrości, jaką mi to sprawiało i najkunsztowniejszych rozumowań.
Cokolwiek przemyślałem, nie mogłem jednak uznać, że ta sama krew płynęła i w jej żyłach, że była właściwie moją cioteczną siostrą i wieśniaczką, tak jak ja wieśniakiem.
Im więcej też ją kochałem, tem większą mię napełniała nieśmiałością, i obawą, ona zaś spostrzegła to o wiele wcześniej, niż domyśliła się pierwszego…
Kiedy byłem zdaleka, doznawałem dziwnego podniecenia i krew szybciej obiegała moje młode ciało, skoro zaś znaleźliśmy się razem, milkłem i drżałem tylko z trwogi, żeby jej nie obrazić jakiem nieopatrznem słówkiem, nie naprzykrzyć się sobą, nie rozdrażnić.
Gdybym wtedy znał głębiej naturę niewieścią, nie dręczyłbym się tak może napróżno, a z pewnością umiałbym lepiej wykorzystać chwile.
– Ogromnie zmieniłeś się, Jack'u, zupełnie niepodobny jesteś СКАЧАТЬ